Fjällbacka. Camilla Lackberg

Читать онлайн.
Название Fjällbacka
Автор произведения Camilla Lackberg
Жанр Современные детективы
Серия Saga o Fjallbace
Издательство Современные детективы
Год выпуска 0
isbn 9788380154810



Скачать книгу

mu zdrętwiały i w prawej łydce chwycił go skurcz. Z całego serca życzył tego samego Ernstowi.

      – A rodzina? – wtrącił Ernst. – Czy Sara miała jakieś problemy w domu?

      Patrik zobaczył, że kolega rozmasowuje sobie łydki, i uśmiechnął się półgębkiem.

      – W tej kwestii nie mogę niestety panom pomóc – odpowiedziała Beatrice, zaciskając usta. Widać nie miała zwyczaju rozmawiać o stosunkach panujących w rodzinach uczniów. – Raz czy dwa rozmawiałam z jej rodzicami i z babcią, wydali mi się solidnymi, sympatycznymi ludźmi. W zachowaniu Sary nie było nic takiego, co by wskazywało, że w domu coś jest nie w porządku.

      Zadzwonił dzwonek na lekcję. Harmider w szatni dowodził, że dzieci odpowiedziały na jego wezwanie. Beatrice podniosła się i wyciągnęła rękę na znak, że rozmowa skończona. Patrik z niejakim trudem wstał z krzesełka. Kątem oka widział, jak Ernst rozciera zdrętwiałą nogę. Pożegnali się i chwiejnym krokiem wyszli z klasy, sztywni jak staruszkowie.

      – Cholera, ale niewygodne siedzenia – zauważył Ernst, kuśtykając do samochodu.

      – Trudno, człowiek nie ma już tej giętkości co dawniej – odparł Patrik, moszcząc się w samochodzie. Wygodny fotel kierowcy z miejscem na nogi wydał mu się nagle niebywale luksusowy.

      – Mów za siebie – mruknął Ernst. – Ja czuję się tak samo, jak kiedy byłem nastolatkiem, ale nie mogę siedzieć w miniaturowej ławce.

      Patrik postanowił zmienić temat.

      – Niewiele się dowiedzieliśmy.

      – Według mnie z tej małej była niezła zaraza – powiedział Ernst. – W dzisiejszych czasach każdego niewychowanego dzieciaka od razu uznają za kolejny przypadek jakiejś cholernej odmiany DAMP. Za moich czasów lekarstwem na takie zachowanie było zwykłe lanie. A dzisiaj leczą toto, wałkują u psychologów, rozpuszczają. Nic dziwnego, że społeczeństwo schodzi na psy. – Ernst kręcił głową, ponuro spoglądając przez okno.

      Patrikowi nie chciało się odpowiadać. Nie warto.

      – Naprawdę będziesz ją karmić? Znowu? Za moich czasów nie karmiło się dzieci częściej niż co cztery godziny – powiedziała Kristina, krytycznie patrząc na Erikę, która zasiadła w fotelu, żeby podać Mai pierś, choć od ostatniego karmienia minęło zaledwie dwie i pół godziny.

      Erika już wiedziała, że nie ma co się sprzeczać, i przemilczała komentarz Kristiny, kolejny tego przedpołudnia. Ale powoli zaczynała mieć dość. Teściowa nie powstrzymała się od uwag na temat niedokończonego sprzątania, po czym zaczęła jeździć po domu odkurzaczem. Mamrotała przy tym pod nosem swoją ulubioną śpiewkę o tym, że kurz wywołuje u małych dzieci astmę. Przedtem demonstracyjnie zmyła naczynia piętrzące się w zlewie, pouczając Erikę, jak powinna to robić. Otóż powinna je od razu płukać, żeby nie zaschły resztki jedzenia, potem umyć, żeby nie stały… Tłumiąc złość, Erika próbowała się pocieszać, że będzie mogła się przespać, kiedy Kristina wyjdzie z małą na spacer. Ale nie była już pewna, czy gra jest warta świeczki.

      Usiadła wygodnie w fotelu, próbując trafić piersią do buzi dziecka. Maja wyczuwała unoszące się w powietrzu napięcie. Przez większą część dnia marudziła i popłakiwała, a teraz jeszcze wyrywała się, gdy Erika starała się ją uspokoić, podając pierś. Aż się spociła, walcząc z córeczką. W końcu mała złapała pierś. Erika odprężyła się i ostrożnie, by jej nie przeszkodzić, włączyła telewizor. Leciała Moda na sukces, kolejna odsłona skomplikowanych dziejów Brooke i Ridge’a. Kristina przesunęła się z odkurzaczem, rzucając okiem na ekran telewizora.

      – Taką tandetę oglądasz. Nie lepiej jakąś książkę poczytać?

      W odpowiedzi Erika zrobiła głośniej i nawet przez chwilę czuła satysfakcję. Widząc urażoną minę teściowej, ściszyła. Nie ma o co kruszyć kopii. Zerknęła na zegarek. Boże kochany, dopiero dochodzi południe. Przed nią cała wieczność, zanim Patrik wróci do domu. A potem jeszcze jeden dzień, taki sam jak dziś, zanim Kristina spakuje się i wyjedzie do domu w błogim przekonaniu, że udzieliła synowi i synowej bezcennej pomocy. Dwa bardzo długie dni…

      Strömstad 1924

      Przyjemna pogoda korzystnie wpływała na nastroje. Anders przyszedł do kamieniołomu i usłyszał, jak koledzy, miarowo odliczając, wykuwają otwory na proch, by rozsadzić większe bloki. Jeden trzymał łom, dwóch biło w niego tak długo, aż w granicie powstała spora dziura. Potem trzeba było wsypać proch i podpalić. Dynamit się do tego nie nadawał – wybuchał zbyt gwałtownie. Granit kruszył się albo pękał nie tam, gdzie trzeba.

      Nie wypadając z rytmu, robotnicy skinęli głowami przechodzącemu obok Andersowi.

      Szedł w stronę swojego bloku. Przepełniała go radość. Zimą praca była prawdziwą udręką. Mróz przez wiele dni właściwie uniemożliwiał obróbkę kamienia. Trzeba było czekać na ocieplenie. W tym czasie z trudem wiązał koniec z końcem. Teraz wreszcie mógł ruszyć z robotą, ale nie miał powodu narzekać. Zima przyniosła mu wiele radosnych chwil.

      Nadal nie mógł uwierzyć w to, co się stało. Jakby anioł zstąpił na ziemię i przyszedł do jego łóżka! Każda chwila spędzona z Agnes trafiała do osobnej przegródki w jego sercu. Radość mąciła tylko myśl o przyszłości. Próbował z nią o tym rozmawiać, ale zawsze uciszała go pocałunkiem. Mówiła, że nie warto, że wszystko na pewno się ułoży. Tłumaczył sobie, że i ona myśli o wspólnej przyszłości. Chwilami wydawało mu się, że ma rację, że będzie dobrze. W głębi duszy był romantykiem, wierzył, że miłość przezwycięży wszystkie przeszkody. Pochodzili wprawdzie z różnych klas, ale Anders jest dzielny, pracowity i potrafiłby jej zapewnić godne życie, gdyby tylko dano mu szansę. Jeśli jej uczucie dorównuje jego miłości, Agnes nie będzie zwracać uwagi na jego skromne pochodzenie. Warto się poświęcić, by razem iść przez życie. W taki dzień jak dziś, gdy słońce grzało mu ręce, tym mocniej wierzył, że wszystko ułoży się tak, jak sobie wymarzył. Czekał tylko na zgodę Agnes, żeby porozmawiać z jej ojcem. A wtedy przygotuje sobie przemówienie życia.

      Wykuwał pomnik. Serce biło mu mocno, przez głowę przelatywały słowa, które wypowie, a oczyma wyobraźni widział Agnes.

      Arne uważnie studiował nekrolog w gazecie. Na widok misia zmarszczył się. Bardzo mu się to nie podobało. Na nekrologu powinno się umieszczać chrześcijańskie symbole. Miś to dowód bezbożności. Należało się tego spodziewać. Arnego nic już nie zdziwi. Ten chłopak od początku był dla niego jednym wielkim rozczarowaniem. Wstyd i hańba, żeby syn tak bogobojnego człowieka zszedł z jedynie słusznej drogi. Niektórzy próbowali ich pogodzić. Nie rozumiejąc, o co chodzi, przekonywali, że syn to dobry i mądry człowiek, szanowany doktor i takie tam. Najczęściej kobiety. Mężczyźni są mądrzejsi. Rozumieli, że jak się nie wie, to się nie mówi. Arne wprawdzie przyznawał, że syn zdobył uczciwy i pożyteczny zawód, ale jakie to ma znaczenie, gdy nie ma się Boga w sercu.

      Arne marzył, żeby syn poszedł w ślady dziadka i został pastorem. Sam jeszcze za młodu pożegnał się z takimi ambicjami, bo ojciec przepił pieniądze, które mógłby przeznaczyć na studia teologiczne. Musiał się zadowolić posadą kościelnego, ale przynajmniej na co dzień mógł przebywać w Domu Bożym.

      Kościół też już nie ten co dawniej. W ogóle dawniej było inaczej. Ludzie znali swoje miejsce, pastorowi okazywali należny szacunek. Na co dzień starali się przestrzegać zasad Schartaua3. Tymczasem dziś nawet duchownych cieszy to, co kiedyś było absolutnie



<p>3</p>

Henric Schartau – szwedzki teolog z przełomu XVIII i XIX w., orędownik bardzo surowych zasad. Znalazł posłuch zwłaszcza na południowym zachodzie Szwecji (przyp. tłum.).