Zawsze i na zawsze. Jenny Han

Читать онлайн.
Название Zawsze i na zawsze
Автор произведения Jenny Han
Жанр Современные любовные романы
Серия O Chłopcach
Издательство Современные любовные романы
Год выпуска 0
isbn 978-83-66436-79-4



Скачать книгу

jakże”. Jest dwa lata starszy od Margot i może dlatego, że jest starszy, a może dlatego, że jest Anglikiem, sprawia szalenie arystokratyczne wrażenie, przez co zupełnie nie przypomina Josha. Nie żeby był snobem, ale jest zdecydowanie inny. Bardziej obyty, pewnie z racji życia w wielkim mieście, chodzenia do teatru, kiedy przyjdzie mu na to ochota, i spotykania dygnitarzy i tym podobnych, bo jego matka jest dyplomatką. Kiedy powiedziałam o tym Margot, roześmiała się i stwierdziła, że po prostu jeszcze go nie poznałam, ale Ravi jest tak naprawdę kompletnym dziwakiem, wcale nie tak wytwornym ani tak „książęcym”. „Niech nie zmyli cię akcent”, powiedziała. Przyjedzie z Ravim do domu na przerwę wiosenną, więc pewnie wkrótce przekonam się na własne oczy. Plan jest taki, że Ravi ma zatrzymać się u nas na dwie noce, a potem polecieć do Teksasu, żeby zobaczyć się z rodziną. Margot zostanie z nami do końca tygodnia.

      – Nie mogę się doczekać, kiedy go poznam na żywo – mówię, a ona uśmiecha się promiennie.

      – Będziesz nim zachwycona.

      Z pewnością. Lubię wszystko to, co lubi Margot. Na szczęście teraz, kiedy Margot poznała lepiej Petera, widzi, jak bardzo jest wyjątkowy. Kiedy przyjadą z Ravim, będziemy mogli spędzić czas we czwórkę na prawdziwej randce w dwie pary.

      Jesteśmy z moją siostrą jednocześnie zakochane i możemy się tym ze sobą dzielić. Ależ to wspaniałe!

      3

      Następnego ranka maluję usta krwistoczerwoną szminką, w której lubi mnie Stormy, zbieram pisanki do białego koszyka z wikliny i jadę do Belleview. Zatrzymuję się przy recepcji, żeby zostawić wydmuszki i pogadać przez chwilę z Shanice. Pytam, co słychać, a ona mówi, że mają dwóch nowych wolontariuszy, obu z UW, dzięki czemu czuję znacznie mniejsze wyrzuty sumienia, że nie zaglądam tu tak często.

      Żegnam się z Shanice, po czym ruszam z pisanką do Stormy. Otwiera mi w kimonie o barwie persymony i pasującej szmince i woła:

      – Lara Jean! – Chwyta mnie w ramiona, marudząc: − Przyglądasz się moim odrostom, prawda? Wiem, że powinnam zafarbować włosy.

      – Prawie nie widać – zapewniam ją.

      Zachwyca się Marią Antoniną. Mówi, że nie może się doczekać, żeby pokazać ją Alicii Ito, swojej przyjaciółce i rywalce.

      – Dla Alicii też taką przyniosłaś? – pyta.

      – Tylko dla ciebie – odpowiadam, a jej blade oczy promienieją.

      Siadamy na kanapie, a ona kiwa na mnie palcem i mówi:

      – Musisz być po uszy zadurzona w tym swoim młodzieńcu, bo nie starcza ci czasu, żeby mnie odwiedzić.

      – Przepraszam. Wysłałam już podania na studia i będę częściej przychodzić – mówię ze skruchą.

      – Pff!

      Kiedy Stormy jest w takim nastroju, najlepiej omamić ją pochlebstwami.

      – Robię tylko to, co mi kazałaś, Stormy.

      Przechyla głowę.

      – A co ci kazałam?

      – Żebym często chodziła na randki i miała mnóstwo przygód tak jak ty.

      Zaciska swoje pomarańczowoczerwone usta, próbując pohamować uśmiech.

      – To była bardzo dobra rada. Słuchaj dalej Stormy, a będziesz na właściwej drodze. A teraz opowiedz mi jakieś pikantne kawałki.

      Śmieję się.

      – Moje życie nie jest pikantne.

      Cmoka z niezadowoleniem.

      – Nie czekają cię jakieś tańce? Kiedy macie bal?

      – Dopiero w maju.

      – A masz sukienkę?

      – Jeszcze nie.

      – Lepiej się z tym pospiesz. Nie chcesz, kochana, żeby jakaś inna panna włożyła twoją sukienkę.

      Przygląda się badawczo mojej twarzy.

      – Przy twojej karnacji powinnaś postawić na różową. – Potem jej oczy rozbłyskują i pstryka palcami. – À propos! Mam coś dla ciebie.

      Podskakuje i idzie do sypialni, skąd wraca z aksamitnym pudełeczkiem na pierścionek.

      Otwieram je i wydaję z siebie okrzyk. To jej pierścionek z różowym brylantem! Ten od weterana, który stracił na wojnie nogę.

      – Nie mogę tego przyjąć, Stormy.

      – Ależ musisz. Będzie ci z nim do twarzy.

      Powoli wyjmuję go z pudełka i wkładam na lewą rękę. Jak połyskuje!

      – Jest piękny! Ale naprawdę nie powinnam…

      – Należy do ciebie, skarbie. – Mruga do mnie. – Dam ci radę, Laro Jean. Nigdy nie mów „nie”, kiedy tak naprawdę chcesz powiedzieć „tak”.

      – W takim razie: tak! Dziękuję, Stormy! Obiecuję, że będę o niego dbała.

      Całuje mnie w policzek.

      – Wiem, kochanie.

      Po powrocie do domu umieszczam go na wszelki wypadek w pudełku z biżuterią.

      Później tego samego dnia siedzę w kuchni z Kitty i Peterem, czekając, aż ostygną ciasteczka z kawałkami czekolady. Przez ostatnich kilka tygodni podjęłam się misji udoskonalenia przepisu, a Peter i Kitty towarzyszyli mi wiernie w tej podróży. Kitty woli płaskie chrupkie ciasteczka, a Peter lubi mieć w co wbić zęby. Mój ideał to kombinacja obydwu powyższych. Pożywne, ale delikatne. Jasnobrązowe, nie mdłe w kolorze czy w smaku. Nieco wyrośnięte, ale bez przesady. Takich ciasteczek właśnie poszukuję.

      Przeczytałam wszystkie posty na blogach, obejrzałam zdjęcia ciastek z białym cukrem kontra mieszanką białego i brązowego, z sodą oczyszczoną kontra proszkiem do pieczenia, laską wanilii kontra ekstraktem wanilinowym, połamanymi, pociętymi i posiekanymi tabliczkami czekolady. Próbowałam zamrażania w kulkach, rozpłaszczania ciastek denkiem szklanki, żeby powstawał równomierny placuszek. Mroziłam ciasto w wałku, a potem kroiłam na plasterki. Odmierzałam, a potem mroziłam. Mroziłam, a potem odmierzałam. A mimo to ciastka wciąż zbyt mocno rosły.

      Tym razem użyłam zdecydowanie mniej sody, ale ciastka są nadal lekko puchate, a ja mam ochotę wyrzucić całą partię za to, że nie są doskonałe. Oczywiście tego nie zrobię – szkoda dobrych składników. Mówię natomiast do Kitty:

      – Nie wspominałaś przypadkiem, że wpadłaś w zeszłym tygodniu w tarapaty, bo gadałaś podczas czytania po cichu? – Kiwa głową. – Zanieś je swojej nauczycielce i powiedz, że je upiekłaś i że przepraszasz.

      Kończą mi się osoby, którym mogę ofiarować swoje ciastka. Dałam już porcję listonoszowi, kierowcy szkolnego autobusu Kitty, pielęgniarkom w szpitalu taty.

      – Co zrobisz, kiedy odkryjesz najlepszy przepis? – pyta Kitty z ustami pełnymi ciastek.

      – No, o co w tym wszystkim chodzi? – mówi Peter. – No wiesz, kogo obchodzi, czy ciastko z czekoladą jest osiem procent lepsze? Ciastko to ciastko.

      – Będę czerpała przyjemność z wiedzy, że posiadam przepis na doskonałe ciasteczka z kawałkami czekolady. Przekażę go następnemu pokoleniu dziewczyn Song.

      – Albo chłopców – mówi Kitty.

      – Albo chłopców – przytakuję, a potem dodaję: − Idź na górę i przynieś mi słój na te ciastka. I wstążkę.

      Peter pyta:

      – Przyniesiesz parę jutro