Название | Śledztwo kapitana Brethertona |
---|---|
Автор произведения | Annie Burrows |
Жанр | Остросюжетные любовные романы |
Серия | Brides for Bachelors |
Издательство | Остросюжетные любовные романы |
Год выпуска | 0 |
isbn | 978-83-276-4693-4 |
Harry rozejrzał się po innych uczestnikach balu, którzy istotnie robili wrażenie, jakby się nie kwapili wracać na parkiet, póki oni tam stali.
– Miernoty – rzucił z pogardą. – Nie przypominam sobie, żebym komukolwiek nadepnął na odcisk czy wpadł na kogoś.
– A czy kiedyś się to panu zdarzyło? To znaczy czy pan kogoś przewrócił? Bo o deptaniu po nogach coś wiem.
– Właściwie to nie.
– Bo ja tak – powiedziała smętnie.
– Jak to możliwe?
– Zakręciłam partnerem może trochę zbyt zamaszyście.
Harry nie mógł powstrzymać uśmiechu.
– Mną to może pani zakręcić w dowolnie zamaszysty sposób, a i tak nie zdoła mnie pani przewrócić. – Gdy zmierzyła go taksującym wzrokiem, dodał z ikrą: – Zatańczmy jeszcze raz, panno Hutton! I tym razem wszelkie chwyty dozwolone. Raz wreszcie zabawmy się, nie myśląc o tym, że możemy narobić jakiejś szkody. – Albo o tym, co przyniesie przyszłość, dodał w duchu. – A potem zaproszę panią na herbatę.
– Pan…pan… – Patrzyła na niego, jakby był jakimś cudem. – Przez pana języki pójdą w ruch – zakończyła, chociaż był pewien, że miała zamiar powiedzieć coś zupełnie innego.
– Z tego, co widzę, języki i tak już pytlują niezmordowanie – rzucił z pogardą i dostrzegł bruzdę na jej czole. – Czy pani ma z tym problem?
– Nie dziś. Zresztą i tak nie usłyszę tego pytlowania, skoro mam z panem tańczyć, a potem pić herbatę.
Ale już następnego dnia będzie musiała stawić plotkom czoła.
Biedna panna Hutton.
Co nie znaczy, że przez to współczucie straci z oczu cel swojej misji.
Zbyt wiele od tego zależało.
Rozdział piąty
Przebywając w Bath, Lizzie jeszcze nigdy nie obudziła się z uczuciem radosnego podniecenia. Każdego dnia spędzała długie godziny w pijalni wód, i była to dla niej śmiertelnie nudna rutyna, od której nie było ucieczki. Ale tego ranka, kiedy pomagała dziadkowi wysiąść z lektyki, jej serce biło jak szalone.
Czy kapitan Bretherton dzisiaj też tam będzie? Wczoraj przyszedł do pijalni. Ciekawe po co mu te wody. Był najsilniejszym mężczyzną, jakiego spotkała w życiu. Pewnie dlatego tak dobrze jej się z nim tańczyło. Po raz pierwszy nie czuła się za wielka, niezdarna i niekobieca. Wręcz przeciwnie. Czuła się…
Jeśli się pojawi, zapyta, po co mu ta paskudna woda, skoro jest taki…
Poczuła, że się rumieni, i nadała myślom inny bieg. Jeszcze tego brakowało, żeby ktoś zauważył jej słabość do kapitana Brethertona i zaczął ją wypytywać.
A gdyby okazało się, że jednak jest, to będzie z nim rozmawiała normalnie, to znaczy bez jąkania, rumieńców i westchnień. Z samego rana, podczas nieskutecznego penetrowania szafy w poszukiwaniu odpowiedniej sukni, wpadła na pomysł, że zacznie od pytania, dlaczego lekarz skierował go do Bath i kazał pić wody. Tyle że ludzie, których dopadnie jakieś choróbsko, wprost uwielbiają opowiadać o swoich słabościach. I co wtedy? Przecież nie powie nic dowcipnego ani interesującego na temat bolesnych dolegliwości. Będzie mogła tylko słuchać. A kiedy kapitan opowie o swoich dolegliwościach, to przestanie jej się wydawać taki… boski. Co w sumie byłoby korzystne.
Tyle że naprawdę był boski! Bo jak inaczej wytłumaczyć fakt, że ilekroć przebywała z nim, to stawała się inną osobą? Dowcipniejszą i wdzięczniejszą panną Hutton, która na przykład potrafi tańczyć? To naprawdę pachniało cudem.
– Ach! – Skrzywiła się z bólu, kiedy dziadek laską przywołał ją do porządku.
– Proszę cię już trzeci raz! Co się z tobą dzieje, dziewczyno?!
– Nic, dziadku – odparła ze skruchą. – Zamyśliłam się. Przepraszam. Ja…
– Nie przepraszaj, tylko weź się w garść i przynieś mi wody. Przecież po to cię tu zabieram. No, już, biegiem!
– Tak, dziadku. – Przedarła się przez zatłoczoną pijalnię wód i ustawiła w kolejce do ujęcia wody. Jeśli tylko kapitan przyjdzie, to tu ją na pewno znajdzie. Damie nie wypada szukać dżentelmena, nawet gdy wypatrzy go w tłumie. Choć ona z takim wzrokiem i tak go nie wypatrzy… A on na pewno nie będzie jej szukał, nawet mimo tego, co wczoraj powiedział. Że świetnie się bawił w jej towarzystwie. Nie powinna się czepiać tej myśli, bo dziś kapitan nie musi być w tym samym nastroju co wczoraj. Tacy mężczyźni jak on, obdarzeni boskimi atrybutami, z pewnością żadnej kobiecie nie poświęcą więcej czasu niż jeden wieczór. A może go już nawet nie ma w Bath. On…
– Dzień dobry, panno Hutton.
A jednak jest! Zgina się przed nią w ukłonie. Mówi coś do niej. Przynajmniej powiedział dzień dobry. A to znaczy… ale zaraz, przecież musi mu coś odpowiedzieć.
– Ach, no tak, właśnie. – W rzeczy samej, było to bardzo błyskotliwe i zrobi na nim piorunujące wrażenie! Zarumieniła się ze wstydu.
– Tu jest piekielnie gorąco, nie uważa pani? – zagadnął, a ona pomyślała, że przynajmniej ma na co zwalić ten rumieniec. – Nie wiem, po co palą w kominku, do tego te tłumy.
– Dziadek zawsze zajmuje miejsce jak najbliżej ognia, a ja idę po wodę dla niego – wykrztusiła z trudem.
– Cierpi na reumatyzm?
To przypomniało Lizzie, że miała zapytać kapitana o zdrowie, zręcznie przerzucając na niego obowiązek prowadzenia rozmowy, a przy okazji strącając z piedestału.
– Miał różne złamania, w bitwach odniósł kilka ran. Twierdzi, że szkodzą mu przeciągi. Czy pan też znalazł się tutaj z tego powodu? Był pan ranny? Bo pan służy w marynarce, prawda?
– Owszem, też mnie to nie ominęło. – Zamilkł, a kolejka wolno się przesuwała.
– Dlatego przyjechał pan do wód?
Zanim zdążył odpowiedzieć, kolejka znów się posunęła. Lizzie zlękła się, że kapitan cierpi na jakąś paskudną chorobę, której nazwy nie śmie wymienić w damskim towarzystwie.
No cóż, w tej sytuacji nie może już myśleć o nim tak dobrze jak na początku. Marynarze są znani z tego, że w każdym porcie szukają… rozrywki. Nie powinna o tym wiedzieć, ale…
– To dość skomplikowane – przerwał wreszcie milczenie. – Będąc w tropikach, zachorowałem na żółtą febrę i z tego powodu… jak by to powiedzieć… nie jestem w najlepszej formie – zakończył z uśmiechem. – A potem dostałem się do francuskiej niewoli. – Szarpnął za przód żakietu, pokazując, jak luźno wisi na jego potężnej figurze. – Tak bardzo schudłem na ich gościnnej kuchni, że gdy wreszcie wróciłem do kraju, przyjaciele orzekli, że wyglądam jak strach na wróble. – Znaleźli się na czele kolejki i steward wręczył im kubki, a Harry dodał: – Mam nadzieję, panno Hutton, że tym razem nie wytrąci mi pani kubka z ręki.
– Na pewno woda panu nie pomoże, jeśli pan jej nie wypije.
– Przypuszczam, że jeśli wypiję, to mi też nie pomoże – odparł ponuro. – Szczerze mówiąc, woda najlepiej mi robi, kiedy w niej pływam, i to codziennie.
A więc on pływa? Tak bardzo chciała, żeby