Szantaż. Zygmunt Zeydler-Zborowski

Читать онлайн.
Название Szantaż
Автор произведения Zygmunt Zeydler-Zborowski
Жанр Исторические приключения
Серия Kryminał
Издательство Исторические приключения
Год выпуска 0
isbn 9788375654615



Скачать книгу

noc­ny dy­żur?

      – Ja – od­po­wie­dzia­ła sio­stra Zo­fia. – I chy­ba Ma­ry­sia.

      – Gdy­by z tym chłop­cem były naj­mniej­sze na­wet kom­pli­ka­cje, pro­szę na­tych­miast dzwo­nić do mnie do domu.

      – Do­brze, pa­nie dok­to­rze.

      Na ko­ry­ta­rzu po­de­szła do nie­go Te­re­sa i po­wie­dzia­ła:

      – Ja­kiś chło­piec przy­niósł list do pana, dok­to­rze.

      Pa­weł zdzi­wio­ny wziął do ręki ko­per­tę za­adre­so­wa­ną na ma­szy­nie, ro­ze­rwał ją i wy­jął kart­kę pa­pie­ru po­kry­tą po­śpiesz­nym, ner­wo­wym pi­smem. List był bez na­głów­ka. „Pro­szę spo­wo­do­wać, aby moja żona zmie­ni­ła na­tych­miast miej­sce pra­cy. Ostrze­gam, że nie będę dłu­żej to­le­ro­wał tych flir­tów. Je­że­li pan nie prze­sta­nie się in­te­re­so­wać moją żoną, znisz­czę pana. Po­tra­fię to zro­bić. Mo­krzyc­ki”.

      Pa­weł wsu­nął list do kie­sze­ni spodni i po­dra­pał się w za­my­śle­niu za uchem. Za­sta­na­wiał się, jak ma po­stą­pić. Czy po­ka­zać to Jo­an­nie? Chy­ba tak.

      Za­nim jed­nak do­szedł do po­ko­ju le­kar­skie­go zmie­nił zda­nie. Po co? Nie ma sen­su de­ner­wo­wać Jo­an­ny. I tak do­syć ma kło­po­tu z tym sta­rym ma­nia­kiem. Nie­spo­dzie­wa­nie Jo­an­na sama za­czę­ła roz­mo­wę na ten te­mat.

      – Słu­chaj, Pa­weł, czyś ty nie do­stał ja­kie­goś li­stu od mego męża?

      – A bo co? – spy­tał, pra­gnąc zy­skać na cza­sie.

      – No mów, do­sta­łeś czy nie?

      – Do­sta­łem.

      – Spo­dzie­wa­łam się tego. Był tu dzi­siaj i zro­bił mi po­twor­ną awan­tu­rę.

      – Tu w szpi­ta­lu? Kie­dy to było?

      – Jak ope­ro­wa­łeś tego bok­se­ra.

      – Ale o co mu po­szło?

      – Jak zwy­kle sce­na za­zdro­ści. Oczy­wi­ście o cie­bie. Po­peł­ni­łam wczo­raj je­den błąd.

      – Jat­ki?

      – Po­wie­dzia­łam Ka­ro­lo­wi, że mam noc­ny dy­żur w szpi­ta­lu.

      – A tym­cza­sem ty pie­lę­gno­wa­łaś cho­rą cio­cię.

      – Nie bądź zbyt do­myśl­ny.

      Uśmiech­nął się.

      – Nie trze­ba tu chy­ba zbyt­niej do­myśl­no­ści. I jak się twój mąż do­wie­dział, że nie­co roz­mi­nę­łaś się z praw­dą?

      – Przy­le­ciał w nocy do szpi­ta­la.

      – Do szpi­ta­la?

      – No wła­śnie. Tego prze­cież nie mo­głam prze­wi­dzieć. Do­wie­dział się, że Ra­wic­ki ma dy­żur i wy­szedł w tym prze­ko­na­niu, że ty i ja… że ja z tobą…

      – Nie mo­żesz mu tego wy­tłu­ma­czyć, że to nie ja?

      – Pró­bo­wa­łam. Nie wie­rzy.

      Pa­weł za­my­ślił się. Wy­jął pa­pie­ro­sa. Po chwi­li zno­wu się ode­zwał:

      – Słu­chaj, Jo­an­no, mu­sisz to ja­koś za­ła­twić. Nie mo­żesz na­ra­żać się na cią­głe awan­tu­ry, a mnie na skan­da­le, bo w koń­cu do tego doj­dzie. Dzi­siaj do­sta­łem od twe­go męża list z po­gróż­ka­mi. Na­pi­sał, że mnie znisz­czy, je­że­li ty nie prze­sta­niesz tu­taj pra­co­wać.

      – Chy­ba się nie przej­mu­jesz ta­ki­mi głup­stwa­mi?

      – Nie przej­mu­ję się – po­wie­dział bez prze­ko­na­nia Pa­weł. – Ale w koń­cu to nie na­le­ży do przy­jem­no­ści. Poza tym dzi­siaj list, a ju­tro przyj­dzie tu sza­now­ny mał­żo­nek i wsy­pie mi do her­ba­ty tru­ci­zny. Jako pro­fe­sor che­mii ma w tym za­kre­sie sze­ro­kie moż­li­wo­ści.

      Jo­an­na nie­cier­pli­wie ścią­gnę­ła brwi.

      – Nie mów głupstw. Ka­rol nie był­by zdol­ny do cze­goś po­dob­ne­go.

      – To ni­g­dy nie wia­do­mo. Męż­czy­zna w tym wie­ku, ogar­nię­ty ob­se­sją, zdol­ny jest do róż­nych rze­czy. W każ­dym ra­zie ra­dzę ci, że­byś tę spra­wę moż­li­wie jak naj­szyb­ciej za­ła­twi­ła.

      – Ale jak to za­ła­twić? – po­wie­dzia­ła ci­cho Jo­an­na.

      – Ro­zejdź się z nim. To chy­ba naj­prost­sze.

      – Nie mogę tego zro­bić.

      – Dla­cze­go?

      – Mam swo­je po­wo­dy.

      Pa­weł wzru­szył ra­mio­na­mi. Za­czy­na­ło go to wszyst­ko już draż­nić.

      – Rób jak uwa­żasz, ale ja nie chciał­bym być cią­gle na­pa­sto­wa­ny przez twe­go męża. Je­że­li to po­trwa dłu­żej, to będę mu­siał się z nim roz­mó­wić.

      Spoj­rza­ła na nie­go za­nie­po­ko­jo­na.

      – Nie, nie. Bar­dzo cię pro­szę. Ja sama to za­ła­twię. – Za­dzwo­nił te­le­fon. Jo­an­na pod­nio­sła słu­chaw­kę. – To do cie­bie – po­wie­dzia­ła.

      Po­sły­szał głos Elż­bie­ty. Po­wie­dzia­ła, że Kry­sia go­rzej się dzi­siaj czu­je i py­ta­ła, czy może ją przy­wieźć do szpi­ta­la.

      – Oczy­wi­ście – rzu­cił w słu­chaw­kę Pa­weł. – Bierz ta­ksów­kę i za­raz przy­woź małą.

      – Nowa pa­cjent­ka? – spy­ta­ła Jo­an­na.

      – Sio­strze­ni­ca mo­jej żony.

      – Gdzie ją po­ło­żysz?

      – W tym ma­łym po­ko­ju. Wczo­raj zwol­ni­ło się łóż­ko.

      – Zda­je się, że pro­fe­sor re­zer­wo­wał to łóż­ko dla ja­kie­goś swo­je­go pa­cjen­ta.

      – Nic nie szko­dzi. Po­go­dzi­my się z pro­fe­so­rem.

      Wszedł Ra­wic­ki. Ob­rzu­cił szyb­kim spoj­rze­niem Paw­ła i Jo­an­nę i uśmiech­nął się do­myśl­nie.

      – Ope­ro­wał pan dzi­siaj, pa­nie ko­le­go? – spy­tał sia­da­jąc.

      – Tak, tego mło­de­go bok­se­ra.

      – Ope­ra­cja oczy­wi­ście uda­ła się.

      – Ow­szem, zu­peł­nie nie­źle się uda­ła – po­wie­dział Pa­weł, nie zwra­ca­jąc uwa­gi na iro­nicz­ny ton Ra­wic­kie­go.

      – Miej­my na­dzie­ję, że pa­cjent wy­ży­je.

      – Nie ro­zu­miem co pan chce przez to po­wie­dzieć.

      Ra­wic­ki za­śmiał się swym nie­mi­łym gar­dło­wym śmie­chem.

      –