Prom. Remigiusz Mróz

Читать онлайн.
Название Prom
Автор произведения Remigiusz Mróz
Жанр Ужасы и Мистика
Серия Ślady Zbrodni
Издательство Ужасы и Мистика
Год выпуска 0
isbn 9788327156624



Скачать книгу

tam najszybciej za czterdzieści pięć minut.

      – Pokazują Morgenrøde i tę krypę straży przybrzeżnej.

      – Przybili do promu?

      – Nie, zatrzymali się w pewnej odległości.

      – Dlaczego?

      – Nie wiem.

      – Gdzie są ustawione kamery KVF?

      – Chyba na przylądku Kirkubønes.

      Sensownie, pomyślał Hallbjørn, po czym podjął decyzję, że pojedzie na przylądek. Będzie miał z tego miejsca najlepszy widok na prom i zapewne to właśnie tam zbiorą się służby.

      – Nie podpływają bliżej? – zapytał z nadzieją w głosie.

      – Nie.

      – A co robią?

      – Jeden z mundurowych wyszedł na dziób z megafonem. Dwaj pozostali są w sterówce, ale nie widać, co kombinują.

      Olsen nie potrzebował więcej informacji. Wszystko wskazywało na to, że prom Horisont Færger został porwany.

      Nie zważając na lód, Hallbjørn dodał gazu.

      Sobota, 14 stycznia, godz. 14.03

      Mocny podmuch wiatru niemal zwiał kaptur z głowy Katrine. Chwyciła go w porę, a potem ściągnęła sznurki po bokach. Mimo że sztormówka była nieprzemakalna, Ellegaard miała wrażenie, jakby była przemoczona do suchej nitki.

      Patrzyła przez moment na mężczyznę, który siłował się z drzwiami, a potem pokręciła głową. Kiedy tylko ruszył z rufy w ich stronę, rozpoznała go. Dobrze się znali; wcześniej tego dnia jadła śniadanie w jego towarzystwie. Był najbliższym przyjacielem Hallbjørna – a na dobrą sprawę może także jedynym.

      Bærentsen kilka razy uderzył w drzwi, po czym odwrócił się i podszedł do dwójki stojącej przy relingu. Nawet w taką pogodę sprawiał wrażenie, jakby zszedł prosto z wybiegu dla modeli. Zawsze nosił markowe ciuchy i najwyraźniej miał w zapasie wersję na każde warunki atmosferyczne.

      Stylowa kurtka Fjällräven musiała kosztować ze trzy i pół tysiąca koron. Biorąc pod uwagę, jak dobrą jakością odznaczały się lokalne wyroby odzieżowe, dla Katrine było to wyjątkowe marnotrawstwo, ale Jóhan musiał się wyróżniać.

      – Co tu się dzieje, do kurwy nędzy? – rzucił, wyjmując telefon. – I co jest z tym wyjącym…

      Jak na zawołanie sygnał ucichł. Bærentsen rozejrzał się, jakby to jego pytanie sprawiło, że zapanował spokój.

      – Jest jakaś awaria?

      – Nie wydaje mi się – odparła Katrine. – Wygląda raczej na zagrożenie.

      – Zagrożenie? Niby jakie?

      Tor-Ingar i Bærentsen wymienili spojrzenia, jakby dopiero teraz dostrzegli się nawzajem. Skinęli sobie zdawkowo głowami.

      – Nie wiem, ale najwyraźniej odciął nas system bezpieczeństwa – stwierdziła Katrine, wskazując na drzwi. – A ty co tu robisz?

      – Wyszedłem złapać zasięg. Prowadziłem ważną rozmowę z… – Jóhan urwał, patrząc wymownie na chłopaka. – A ty coś za jeden?

      Młody reporter przedstawił się, niespecjalnie zainteresowany rozmówcą. Nadal niepewnie wodził wzrokiem po okolicy, jakby gdzieś mogły czaić się zarówno potencjalna sensacja, jak i coś groźnego. Dopiero kiedy Jóhan podał swoje imię i nazwisko, Østerø się ożywił.

      – Sporo o panu słyszałem.

      Katrine w to nie wątpiła. Nawet najbardziej szemrana działalność na wyspach stanowiła tajemnicę poliszynela. Tutaj wszyscy wiedzieli o wszystkim, choć – jak już dwukrotnie się przekonała – nie zawsze byli skłonni dzielić się tymi informacjami z obcymi.

      Bærentsen nie odpowiedział, wpatrując się w Katrine.

      – Tak czy inaczej, trzeba się dostać pod pokład. Nie mam zamiaru tu zamarznąć.

      Skuliła ramiona i kiwnęła głową.

      – Masz jakiś pomysł?

      – Nie – odparł cicho, rozglądając się. – A przynajmniej żadnego, który byłby bezpieczny.

      Kiedy zbliżył się do relingu, wszyscy troje przechylili się przez poręcz i spojrzeli w dół. Zejście na niższy pokład wydawało się możliwe. Przy dobrej pogodzie Ellegaard być może nawet by na to nalegała, ale teraz wszystko było mokre, a wiatr targał nią nawet wtedy, gdy miała się za co złapać.

      – Spójrzcie – rzucił Tor-Ingar.

      Podniosła wzrok i zobaczyła niewielką jednostkę podpływającą do promu od strony portu w Tórshavn. Poznała ją bez trudu, nieraz miała już do czynienia z MRCC. Przypuszczała, że podpłyną do samego Morgenrøde, ale straż przybrzeżna zatrzymała się w pewnej odległości.

      – Co jest? – mruknął Jóhan.

      Ellegaard nie mogła niczego dostrzec. Przemknęło jej jednak przez myśl, że ktoś dobitnie zasugerował ratownikom, aby nie podpływali bliżej.

      A może to tylko czarnowidztwo? Nie było o nie trudno w takiej sytuacji. Działo się coś niepokojącego, a aura przywodziła na myśl krainę Mordor lub Midgard podczas Ragnaröku, nordyckiego sądu ostatecznego.

      Popatrzyła na swoich towarzyszy. Obaj sprawiali wrażenie, jakby przyszły im na myśl same niepokojące konkluzje.

      – Nie ma sensu wyciągać pochopnych wniosków – odezwała się.

      – Przecież nic nie mówię – burknął Jóhan.

      – Ale wyglądasz, jakbyś zamierzał. I jakby to nie miało być nic dobrego.

      – Bo nie powinni chyba się zatrzymywać, jeśli wszystko jest w porządku, prawda? – powiedział, przyglądając się motorówce. – Tymczasem podchodzą jak do trędowatego.

      – Może coś jest między nami a tą jednostką – zauważył Østerø.

      – Na przykład co?

      Tor-Ingar wzruszył ramionami.

      – A jeśli nie, to może chodzi o jakieś niebezpieczne zakażenie? – podsunął.

      – Epidemię? – prychnął Jóhan.

      – Nie możemy tego wykluczyć – odparł Østerø. – Może nałożono kwarantannę.

      Bærentsen popatrzył na niego z niedowierzaniem.

      – Hirtshals to nie Kinszasa. Nie przywozi się stamtąd eboli, do cholery.

      Katrine wpatrywała się w motorówkę. W ciekawych czasach przyszło nam żyć, pomyślała. Wybuch infekcji na pokładzie wszyscy od razu uznali za nieprawdopodobny scenariusz, ale bez mrugnięcia okiem gotowi byli przyjąć, że prom u wybrzeży zapomnianych przez świat Wysp Owczych padł łupem terrorystów.

      – Jest wiele możliwości – powiedziała, jakby chciała przekonać samą siebie.

      – Z pewnością, ale…

      Jóhan urwał, kiedy dostrzegli, że jeden z członków straży przybrzeżnej wychodzi na pokład jednostki. Ratownik przyłożył megafon do ust, rozległ się metaliczny skrzek.

      – MF Morgenrøde! – zaczął mężczyzna. – Otrzymaliśmy waszą wiadomość!

      – Jaką wiadomość? – zdziwił się reporter.

      Bærentsen i Katrine spojrzeli na siebie, ale się nie odezwali.

      – Potrzeba nam więcej informacji – kontynuował oficer straży przybrzeżnej. – O jakim zagrożeniu