Название | Biblioteka Newsweeka. Naciągnięte |
---|---|
Автор произведения | Elżbieta Turlej |
Жанр | Документальная литература |
Серия | |
Издательство | Документальная литература |
Год выпуска | 0 |
isbn | 9788380917132 |
Tuż za nimi grupa fotoreporterów pochyla się nad celebrytką, która wije się na podłodze. Otwiera usta, wysuwa różowy koniuszek języka, uchyla rąbek srebrnej sukienki, żeby pokazać kawałek maźniętych bronzerem pośladków. – Ta kobieta dla dobrej foty zrobi wszystko – mówi mi fotoreporter, który nie przecisnął się przez tłum kolegów. – Na co dzień ma kontrolę nad zdjęciem, może nałożyć makijaż cyfrowy, wysmuklić talię, wyheblować twarz. Tu oddaje się innym.
W głosie fotoreportera pobrzmiewa irytacja, gdy opowiada, że gdy celebrytka dostaje zdjęcia do autoryzacji (przed publikacją w gazecie czy na stronie), kręci nosem i wybrzydza: tu mam za duży nos, tu źle układają mi się włosy, tu akceptuję wszystko oprócz podwójnego podbródka. Wymaga: zrób coś z tym, przecież jesteś fotografem. Wtedy on cyfrowo wycina z kilkudziesięciu ujęć to, co spodobało jej się najbardziej. Potem skleja twarz z wybranych kawałków. Zmienia koloryt skóry. Zagęszcza włosy. Na koniec dokleja z innej twarzy pieprzyk, albo – co ostatnio na czasie – małe znamię. Dzięki temu ma być mniej plastikowa. Bardziej ludzka. – To samo, czyli: zrób coś ze mną, wyczyść mnie, potnij i sklej, słyszę podczas sesji wizerunkowych dla firm – mówi, kiedy celebrytka biegnie w stronę sceny, na którą wiecznie młody, 53-letni prezenter właśnie zaprasza mistrza olimpijskiego. – Ale kadra zarządzająca, menedżerowie, dyrektorzy i prezesi nie chcą kopiowanych z innych twarzy pieprzyków i znamion. Chcą być nieskazitelni. Chcą do cyfrowego raju, który zapewni ich firmom zyski.
Pierwsze na świecie zdjęcie poddane cyfrowej obróbce pokazuje raj. Jego autor, specjalista od efektów specjalnych m.in. w „Gwiezdnych wojnach”, John Knoll, zrobił je narzeczonej. I zatytułował: „Jennifer in paradise”.
Łatwo je znaleźć, wrzucając w Google hasło „początki Photoshopa”. Łatwo też o zdziwienie, bo nie widać na nim piersi czy pośladków kobiety, tylko jej plecy i biały dół od kostiumu. Nie widać też twarzy, tylko profil zwrócony w stronę wyspy Bora-Bora.
Bohaterka zdjęcia, Jennifer, nie miała pojęcia, że jej plecy i profil zostaną kiedykolwiek do czegokolwiek wykorzystane. Jest zresztą w tym zdjęciu jakaś szczerość i niewinność. I zapowiedź szczęścia, bo ponoć tuż po naciśnięciu migawki John Knoll oświadczył się i został przyjęty. A potem, kiedy trzeba było wybrać fotografię do prezentacji programu do obróbki zdjęć, sięgnął po białe plecy i miękki profil narzeczonej. Ale nie po to, żeby ją wysmuklić czy upiększyć, ale zagęścić czarne piksele tła, które miały dać złudzenie płynnego przejścia z bieli do czerni. Czyli wydobyć bogactwo z szarości, bo do czasów jego wynalazku ekrany komputerów potrafiły wyświetlać coś albo nic, czyli czerń albo biel.
Z pewnością John Knoll nie wiedział, że szukając szarości, wpłynie na czarno-białe myślenie o sobie milionów kobiet w Polsce. Ale mógł coś słyszeć o kraju, który właśnie wychynął zza żelaznej kurtyny. Tym bardziej że kiedy sprzedawał firmie Adobe licencję na dystrybucję opracowanego przez siebie programu, w Polsce właśnie kończył się komunizm. I zaczynał kapitalizm, do którego tęskniliśmy, ale o którym nie mieliśmy pojęcia.
Fotograficy, z którymi rozmawiam o momencie przejścia z jednego ustroju w drugi, opisują ten czas w barwach późnej jesieni i rozmytych konturów, w które wpycha się jaskrawy kolor. Często używają też słów „niepewność” albo „zagubienie”, bo na początku lat 90. ubiegłego stulecia oczekiwano od nich ładnych zdjęć, naśladujących te z prasy zachodniej. Tyle że nikt nie miał pojęcia, jak takie zdjęcia zrobić.
– Publikowałem m.in. w prasie podziemnej fotoreportaże z wizyt Jana Pawła II, strajku w Stoczni Gdańskiej i strajków studenckich, ale nie miałem pojęcia o fotografii komercyjnej – przyznaje Jacek Piotrowski, jeden z pierwszych po przełomie fotografów modowych i autor okładek kolorowych magazynów. – W łódzkiej filmówce nikt mnie nie uczył, jak mam oświetlać kobietę, żeby wyglądała ładniej niż w rzeczywistości. Wiedziałem tylko, że mogę kształtować obraz światłem, ale narzędzia do tego mieliśmy w tamtych czasach marne. Pierwsze profesjonalne studio z podwieszoną pod sufitem tzw. wanną oświetleniową i innymi lampami sterowanymi pilotem zobaczyłem w gdańskim Elgazie, który dorobił się na produkcji kotłów gazowych i okien z PCV. To studio dla mnie, absolwenta operatorki, to był szok. Zniknęło zresztą szybko wraz z upadkiem firmy.
W pierwszych numerach miesięcznika „Sukces”, który trafił do kiosków rok po obradach Okrągłego Stołu i w czasie rozkwitu Elgazu, znajduję – wzorowane na prasie zachodniej – zdjęcia Polek. W tekstach odczytuję też niepewność, o jakiej mówili mi fotograficy. I mnóstwo ambicji. Jak przekonuje w pierwszym wstępniaku redaktor naczelna, Joanna Stolarska, w piśmie mieli szansę zaistnieć wszyscy, „którym się udało i którzy uporczywie dążą do celu”.
Jednak ku mojemu zdumieniu miesięcznik był skierowany do mężczyzn. Kobiety były dla nich jedynie szarym tłem. I dostawały szansę na wyjście z szarości – dosłownie, bo w rubryce zatytułowanej „Szansa na sukces” – dzięki rozbieranym zdjęciom. Dla niepoznaki okraszonym wywiadami na temat ich marzeń, oczekiwań czy planów.
Większość bohaterek „Szansy na sukces” miała nadzieję na karierę modelki. Chciały wyjechać do raju, o którym mogły przeczytać nie tylko w „Sukcesie”, ale też w pierwszym numerze skierowanego wyraźnie do kobiet „Twojego Stylu”. Autorka jednego z pierwszych zamieszczonych w miesięczniku reportaży „Młode, piękne i bogate?” (Monika Teresińska, „Twój Styl”, 7-9, 1990) tak pisała o zachodnim raju: „Cywilizacja i wysoki poziom usług stwarzają kobiecie amerykańskiej życie znacznie wygodniejsze niż w Polsce. Zakupy we wspomnianych już olbrzymich supermarketach są czystą przyjemnością, wiele spraw można załatwić przez telefon, poczta i telefony działają bez zarzutu, kolejki są nieznane, a ogólna uprzejmość i życzliwość zachwycające”.
Fotograficy, z którymi rozmawiam, mówią, że dziewczyny, którym robili zdjęcia, faktycznie szybko wyfruwały zagranicę. Szukały swojego raju z sukcesem, bo na Zachodzie były przyjmowane i traktowane jak egzotyczne ptaki. Nic dziwnego: miały urodę i towarzyszył im mit – szybko wykorzystany przez Ralpha Laurena czy Calvina Kleina – najpiękniejszych kobiet z zamkniętego dla świata obozu krajów socjalistycznych.
Mimo to, kiedy patrzę na zdjęcia z rubryki „Szansa na sukces”, myślę, że według dzisiejszych standardów Polki nie wyglądały wtedy dobrze. Ich skóra ma niezdrowy, sinawy odcień, włosy sterczą, a znamiona, pieprzyki i blizny aż proszą, żeby je zasłonić. Nawet Miss Polski 1991 i Miss International 1991 Agnieszka Kotlarska nie wygląda na zdjęciu idealnie. – W tamtych czasach retuszowanie zdjęć było sztuką delikatnego podkreślenia, a nie eliminacji czy zmiany – mówi mi A.S., retuszer, który w 1991 roku zaczynał pracę w mediach. – Do 1990 roku, czyli do momentu wypuszczenia przez Adobe Photoshopa, łamaliśmy gazety na polskim systemie Poltype. Program do łamania był prosty, ale opanowanie obróbki zdjęć wymagało umiejętności i wyczucia. Pierwsi retuszerzy byli artystami, czyli poligrafami i grafikami po ASP. Awangardą branży. Dostawali odbitkę zdjęcia i poprawiali na niej kolor, kontrast, ostrość. Patrzyli na fotografię jak na kompozycję, dbali o balans kolorystyczny, ale nie zmieniali rzeczywistości.
Do pierwszego w Polsce użycia