Śledztwo kapitana Brethertona. Annie Burrows

Читать онлайн.
Название Śledztwo kapitana Brethertona
Автор произведения Annie Burrows
Жанр Остросюжетные любовные романы
Серия Brides for Bachelors
Издательство Остросюжетные любовные романы
Год выпуска 0
isbn 978-83-276-4693-4



Скачать книгу

próbował z nią flirtować? Nie, nie, to niemożliwe, na to by sobie nie pozwolił. Na pierwszy rzut oka zrobił na niej wrażenie poważnej persony.

      Ktoś chrząknął, dając sygnał, że blokują innym dostęp do wody.

      Wysoki błękitnooki mężczyzna skłonił się w pas.

      – Proszę mi wybaczyć, ale naprawdę powinienem już iść.

      – Och – zdołała tylko powiedzieć. Poczuła zawiedziona, ale to oczywiste, że taki mężczyzna nie będzie godzinami z nią wystawał. Przez chwilę mogła mu się wydawać interesująca, ale ma oczy. Widział przecież, że jest wielka, niezdarna i nie umie się ubrać. Nie uważała, że ma brzydką twarz, a jej srebrnoblond włosy z pewnością robiłyby wrażenie na mężczyznach, gdyby tylko rosły na głowie mniejszej, pełnej gracji kobiety.

      Ale tak nie było. Kłębiły się w niej różne myśli… a nieznajomy zniknął w tłumie. Kogoś takiego, sporo wyższego nawet od niej, powinna zawsze wyparzyć.

      Do licha z tym krótkim wzrokiem. Gdyby tylko dziadek pozwolił jej nosić okulary, przynajmniej na wyjście. Ale dziadek był przeciwny okularom, a ona nie chciała mu się przeciwstawiać. Przez te wszystkie lata był dla niej taki hojny… Ale gdyby nie on…

      Westchnęła i mocno trzymając w ręce kubek tej niby życiodajnej wody, ruszyła w stronę dziadka starowiny, który brylował wśród leciwych wdów z Bath i równie posuniętych w latach kompanów.

      – Z kim rozmawiałaś, Lizzie? – Dziadek spojrzał na nią groźnie znad kubka.

      – Nie mam pojęcia – przyznała smętnie. – Nie przedstawił mi się.

      – Co za obyczaje! Za moich czasów dżentelmen czekał, aż zostanie przedstawiony kobiecie, zanim się do niej odezwał.

      – Ale ja na niego wpadłam i wytrąciłam mu z ręki kubek z wodą.

      – Aha, wpadłaś i wytrąciłaś… – skwitował i zapominając o całej sprawie, zwrócił się do pani Hutchens, by podjąć ploteczki w miejscu, w którym je przerwali.

      Co było trochę deprymujące. Przez chwilę Lizzie przeżywała tamtą chwilę. Kusiło ją, by powiedzieć, że nie, że było inaczej, że ten wysoki niebieskooki mężczyzna zawzięcie z nią flirtował! Obsypywał komplementami, a potem zaproponował, żeby z nim uciekła!

      Ale gdyby coś takiego powiedziała, dostałaby reprymendę. Dziadek dobrze wiedział, że nie należy do dziewcząt, z którymi dżentelmeni flirtują. Tym jedynym, co mogło skłonić dżentelmena, by poza jej zwalistą sylwetką i niezdarnymi ruchami dostrzegł w niej coś więcej, to gigantyczny posag.

      Który nie istniał. Lizzie za cały posag miała tylko siebie i ani pensa więcej.

      Mimo to jednak cały czas wracała pamięcią do tamtego spotkania i wspominała wyraz jego twarzy podczas ich przekomarzanek. Dlaczego nie miałby patrzeć na nią z zachwytem? Dlaczego jej błyskotliwy i niepowtarzalny dowcip nie mógł sprawić, by w jego chmurnych oczach pojawiły się chochliki humoru?

      Dziadek brutalnie przerwał jej sny na jawie, dźgając ją laską w nogę.

      – No, dziewczyno, przestań bujać w obłokach!

      Innymi słowy, czas było wracać do domu.

      – Tak, dziadku – odparła potulnie. Ale zamiast wlec się za nim z opuszczonymi ramionami na myśl o codziennej rutynie życia w Bath, Lizzie wyobraziła sobie, że wdzięcznie kroczy ze stosem książek na głowie. Bo przecież damy muszą płynąć z wdziękiem.

      Po raz pierwszy dostrzegła sens takich ćwiczeń.

      Bo przecież nigdy nie wiesz, kto akurat może na ciebie spojrzeć…

      Rozdział trzeci

      – Ależ oczywiście – powiedziała lady Mainwaring – mówiłam jej…

      Lizzie lekko przechyliła głowę, patrząc mniej więcej w kierunku najbardziej gadatliwej wdowy w Bath, gdy tymczasem jej myśli błądziły niczym nieskrępowane. Była to zaleta krótkiego wzroku. Ludzie nie oczekiwali, że skupi się na tym, co mówią, gdy próbowali ją osaczyć, wymuszając zainteresowanie najnowszymi plotkami.

      Uśmiechała się jednak do zażywnej małej kobietki, która nie była aż tak przerażająca jak inne damy w stadku Bath. Owszem, Lizzie wiedziała, że gdy tylko stąd odejdzie, wzorem innych również ta dama zacznie o niej plotkować, jednak lady Mainwaring nigdy nie powiedziała jej w oczy nic przykrego, choć wiele innych kobiet miało to w zwyczaju. Na przykład nigdy nie spytała jej wprost, dlaczego o siebie nie zadba, nigdy nie próbowała polecać jej krawcowych, które potrafią zręcznie maskować mankamenty figury, nie użalała się nad Lizzie, że nie potrafi znaleźć sobie w Bath odpowiedniego kawalera. Znacznie ważniejsze było to, by Lizzie jak najlepiej orientowała się w aktualnych tutejszych ploteczkach.

      – Przepraszam bardzo – powiedział mistrz ceremonii, skłaniając głowę przed paniami.

      Lizzie aż poderwało. Nie zauważyła, kiedy podchodził, tak pilnie zdawała się słuchać lady Mainwaring, która wprowadzała ją w szczegóły sprzeczki z jedną z tutejszych matron.

      – Jest tu pewien dżentelmen, którego chciałbym zarekomendować pannie Hutton jako partnera do tańca.

      – Mnie? – Lizzie nie byłaby bardziej zdziwiona, gdyby zawiadomił ją, że wygrała na loterii. Zwłaszcza że nigdy nie kupowała losów.

      – Pozwoli pani, że jej przedstawię kapitana Brethertona z Marynarki Królewskiej – powiedział mistrz ceremonii, nie zwracając uwagi na niezbyt zachęcającą reakcję Lizzie, i skinął na kogoś stojącego za nim.

      – Kapitana Brethertona? Z Marynarki Królewskiej? – Lizzie wytężała wzrok, usiłując sięgnąć nim gdzieś poza ramię pana Kinga. Ze złocistej mgły blasku świec wyłaniała się potężna sylwetka. Zamarło w niej serce. Był to ten sam dżentelmen, którego spotkała rano w pijalni. Tak, to on. Na pewno nie było w Bath drugiego takiego mężczyzny.

      – Panna Hutton. – Od razu poznała go po głosie, który sprawił, że przejął ją dreszcz jak królika wytropionego przez myśliwskiego psa. – Jestem szczęśliwy, że mogę panią poznać.

      – Ach! – Był to okrzyk, który wyrwał się lady Mainwaring, kiedy kapitan Bretherton pochylił się nad jej dłonią.

      I który wyrażał także uczucia Lizzie.

      – Kapitan Bretherton. – Dygnęła przed nim, przy okazji potrącając łokciem lady Mainwaring, która zachwiała się niebezpiecznie.

      Stanowczo powinna częściej ćwiczyć ukłon, bo nie panuje nad łokciami. Już samo ugięcie kolan bez utraty równowagi jest sztuką. Doszła do wniosku, że pomaga jej w tym szerokie rozstawienie łokci. A lady Buntingford, która serwowała jej nauki na temat: „co dama wiedzieć powinna”, powiedziała, że wreszcie potrafi wykonać te ruchy na tyle gładko, żeby nikt w pobliżu nie ucierpiał.

      – Pani pozwoli, że ją poprowadzę na salę balową – powiedział kapitan Bretherton, podając dużą dłoń w rękawiczce.

      Lizzie odebrała ją, szczęśliwa, że nie widzi jego twarzy. Teraz, kiedy już zobaczył, że jest niezdarna, na pewno żałuje, że ją poprosił do tańca.

      – Jest pan bardzo odważny – wyrwało jej się i zaraz potem oblała się pąsem. Nie należało mówić czegoś takiego mężczyźnie jeszcze przed tańcem.

      Ale jakie to miało znaczenie? Jak przez pół godziny będzie musiał omijać ciała jej ofiar na parkiecie, to się już więcej nie pojawi.

      O Boże, sny na jawie wywołane ich porannym spotkaniem wydawały