Najmilszy prezent. Agnieszka Krawczyk

Читать онлайн.
Название Najmilszy prezent
Автор произведения Agnieszka Krawczyk
Жанр Современная русская литература
Серия Ulica Wierzbowa
Издательство Современная русская литература
Год выпуска 0
isbn 978-83-8075-975-6



Скачать книгу

No, a Dońcowie mieli pewnie zamieszanie związane z wyprowadzką…

      – Która odbyła się dopiero latem. Nie, Floro, stanowczo zbyt pobłażliwa jesteś dla ludzkiej niegrzeczności. Nikt nie wymaga, aby ci przesyłali prezent na święta, ale zwykłe: „Dziękuję, śliczna kartka, zadała sobie pani tyle trudu”, naprawdę nic nie kosztuje. Nie dziwię ci się, że masz tego dosyć. Tej niewdzięczności.

      – Nie o to idzie. Nie uważam naszych sąsiadów za niewdzięczników. To moja decyzja, że wysyłam im kartkę, nie są do niczego zobowiązani, nawet do podziękowania na ulicy. Nie muszę do nich pisać, a oni nie muszą odpowiadać, to jasne. Po prostu… To już moje ostatnie święta tutaj.

      – Jak to? – Jola wypuściła z ręki pustą filiżankę, która upadła na podłogę. Na szczęście dzięki miękkiemu dywanowi nie roztrzaskała się, tylko poturlała w kierunku nogi sofy, na której siedziała Nika.

      – No tak właśnie. – Poruszyła ramionami Flora. – Stara jestem, mam coraz mniej siły… Chcę się wyprowadzić gdzieś, gdzie się mną zajmą. Wyszukałam ośrodek, dom spokojnej jesieni…

      – Co takiego? – wybuchnęła Jola. – Chcesz sprzedać swój dom?

      – Jeszcze nie jestem pewna – odparła z pewnym ociąganiem Flora. – Może go oddam w rozliczeniu za pobyt w tym ośrodku.

      – Florciu! Co ty w ogóle opowiadasz! – uniosła się Jola. – Przepraszam cię, kochana, ale to jest jakaś fiksacja. Nie, ty tego nie mówisz poważnie. – Zawiesiła na sąsiadce wzrok.

      Ta tylko pokiwała ze smutkiem głową.

      – Ależ taka jest prawda. Zastanów się, Jolu. Jestem samotna, żadnej rodziny, co mam robić? Zawsze żyłam w pojedynkę i dobrze mi było. Jeszcze kiedy mamusia żyła, radziłyśmy sobie we dwie, ale potem? Długie, długie lata w samotności… Nie narzekam, było mi wygodnie. Mam jednak już swój wiek i wiem, że za chwilę, tak lada dzień… – Głos się jej załamał i opuściła wzrok.

      Nika poczuła nagłą falę współczucia. Jak to możliwe, żeby tą miłą, cichą, pełną życzliwości dla świata osobą nie miał się kto zająć? Przecież nawet ona sama chętnie przyjechała do ciotki (choć po prawdzie to ciotka bardziej opiekowała się nią niż ona ciotką). Pani Flora musi kogoś mieć! Choćby daleką kuzynkę czy jej dziecko. Nie ma możliwości, żeby ktoś się nie znalazł.

      – Nie jesteś jeszcze taka stara – pokręciła głową Jolanta. – Masz przecież nas wszystkich, my cię nie zostawimy.

      Flora spojrzała ciepło na sąsiadkę.

      – Jolu, ciebie pochłaniają własne problemy, mnie – swoje. Przez całe życie myślałam tylko o tym, żeby na starość nie stanowić dla nikogo ciężaru. I na taki pomysł właśnie wpadłam.

      – Banialuki. Masz zły humor, ale to przejdzie. Nie wyobrażam sobie naszej ulicy bez ciebie. Co to by był za świat, gdyby najlepsi ludzie się wyprowadzali.

      – Ciocia ma rację. Ja chętnie pani pomogę w codziennych zajęciach. Tutaj… Nie bardzo się na razie przydaję. – Nika spojrzała na ciotkę przepraszająco, ale ta skinęła głową z aprobatą.

      – Właśnie, Floro, dziewczyna, jak widzisz, chętna, młoda, to i tobie się przysłuży. Nie upadaj na duchu i wybij sobie z głowy te niedorzeczne pomysły.

      Flora Majewska niby uśmiechnęła się potwierdzająco, ale w duchu myślała co innego. Jej plan nie wykiełkował ot tak sobie, rodził się od dawna. Choć ciężko było jej porzucić domek przy Wierzbowej i całe sąsiedztwo, wiedziała, że czas podjęcia decyzji nadchodzi nieubłaganie. Nie czuła się już tak jak kiedyś. Jola ma dobre serce, a jej siostrzenica zapewne i szlachetne chęci. Ale jak długo będą jej w stanie pomagać? Kuzynka Joli nie przez przypadek przysłała tu swoją córkę. Jolanta była na razie dziarska i żwawa, ale za chwilę także będzie wymagać wsparcia. I niby jak ta dziewczyna ma biegać między dwiema starowinkami? Zresztą w imię czego? Flora nie była jej krewną ani nawet znajomą, ot, sąsiadką ciotki. To miło ze strony dziewczyny, że ma takie szczere odruchy, ale nie można tego wykorzystywać.

      – Przepyszne ciasto, Jolu. Nie mówmy już o tamtym, wszystko się jakoś ułoży.

      Prostoduszna Jolanta odetchnęła z ulgą. Z pewnością Flora przemyśli swoje stanowisko i nie wyprowadzi się. Jakże by mogła? Gdzie by jej było wygodniej i lepiej niż tu?

      – Mam dla ciebie niezwykle ciekawe urządzenie – powiedziała zatem z ożywieniem.

      – Jakie? – zaciekawiła się Flora.

      – W sumie nie bardzo wiem, do czego służy, odpadła mu rączka, naprawiłam to. Wiem, że ty lubisz takie dziwadła i to docenisz.

      Podreptała do korytarza i tam z jednego z pudeł wydobyła swoje znalezisko. Była to mosiężna wydłużona łyżka, naprawdę sporych rozmiarów, umieszczona na ozdobnych widełkach opierających się o podłoże i wyposażona w dodatkowy kołnierz wokół brzegów, na którym najwyraźniej można było coś położyć.

      – To było na dnie takiego pudła, w którym znalazłam też mikser – wyjaśniła Jola. – Mikser bardzo szybko uruchomiłam, wzięła go pani Rochocka z Topolowej, bo jej akurat się zepsuł. Ale toto? Nie mam pojęcia, do czego służy. Może do gotowania? Tylko czego?

      – To jest podgrzewacz do laku – stwierdziła z radością Flora. – Zobacz, tutaj wkłada się lak, a na dole umieszcza świeczkę. Na tym brzegu opiera się pieczątki. O, jakże jestem ci wdzięczna! Marzyłam o czymś takim.

      – To się cieszę. Miał ładną rączkę z kości, ale była do niczego, cała popękana, pokruszona. Dorobiłam nową z drewna, też ładna, prawda?

      – Śliczna. Bardzo ci dziękuję. Od dawna szukałam czegoś takiego. – Flora była wzruszona. Wiedziała, że dzięki temu urządzeniu jej upominki dla sąsiadów zyskają niepowtarzalną oprawę.

      Jola się uspokoiła, natomiast Nika spoglądała na sąsiadkę ciotki spod oka. Miała swoje przemyślenia, którymi z nikim się nie podzieliła.

      5.

      Doktor Paweł Zaruski wyprowadził rower przed bramę i odetchnął wilgotnym jesiennym powietrzem. Przestało padać i wypogadzało się. Idealna pogoda na trening. Był mile podekscytowany perspektywą wyruszenia do lasu i przejechania kilkudziesięciu kilometrów po polnych drogach.

      Dziewczynkę zauważył od razu, bo wyglądała tak, jakby na niego czekała. Przestępowała z nogi na nogę w zielonych kaloszach z podobizną żaby i nuciła sobie coś pod nosem. Obok niej siedział niewielki biały pies. Przypomniał sobie, że mała mieszka przy tej samej ulicy. Chyba z rodzicami i jakimś rodzeństwem. Paweł nie interesował się przesadnie sąsiadami. Spotkanie z panią Ewą było dla niego wystarczająco niezwykłym przeżyciem, więc spodziewał się, że reszta mieszkańców Wierzbowej może być podobnego pokroju. Żyli tu ludzie z dawna osiadli. Na pewno lubili się wymieniać ploteczkami, obserwować nowych i obcych. Nie miał co do tego wątpliwości. Nie był jednak gotowy na zawieranie znajomości. Między innymi dlatego wybrał dom, a nie mieszkanie, i to w dodatku usytuowany przy tak niepozornej i krótkiej ulicy. Liczył na to, że niewiele osób będzie go tutaj nagabywać. Do tej pory, za wyjątkiem pani Ziębowej, tak właśnie było.

      Tymczasem dziewczynka spojrzała na niego bystro i przywitała się:

      – Dzień dobry. Pan jest doktorem. – Bardziej stwierdziła niż zapytała.

      – Dzień dobry. A i owszem – roześmiał się Paweł.

      – To super, bo ja właśnie potrzebuję