Ogród bestii. Jeffery Deaver

Читать онлайн.
Название Ogród bestii
Автор произведения Jeffery Deaver
Жанр Триллеры
Серия Jeffery Deaver
Издательство Триллеры
Год выпуска 0
isbn 9788376487595



Скачать книгу

      – Nie wiem. Ale świetnie mówił po niemiecku. Może z lekkim akcentem.

      – Kolor włosów?

      – Nie potrafię powiedzieć. Raczej ciemne niż jasne.

      – Wiek?

      – Ani młody. Ani stary.

      Kohl westchnął.

      – Mówiłeś coś o jego towarzyszach?

      – Tak, panie inspektorze. Przyszedł pierwszy. Potem zjawił się ten drugi. Znacznie niższy. Ubrany w czarny albo ciemnoszary garnitur. Nie przypominam sobie, jaki miał krawat. A później jeszcze jeden, w brązowym kombinezonie, trzydzieści kilka lat. Chyba robotnik. Ten przyszedł na końcu.

      – Czy ten wysoki człowiek miał skórzaną walizkę czy torbę?

      – Tak. Brązową.

      – Jego towarzysze też mówili po niemiecku?

      – Tak.

      – Słyszałeś, o czym rozmawiali?

      – Nie, panie inspektorze.

      – Możesz opisać twarz mężczyzny w kapeluszu? – spytał Janssen.

      Chwila wahania.

      – Nie widziałem jego twarzy. Ani jego towarzyszy.

      – Jak to, obsługiwałeś ich i nie widziałeś twarzy? – zdziwił się Kohl.

      – Nie zwróciłem uwagi. Jak pan widzi, jest u nas ciemno. A w tej pracy… spotyka się tylu ludzi. Człowiek patrzy, ale nie widzi, jeśli pan wie, co mam na myśli.

      Kohl przypuszczał, że kelner mówi prawdę. Wiedział też jednak, że od dojścia Hitlera do władzy przed trzema laty ślepota stała się przypadłością narodową. Ludzie albo denuncjowali współobywateli za „zbrodnie”, których nie widzieli, albo nie potrafili sobie przypomnieć szczegółów przestępstw, których byli świadkami. Jeśli ktoś wiedział za dużo, musiał się liczyć z możliwością, że zostanie zaproszony do Alex – głównej siedziby kripo – lub na Prinz Albrecht Strasse, gdzie urzędowało gestapo, i będzie oglądał niezliczone zdjęcia znanych przestępców. Nikt nie był skłonny odwiedzać tych miejsc z własnej woli; dzisiejszy świadek nazajutrz mógł zostać zatrzymany.

      Kelner w napięciu popatrywał w podłogę. Na czole perlił mu się pot. Kohlowi zrobiło się żal Johanna.

      – Może więc zamiast podawać jego rysopis, potrafisz podzielić się z nami jakimś spostrzeżeniem i obędziemy się bez wizyty na komendzie policji. Jeżeli przypomnisz sobie coś ważnego…

      Kelner z ulgą uniósł głowę.

      – Spróbuję ci pomóc – rzekł inspektor. – Zacznijmy od konkretów. Co jadł i pił?

      – Ach, to akurat dobrze pamiętam. Najpierw zamówił piwo pszenne. Pewnie nigdy go nie próbował. Wypił tylko łyk i odstawił szklankę. Ale potem wypił całego pschorra, którego zamówił dla niego towarzysz.

      – Dobrze. – Kohl nigdy nie wiedział z góry, co o podejrzanym mogą powiedzieć nieistotne na pozór szczegóły. Może ujawnią jego pochodzenie albo stan zdrowia, może coś bardziej konkretnego. W każdym razie warto zanotować, co Willi Kohl zaraz uczynił w swoim mocno sfatygowanym notesie, pośliniwszy koniec ołówka. – Co jadł?

      – Kiełbasę z kapustą. I dużo chleba z margaryną. Zamówili to samo. Ten duży zjadł wszystko. Musiał być bardzo głodny. Jego towarzysz zjadł połowę porcji.

      – A trzeci?

      – Wypił tylko kawę.

      – W jaki sposób… ten duży, jak go nazwiemy, trzymał widelec?

      – Widelec?

      – Kiedy ukroił kawałek kiełbasy, czy przełożył widelec do drugiej ręki, czy nie zmieniał rąk?

      – Nie wiem, panie inspektorze. Chyba jednak zmieniał ręce. Tak przypuszczam, bo kiedy popijał piwo, za każdym razem odkładał nóż.

      – Dobrze, Johann.

      – Cieszę się, że mogę pomóc Führerowi.

      – Tak, tak – odrzekł ze znużeniem Kohl.

      Przekładał sztućce. W innych krajach częsty zwyczaj, ale rzadszy w Niemczech, podobnie jak gwizdanie na taksówkę. Czyli akcent rzeczywiście mógł być cudzoziemski.

      – Palił?

      – Chyba tak, panie inspektorze.

      – Fajkę, cygaro, papierosa?

      – Chyba papierosa. Ale nie…

      – Nie widziałeś marki.

      – Nie, panie inspektorze. Nie widziałem.

      Kohl podszedł do okna i obejrzał stolik, przy którym siedział podejrzany, a także krzesła. Nie znalazł niczego istotnego. Zauważył natomiast, że w popielniczce jest tylko popiół, lecz nie ma ani jednego niedopałka.

      Kolejny dowód przebiegłości podejrzanego?

      Kohl kucnął i oświetlił zapałką podłogę pod stołem.

      – Ach, spójrz, Janssen! Płatki tej samej brązowej skóry, co przedtem. To rzeczywiście nasz ptaszek. I na kurzu widać ślad, który sugeruje, że postawił tu torbę.

      – Ciekawe, co w niej jest – powiedział Janssen.

      – To nas nie interesuje – odparł Kohl, zbierając płatki skóry i wsypując je do koperty. – Przynajmniej na razie. Ważna jest sama torba, która świadczy o jego związku z tym, co się zdarzyło w Dresden Allee.

      Kohl podziękował kelnerowi i rzuciwszy tęskne spojrzenie na sznycel wiedeński, wyszedł z restauracji, a Janssen podążył za nim.

      – Popytajmy w okolicy, może ktoś widział tych dżentelmenów. Zajmiesz się tamtą stroną ulicy, Janssen. Ja wezmę na siebie kwiaciarki. – Kohl zaśmiał się ponuro. Berlińskie kwiaciarki słynęły z opryskliwości.

      Janssen wyciągnął chusteczkę i osuszył czoło. Kohlowi zdawało się, że usłyszał ciche westchnienie.

      – Jesteś zmęczony, Janssen?

      – Nie, panie inspektorze. Wcale. – Po chwili wahania młody człowiek dodał: – Tylko mam wrażenie, że nasza praca jest czasem beznadziejna. Męczymy się dla zastrzelonego grubasa.

      Kohl wydobył z kieszeni pożółkłą fajkę, zauważając z irytacją, że nosił ją w tej samej kieszeni co pistolet, przez co zadrasnął główkę. Nabił fajkę tytoniem.

      – Owszem, Janssen, masz rację. Ofiarą rzeczywiście był gruby mężczyzna w średnim wieku. Ale przecież jesteśmy bystrymi detektywami, prawda? Wiemy o nim coś jeszcze.

      – Co, panie inspektorze?

      – Że był czyimś synem.

      – No… oczywiście, że tak.

      – Może czyimś bratem. I czyimś mężem albo kochankiem. Jeśli miał szczęście, możliwe, że był też ojcem synów i córek. Być może także byłe kochanki od czasu do czasu go wspominają. Kiedyś mógł spotkać na swojej drodze nowe. Mógł jeszcze spłodzić troje lub czworo dzieci. – Potarł zapałkę o draskę i przytknął ją do fajki z morskiej pianki. – Jeżeli w ten sposób spojrzysz na to wydarzenie, dojdziesz do wniosku, że nie mamy do czynienia tylko z tajemnicą śmierci krępego mężczyzny. Mamy do czynienia z tragedią, która jak pajęcza sieć oplata wiele różnych osób i dotyka różnych miejsc, a jej skutki sięgają daleko w przyszłość. Smutne… Pojmujesz już, Janssen, dlaczego nasza praca jest taka ważna?

      –