Echo z otchłani. Remigiusz Mróz

Читать онлайн.
Название Echo z otchłani
Автор произведения Remigiusz Mróz
Жанр Космическая фантастика
Серия Chór zapomnianych głosów
Издательство Космическая фантастика
Год выпуска 0
isbn 9788366517653



Скачать книгу

Dowódca zatrzymał się przed jednym z nich, a potem aktywował system obronny okrętu.

      – Panie majorze…

      – Wydałem jasny rozkaz: nie ruszać się ze statku!

      Ellyse nie sądziła, by posunął się do strącenia wahadłowca. Wprawdzie trudy sytuacji zbierały żniwo w każdym z nich, ale Loïc nie należał do ludzi, którzy działali pochopnie. Dał upust emocjom i zapewne na tym się skończy. Nozomi stanęła obok, przyglądając się ekranom.

      – Co on robi? – zapytał Jaccard. – Co zamierza?

      – Jest przekonany, że koncha może pomóc Alhassanowi.

      Dowódca wyglądał, jakby miał zamiar ją także ukarać za samowolkę Skandynawa. Zamknął oczy, najwyraźniej wreszcie uświadamiając sobie, że nerwy działają na jego niekorzyść. Zrobił kilka głębokich wdechów i wydechów.

      – Jak? – spytał. – Jak koncha miałaby mu pomóc?

      – Kiedy ostatnim razem o tym wspominał, zamierzał ją przeprogramować.

      – Tak, tyle pamiętam – powiedział Loïc, nadal wpatrując się w kontrolki systemu obronnego. – Przebąkiwał coś o odkupieniu win. Ale nic nie wspomniał o sposobie.

      Gideon Hallford wpadł do maszynowni, po czym zdezorientowany rozejrzał się wokół i podbiegł do dwójki załogantów. Szybko przekonał się, w czym tkwi problem.

      – Håkon? – zapytał, z trudem łapiąc oddech.

      Nozomi skinęła głową, patrząc na jego poharatane oblicze. Efekty noszenia konchy przedstawiały się na nim znacznie gorzej niż na Lindbergu. Główny mechanik spodziewał się, że na Ziemi znajdą technologię, która pozwoli mu wrócić do normalnego wyglądu, ale teraz musiał pogodzić się z tym, że został oszpecony już na zawsze.

      – Możesz go zatrzymać? – zapytał dowódca, gdy kocmołuch zasiadał przed głównym panelem kontrolnym.

      – Nie. Jest już za daleko.

      – Może zdalnie?

      – Zablokował połączenie.

      – Wywołaj go – burknął Loïc, po czym się wyprostował. Hallford natychmiast nawiązał kontakt z promem. – Lindberg, masz ostatnią szansę, by wrócić na pokład. Nie mam zamiaru do ciebie strzelać, bo kierując się na planetę, sam sprowadzasz na siebie śmierć. Prędzej czy później zmienisz zdanie, ale będzie po wszystkim. Za moment zamykam właz i nie otworzę go, choćby kończyło ci się powietrze w promie.

      Jaccard spojrzał na mechanika.

      – Brak odpowiedzi – oznajmił Hallford.

      – To samobójstwo – dodał dowódca.

      Nozomi z trudem przełknęła ślinę, obserwując oddalającą się jednostkę.

      – Jest ze mną Ellyse, więc jeśli chcesz, możesz się z nią pożegnać.

      Wciąż odpowiadała mu jedynie cisza. Jaccard pokręcił głową, a potem nachylił się nad wyświetlaczem Gideona. Tymczasem do maszynowni dotarła Channary Sang z berettą w gotowości.

      – Co się dzieje? – zapytała.

      Loïc zignorował ją i zwrócił się do głównego mechanika:

      – Dokąd lecą? Masz trajektorię?

      Hallford kiwnął głową, wyświetlając na głównym ekranie kurs wahadłowca. Cienka linia prowadziła z hangaru Kennedy’ego na półkulę południową, gdzieś pomiędzy Afrykę a Amerykę Południową.

      – Tristan da Cunha – powiedział Gideon, robiąc zbliżenie. Ich oczom ukazała się niewielka wulkaniczna wyspa, niemal w całości górzysta. Jedynym płaskim terenem było północno-zachodnie wybrzeże. – Stamtąd przyszedł pierwszy SOS.

      – Co wiemy o tym miejscu?

      – Niewiele – odparł kocmołuch, kręcąc głową. – Gdy Kennedy opuszczał Ziemię, było tam kilkuset mieszkańców. Wszyscy cierpieli na szereg chorób wynikających z ograniczonej puli genetycznej. Zbyt dużo bliskiej krwi się mieszało, co nie jest niczym dziwnym, jeśli wziąć pod uwagę, że było to jedno z najbardziej izolowanych, ale wciąż zamieszkanych miejsc na świecie.

      – I zapewne dlatego przetrwało to, co się tu zdarzyło – skwitował Loïc. – Pytanie, co teraz tam jest.

      Ellyse pomyślała, że Håkon niebawem się tego dowie, i uznała, że nie ma zamiaru pozostać bierna.

      – Musimy za nimi ruszyć – odezwała się.

      Channary Sang spiorunowała ją wzrokiem.

      – Nimi? – zapytała. – Twój chłoptaś zabrał tego zawszonego kundla?

      – Obawiam się, że tak.

      Jaccard skinął na Gideona, a ten dla formalności upewnił się, czy ich przypuszczenia były trafne.

      – Kriokomora pusta – powiedział. – I podpisuję się pod pomysłem Ellyse, panie majorze. Musimy…

      – Jedyne, co musimy, to nie podejmować zbędnego ryzyka – uciął Loïc. – Nie wiemy, co tam się wydarzyło. Nie wiemy, co zastaniemy na powierzchni. Być może znajduje się tam to, co zniszczyło naszą planetę. I nie ma tam ani jednego człowieka.

      – A może to tylko automatyczny sygnał SOS i nic ponadto – zauważyła Nozomi.

      Przez moment milczeli.

      – Trzeba powiadomić pozostałych – odezwała się w końcu Ellyse. – I jeśli nadal respektujemy hierarchię służbową, decyzja należeć będzie do pułkownik Romanienko z ISS Galileo.

      – Oczywiście – odparł Jaccard.

      3

      Przy podejściu do wyspy Håkon bacznie obserwował wskazania sensorów i ostatecznie uznał, że tutejsze wiatry znacznie przerastają jego umiejętności pilotażu. Tristan da Cunha przez lata stanowiła miejsce niezdobyte dla środków powietrznego transportu – dostać można było się tu jedynie drogą morską.

      – Przejmij stery – powiedział do Dija Udina.

      – Dlaczego?

      Lindberg spojrzał na niego spod byka.

      – Bo jesteś nawigatorem. Lepiej sobie poradzisz.

      – Nie, dziękuję.

      – Co?

      – Przyprowadziłeś nas tutaj, to teraz przyziem tego gruchota. Mnie tam na życiu nie zależy, Jaccard i tak mnie w końcu dorwie.

      – Bierz ten wolant.

      Alhassan mruknął coś pod nosem, ale przejął kontrolę nad promem. Håkon nie sądził, by czymkolwiek ryzykował, oddając mu sterowanie. Nie było żadnego sposobu, by Dija Udin zagroził załodze Kennedy’ego lub innych statków.

      Boczny podmuch szarpnął wahadłowcem, a Alhassan puścił wiązankę przekleństw. Podziałała na astrochemika krzepiąco. Gdyby towarzysz zaczął się modlić, jak niegdyś przed Terminalem, poczułby się zaniepokojony.

      – Posadzisz nas?

      – Tylko jeśli wybierzesz inne miejsce. Ta wyspa to pieprzony wulkan.

      – Nie, musimy wylądować tutaj.

      – Skrawek ziemi jak każdy inny.

      – Niezupełnie.

      Sam nie wiedział, skąd płynie przekonanie, że właśnie tutaj powinni się znaleźć. Z pewnością koncha miała z tym coś wspólnego – tyle że jej nosiciel nie miał pojęcia co. Kolejne podmuchy sponiewierały