Tajemnica z Auschwitz. Nina Majewska-Brown

Читать онлайн.
Название Tajemnica z Auschwitz
Автор произведения Nina Majewska-Brown
Жанр Документальная литература
Серия
Издательство Документальная литература
Год выпуска 0
isbn 9788311158405



Скачать книгу

jej zbieranie szczawiu, pielenie ogródka i zabawa z dziewczynkami. Najchętniej zatrzymałabym ją u nas, ale wiem, że to niemożliwe, że nic nie powstrzyma tej siły, która pcha ją w kierunku najbliższych.

      – Skąd masz pewność, że ich tam zastaniesz? – Jestem zdumiona jej przekonaniem, że najbliżsi przebywają w rodzinnym domu.

      – Umówiliśmy się, że gdybyśmy się rozdzielili, właśnie tam się spotkamy.

      – A jeśli ich nie będzie?

      – Będą. – Anna grzeje dłonie o gorący kubek naparu z dziurawca i rumianku.

      – A jeśli nie?

      – To znajdę wiadomość.

      Anka zdaje się zupełnie nie przejmować moimi wątpliwościami, a niewytłumaczalna pewność, że niebawem dołączy do męża i trójki dzieci, działa na nią jak placebo. Może tak trzeba?

      To mi uświadamia, że mimo pozornej stabilizacji ja również powinnam ustalić z najbliższymi miejsce zbiórki. Może to nadmierna zapobiegliwość, ale lepiej być przewidującym niż później żałować. Wieczorem ustalamy więc, co zrobimy, gdybyśmy zostali rozdzieleni.

      Dochodzą do nas pogłoski o obozach pracy i potwornym losie ludzi, którzy się tam znajdują, ale trudno dać temu wszystkiemu wiarę. Coraz bardziej rozpoznawalne są takie nazwy, jak Oświęcim, Dachau, Mauthausen-Gusen, ale ponieważ nikt z nas czy naszego otoczenia nie zna nikogo, kto byłby w takim obozie i z niego wyszedł, trudno przyjąć mrożące krew w żyłach plotki. Nie sposób sobie wyobrazić, by ludzie mogli być tak okrutni dla innych ludzi – bez powodu.

      Roman Budniak, zdjęcie z archiwum prywatnego

      Niemcy działali i działają bardzo przebiegle i konsekwentnie, a ich machina propagandowa jest tak doskonała, że w podświadomości mieliśmy zaszczepione hasła, w które chcieliśmy wierzyć.

      Leśniczówka w Sarnicach, zdjęcie z archiwum prywatnego

      Poza tym niezwykle naiwnie zakładaliśmy, że gdyby te plotki o okrucieństwach były prawdziwe, to nasi sojusznicy – Zachód, alianci, Amerykanie, po prostu inni ludzie spoglądający na ten konflikt w pewien obiektywny sposób – nie mogliby pozostać bierni. To się nie mieściło w głowie.

      Wreszcie z całą rodziną: z matką, Florianem, Zośką, która wpada do nas z Tadeuszem niemal co wieczór i jej częścią rodziny, wieczorem ustalamy, że cokolwiek się wydarzy, spotkamy się w Sarnicach, a gdyby to miejsce okazało się spalone i gdyby dom przestał istnieć, za miejsce zbiórki uznajemy naszą leśniczówkę. Na liście pojawiają się jeszcze kolejne dwa adresy awaryjne. Wyznaczamy tajne schowki, w których ukryjemy dla siebie wiadomości, i pod koniec tej rozmowy mamy w sobie taki smutek, że gdybyśmy dysponowali wódką, pewnie napilibyśmy się po kieliszku.

      *

      Za kilka dni miało się okazać, jak ważne są nasze ustalenia.

      *

      Mam straszny sen.

      Śni mi się, że zdaję maturę z matematyki. Siedzę w pierwszym rzędzie, przede mną biała ściana z wielkim ciemnym krucyfiksem, długi stół przykryty białym obrusem, za którym siedzą siostra dyrektorka i wieloosobowa komisja. Pocę się i męczę nad całkami, których nie przerabiałyśmy. Ostre spojrzenia omiatają uczennice i paraliżują logiczne myślenie. Nie mam pojęcia, jak się zabrać do nawiasów, niewiadomych i siedzę tak, bezmyślnie, nie rozwiązując żadnego zadania. Siostra ogłasza, że zostało jeszcze tylko pięć minut, a ja nadal mam przed sobą pustą kartkę i pustkę w głowie. Niemal widzę, jak wszyscy ze mnie szydzą i śmieją się, jaka to jestem głupia, że nie potrafiłam rozwiązać tak prostych zadań. Dziewczęta mijają mnie, uśmiechnięte, rozgadane, a ja siedzę w pustej sali jak ostatni tuman i… wtedy na szczęście się budzę.

      Z pokoju w głębi domu dobiega głośne, równomierne chrapanie matki, zupełnie jakbym przebywała w pracującym pełną parą tartaku. Donośne, nerwowe tykanie zegara odlicza niespokojne minuty, a ja irracjonalnie, podświadomie zaczynam na nowo nawarstwiać w sobie strach, jakbym przeczuwała coś złego. Usiłuję przegonić mroczne myśli, bojąc się, by nie zaprojektować złej przyszłości, nie stworzyć samospełniającej się przepowiedni.

      Przewracam się na drugi bok i usiłuję pomyśleć o czymś miłym, przywołać w pamięci dobre wspomnienia. Oczywiście nie mogę wymyślić nic, co by mnie odprężyło. Wiercę się niespokojnie i jak zwykle w takiej sytuacji zaczynam przygotowywać w głowie listę rzeczy do zrobienia, którą odkładam na bok, obok listy obaw i zagrożeń.

      W pokoju jest duszno, ale boję się otworzyć okno, żeby ktoś niepowołany się do nas nie dostał. Na dworze nadal jest gorąco. Niestrudzony zegar głośno odmierza minuty, a matka śpiąca za ścianą na chwilę gubi rytm chrapania, charczy tak głośno, jakby lawina kamieni spadała z gór, przewraca się na bok i ponownie sapie dobrze mi znanym, uciążliwym rytmem, który niebawem przejdzie w niemal męski chrapiący baryton. Nie wiem, w jaki sposób z tej kobiety wydobywają się takie dźwięki, ale od kiedy z nami zamieszkała, nie przespałam dobrze ani jednej nocy.

      Zasypiam wreszcie, lecz zamiast zaznać ukojenia, ląduję w kolejnym koszmarze. Tym razem pcham wózek, starą, rozklekotaną drewnianą dwukółkę, jaką widziałam ostatnio podczas pobytu w Radomiu na głównej ulicy, z naszą jedyną pościelą, na której siedzą brudne i obdarte Ewa i Basia. W dłoniach ściskają resztki dźwiękowca i wtedy rozlegają się strzały.

      Budzę się gwałtownie i początkowo nie wiem, gdzie jestem. Po chwili rozpoznaję znajome kształty mebli i miękkość pościeli. Oddycham z ulgą, ale moje galopujące serce biegnie przed siebie, nie mogąc wyhamować. Nasłuchuję i teraz już wyraźnie słyszę odległy terkot karabinów.

      Kulę się w sobie. Nie wiem, co mam robić. Uciekać, zostać w bezpiecznym domu, jeśli w ogóle jakieś miejsce jest bezpieczne, a może schować się w piwnicy? Budzić dzieci czy jednak nie?

      Odczekuję chwilę i liczę do dziesięciu. Cisza. Liczę jeszcze raz i usiłuję przebić wzrokiem ciemność. Boję się zapalić świeczkę, żeby jej światło w oknie nie ściągnęło na nas niepotrzebnie uwagi. Cisza. W lesie słychać już tylko pohukiwanie sowy, cichy szum drzew, na który w domu odpowiada tykanie zegara.

      Powinnam się przyzwyczaić, ale to niemożliwe. Strzały słychać co jakiś czas, tak w nocy, jak i w dzień, lecz nie sposób do nich przywyknąć. Zawsze się boję, zastanawiam się, czy przypadkiem nie dosięgły Floriana albo kogoś bliskiego, kogoś, kogo znam.

      Las jest najbardziej tajemniczą i niebezpieczną wojenną areną, na której mimo woli się znaleźliśmy.

      Nie jestem w stanie zasnąć. Zresztą w chwili zagrożenia wolę być w butach i wygodnej sukience. Nauczyłam się żyć w wiecznym oczekiwaniu najgorszego i zawsze jestem gotowa na najstraszniejszy scenariusz.

      Wtedy nie miałam świadomości, że najgorsze jest niewyobrażalne.

      *

      Krzątam się po kuchni, cicho przesuwam talerze, by nikogo nie obudzić. Wykładam z garnka smażone przez ostatnie dwa dni powidła z porzeczek, potem niespiesznie przesmażam biały fermentujący ser,