Piąta ofiara. J.D. Barker

Читать онлайн.
Название Piąta ofiara
Автор произведения J.D. Barker
Жанр Современные детективы
Серия Sam Porter
Издательство Современные детективы
Год выпуска 0
isbn 9788381430517



Скачать книгу

że numer nie jest już w użyciu. W tamtej chwili wyślizgnęła mu się jej dłoń i Heather odeszła na zawsze.

      Byłby gotów zabić, żeby ją odzyskać.

      Choćby na pięć minut, mieć ją znowu obok, przytulić, zapytać, co powinien teraz zrobić.

      – Kocham cię, Guziczku – dodał półgłosem.

      Porter westchnął ciężko, wstał, pozbierał puste opakowania i wyrzucił wszystko do przepełnionego kosza przy drzwiach. Wyszedł na mróz, z przyjemnością odczuwając odrętwienie.

      Potem ruszył przed siebie bez konkretnego celu.

      Dwadzieścia minut później stał w holu Flair Tower przy West Erie Street, a pod nogami zbierała mu się niewielka kałuża. Nie zamierzał tu przychodzić i nawet kiedy popychał już drzwi wejściowe, rozważał odwrót, a mimo to tkwił tu teraz bez ruchu i gapił się na hol niewidzącym wzrokiem, jakby oszołomiony.

      – Panie detektywie?

      Porter nie słyszał jej kroków. Nie spodziewał się zresztą, że spotka ją w tak dużym budynku, ale oto stała tuż przed nim.

      – Dzień dobry, Emory.

      Ostatni raz widział ją w szpitalu, wkrótce po tym, jak uratowali ją z rąk 4MK. Bishop zostawił ją na dnie szybu windy w tamtym budynku przy Belmont, posłużył się nią jako przynętą na Portera. Była wtedy zagłodzona, wymizerowana, blada. Miała poważny uraz prawego nadgarstka spowodowany kajdankami, którymi Bishop przykuł ją do noszy, poza tym obciął jej lewe ucho, ale w szpitalu dziewczyna i tak się uśmiechała. Teraz miała dłuższe włosy, pełniejszą twarz, rumiane policzki.

      – Dobrze się pan czuje?

      – Prze…przepraszam. Nie jestem pewny, co tu robię. Zamierzałem cię odwiedzić już dawno, zaraz po tym wszystkim, ale miałem tyle na głowie, że czas minął nie wiedzieć kiedy – powiedział.

      – Chodźmy usiąść. – Wzięła go za rękę i zaprowadziła na jedną z kanap ustawionych przed kominkiem w kącie holu. Polano trzaskało w płomieniach, ciepło ognia promieniowało na pomieszczenie i ogrzewało powietrze.

      Porter ściągnął rękawiczki, palce drżały mu ze zdenerwowania.

      – Chyba nie powinienem był tu przychodzić.

      – Bzdura, miło pana widzieć – odparła Emory z uśmiechem. – Sama wiele razy chciałam zajrzeć na komendę, ale nie mogłam zebrać się w sobie. Głupie. Wydaje mi się, że po czymś takim trudno dobrać odpowiednie słowa. Cała ta sprawa wydaje mi się jakimś koszmarem, który przydarzył się komuś innemu. Jakbym kilka miesięcy temu obejrzała film i zapomniała o nim po wyjściu z kina. Nie mogę rozmawiać ze znajomymi, nie są w stanie tego zrozumieć. Pani Burrow też. Parę razy próbowała coś ze mnie wyciągnąć, ale nie potrafiłam… Czuła się bardzo skrępowana. Chciała skłonić mnie do mówienia dla mojego dobra, nie dlatego że zależało jej na poznaniu drastycznych szczegółów, ale ja uznałam, że nie ma sensu jej tym obarczać. To mój koszmar. Nie ma powodu, żeby ona też cierpiała, żeby prześladowały ją te myśli.

      – Widziałaś się z psychiatrą?

      Emory roześmiała się i potrząsnęła głową.

      – Za to oni chcieli się ze mną widzieć. Nawet nie zliczę, ilu się do mnie zgłosiło, chyba z kilkudziesięcioro. Próbowałam nawet z jedną rozmawiać, ale nie mogłam się oprzeć wrażeniu, że planuje napisać książkę z moimi wyznaniami, a wizja takiej książki na wystawie księgarni, którą musiałabym mijać ze świadomością, że moje cierpienie zostało zapisane czarno na białym, żeby wszyscy mogli o nim poczytać, taka myśl zamknęła mi usta. Nie mogłam powiedzieć jej ani słowa.

      – Wydaje mi się, że nie wolno im tego robić. Na pewno straciłaby prawo do wykonywania zawodu.

      – Pewnie tak.

      Emory trzymała dłonie na podołku. Porter co prawda dostrzegał ledwie widoczne blizny na prawym nadgarstku, ale ogólnie rzecz biorąc, chirurdzy świetnie się spisali. Na lewym przegubie widniał mały tatuaż w kształcie ósemki – również pamiątka po Bishopie.

      Podniosła prawy nadgarstek i podciągnęła rękaw.

      – Odwalili świetną robotę, co nie?

      – Gdybym nie wiedział, co się stało, w życiu bym się nie domyślił. Prawie nie widać.

      – W maju wracam do szpitala. Lekarz powiedział, że może całkowicie usunąć ślady, ale musimy poczekać, żeby rana całkowicie się zagoiła – powiedziała, kręcąc przegubem. – Ciągle nie mam pełnego zakresu ruchów, ale wydaje mi się, że powoli wraca.

      Spojrzenie Portera odruchowo powędrowało do jej lewego ucha, ukrytego pod długimi, kasztanowymi włosami. Zreflektował się, prawie odwrócił wzrok, ale doszedł do wniosku, że nie ma sensu udawać.

      – A jak tam ucho?

      Dziewczyna uśmiechnęła się promiennie.

      – Chce pan zobaczyć?

      Porter odwzajemnił uśmiech i przytaknął.

      – Wygląda paskudnie?

      – Niech pan sam oceni. – Emory odgarnęła włosy i pokazała całkowicie naturalnie wyglądające ucho. – Fajne, co?

      Porter nachylił się, żeby lepiej się przyjrzeć. Pomijając malutką bliznę u podstawy, w miejscu przyszycia narządu, nic nie wskazywało na to, że to nie jest jej prawdziwe ucho.

      – Niesamowite.

      Emory podwinęła prawy rękaw i pokazała mu niewielką bliznę pod łokciem.

      – Tutaj je wyhodowali, pobrali chrząstkę z moich żeber. Zajęło to tylko parę miesięcy. Operację miałam jakieś sześć tygodni temu. Lekarz powiedział, że Bishop usunął ucho z niemal chirurgiczną precyzją, więc nie mieli problemu z przyszyciem nowego. Zwykle w takich sytuacjach ucho zostaje urwane wskutek jakiegoś rodzaju wypadku i lekarze muszą się nieźle namęczyć, żeby poskładać wszystko do kupy. Chyba miałam szczęście.

      – Uważam, że jesteś bardzo silna.

      – A wie pan, co jest najlepsze?

      – Co?

      Przekręciła głowę i pokazała mu drugie ucho.

      – Zauważył pan jakąś różnicę?

      Porter musiał się dłuższą chwilę zastanowić, ale w końcu do niego dotarło.

      – Prawe ucho masz przekłute, a lewe nie?

      – Zgadza się. – Uśmiechnęła się szeroko. – Lewe też było, ale teraz już nie jest. Chyba tak to zostawię. – Podniosła lewą rękę i pokazała mu znak nieskończoności wytatuowany na przegubie. – Co do tego jeszcze nie mogę się zdecydować. Wydaje mi się, że mała pamiątka po tamtych wydarzeniach to niekoniecznie coś złego. Czasem dobrze jest przypominać sobie ciężkie czasy. Dzięki temu inne problemy nie wydają się takie straszne.

      – Niezwykła z ciebie dziewczyna, podziwiam cię.

      Z powrotem opuściła włosy.

      – Och, dziękuję, panie detektywie.

      Przez chwilę oboje milczeli, ale nie była to niezręczna cisza, czuli się całkiem swobodnie. Porter wpatrywał się w płomienie liżące kłody w kominku, drewno powoli zmieniało barwę na czerwień i biel. Trzaskanie ognia koiło go i odprężało. Ta dziewczyna straciła w dzieciństwie matkę, teraz ojca, a mimo to się uśmiechała. Porter z całych sił pragnął się uśmiechać. Uśmiechać się szczerze.

      Emory