Название | Pokój motyli |
---|---|
Автор произведения | Lucinda Riley |
Жанр | Современные любовные романы |
Серия | |
Издательство | Современные любовные романы |
Год выпуска | 0 |
isbn | 978-83-8125-817-3 |
– Nie zaczynaj, mamo, proszę.
– Nie będę, ale twoja biedna żona miała okropny dzień i właśnie mówiłam jej, że musi zrobić sobie chwilę wolnego. Zabieram ją jutro na lunch, a potem pójdziemy na jedną z imprez festiwalu literackiego. Dasz sobie radę przez ten czas z dziećmi, prawda? Teraz już zmykam, zjedzcie sobie spokojnie razem kolację. Przyjadę po ciebie jutro o dwunastej trzydzieści, Amy. Pa, pa.
– Do widzenia, Posy – powiedziała Amy, rumieniąc się z zakłopotania.
Drzwi frontowe się zamknęły i Amy z lękiem zerknęła na męża. Starała się odgadnąć, w jakim jest nastroju.
– Tak mi przykro, Sam. Wiesz, że jak twoja mama sobie coś umyśli, to nie ma zmiłuj. Zadzwonię do niej jutro rano i powiem, że nie pojadę.
– Nie. Mama ma rację, musisz odpocząć. Zajmę się jutro dzieciakami. I słuchaj, przepraszam, że rano trochę mnie poniosło.
– Ja też przepraszam za te wątpliwości. – Amy poczuła ulgę, że Sam ją przeprasza.
– Nie ma sprawy. Rozumiem cię, ale musisz mi ufać.
– Ufam, naprawdę.
– To dobrze. No to co jest na kolację i gdzie reszta tego wina?
Rozdział 3
– Nie chcę tam jechać, mamo, zlituj się!
– Clemmie, Orwell Park jest wspaniałą szkołą i to dla ciebie wielka szansa.
– Nic mnie to nie obchodzi. Chcę zostać tu, z tobą, a nie wyjeżdżać. Proszę, mamo, nie zmuszaj mnie.
– Chodź. – Evie Newman wzięła córkę w ramiona i uściskała ją. – Myślisz, że chcę, żebyś wyjechała?
– No, nie wiem… – Clemmie pociągnęła nosem.
– Oczywiście, że nie chcę, ale muszę myśleć o twojej przyszłości. Jesteś bardzo inteligentna i mama musi zrobić, co w jej mocy, żeby zapewnić ci jak najlepsze wykształcenie.
– Ale ja lubiłam moją starą szkołę w Leicester. Dlaczego nie możemy tam wrócić?
– Bo teraz mieszkamy tutaj, kochanie. Zresztą nawet gdybyśmy były w Leicester, i tak chciałabym, żebyś pojechała do Orwell Park.
– A ja marzę o powrocie do domu. I żeby wszystko było jak dawniej. – Clemmie załkała, z twarzą wtuloną w jej ramię. – Jestem ci potrzebna, mamusiu, muszę się tobą opiekować, przecież wiesz.
– Nie, Clemmie – powiedziała stanowczo Evie. – Poradzę sobie.
– Ale jak pojadę do szkoły, zostaniesz tu całkiem sama, w tym wielkim domu. A co jeśli…
– Clemmie, kochanie, obiecuję ci, wszystko będzie dobrze, nic mi się nie stanie. – Evie pogładziła córkę po włosach. – To było samolubne z mojej strony, że przez tych kilka lat miałam cię tylko dla siebie. Czas, żebyś zaczęła własne życie i przestała się o mnie martwić.
– Nigdy nie przestanę, mamo. Dobrze mi tak, jak jest, tylko ty i ja.
– Wiem, mnie też, ale przecież będziesz przyjeżdżać do domu na każdy weekend, a ferie świąteczne są tam o wiele dłuższe niż w starej szkole. Będziemy miały mnóstwo czasu dla siebie, obiecuję.
Clemmie gwałtownie wyrwała się z jej objęć i wstała.
– Chcesz się mnie pozbyć. A ja nie pojadę i nie możesz mnie zmusić!
Wybiegła z pokoju, trzaskając za sobą drzwiami.
– A niech to szlag, a niech to! – Evie walnęła pięścią w kanapę.
Pękało jej serce, że wysyła ukochaną córkę do szkoły z internatem. Bez wątpienia dla niej to rozstanie było równie trudne jak dla dziewczynki. Kiedy mieszkały razem w małym szeregowym domku w Leicester, przez to wszystko, co się działo, Clemmie musiała dorosnąć o wiele za szybko i wziąć na swoje barki ciężar, który byłby stresujący nawet dla osoby dorosłej.
Evie wiedziała jednak, że choć z początku to boli, wyjazd Clemmie do szkoły jest konieczny. Czas, by żyła i śmiała się jak zwyczajna dziewięciolatka. Powinna zacząć budować własny świat, niezależny od świata matki.
Na dole rozległ się dzwonek do drzwi. Evie, kompletnie wyczerpana, wstała i ciężkim krokiem zeszła z trzech kondygnacji schodów. Wreszcie otworzyła drzwi.
– Cześć, Evie, wiem, jestem za wcześnie, ale w mieście taki ruch, że wolałam nie ryzykować.
W progu stała uśmiechnięta Marie Simmonds, najdawniejsza przyjaciółka Evie. W szkole nazywali je „Mała i Duża”, bo Evie była drobniutka i szczupła, a Marie zawsze o głowę wyższa od reszty koleżanek z klasy i zdecydowanie pulchna. Evie pomyślała, że teraz bez wahania zamieniłaby się z nią miejscami.
– Wejdź. Wybacz, ale wszędzie tu jeszcze okropny bałagan.
Poprowadziła Marie przez hol do kuchni.
– Boże, Evie, jesteś szczęściarą, że masz taki dom. Daj mi go, a sprzedam ci go od ręki, choćby jutro, nawet jeśli wystrój pochodzi z lat pięćdziesiątych.
Marie była menedżerką w miejscowej agencji nieruchomości. Do tego stanowiska dochodziła stopniowo, zaczynając od pracy recepcjonistki.
– Nikt nic tu nie zmieniał od czasu, gdy urządzili go moi dziadkowie. – Evie wzruszyła ramionami. – I nie, dziękuję, będę tu mieszkać, przynajmniej na razie.
– Na razie to sytuacja jest taka, że cały Londyn chce coś tutaj mieć i jest gotów płacić każdą sumę za prestiż bywania w Southwold. Możesz uważać się za milionerkę.
– Miło to wiedzieć, ale skoro nie zamierzam sprzedać domu, nie ma sensu o tym myśleć, prawda? Kawy?
– Tak, poproszę. Czemu ja nie mam jakiegoś miłego krewniaka, który kopnąłby w kalendarz i zostawił mi wielki dom w Southwold? – Marie westchnęła, przeczesując palcami burzę swoich bujnych czarnych loków.
– Za to masz uroczą mamę i ojca, którzy jeszcze żyją – stwierdziła trzeźwo Evie – co mnie nie było dane, od kiedy skończyłam dziesięć lat.
– Przepraszam, nie chciałam, żeby zabrzmiało to tak, jakbym była nieczuła i interesowna. Po prostu niekiedy robię się zgorzkniała, widząc w biurze, jakimi pieniędzmi się tam obraca, podczas gdy ja i moja rodzina, która mieszkała w tym mieście od pokoleń, musieliśmy się stąd wynieść, bo tutejsze ceny przekraczają nasze możliwości.
– Grzankę? – spytała Evie, stawiając przed Marie kubek kawy.
– Nie, dziękuję. Jestem na kolejnej diecie. Szczerze mówiąc, Evie, powinnam cię nienawidzić: ogromny dom, figura ta sama co za czasów szkolnych, choć urodziłaś dziecko i jesz wszystko, na co masz ochotę. – Marie popatrzyła z zazdrością, jak Evie smaruje sobie grzankę masłem i dżemem.
– Wierz mi, nie chciałabyś być w mojej skórze – odparła Evie, siadając przy stole. – Za to ja mogłabym ci zazdrościć szczęśliwego małżeństwa i tego, że twoje dzieci nadal mają przy sobie oboje rodziców.
– Jak tam Clemmie?
– Jest nieszczęśliwa i się buntuje. Nie znosi Southwold i chce wracać do Leicester. Siedzi na górze, zła, że musi jechać do szkoły. Szczerze mówiąc, naprawdę nie wiem, co robić. Na razie odmawia wyjazdu. Czuję się jak wredna suka. Ona myśli, że chcę się jej pozbyć z domu,