Zaginiona . Блейк Пирс

Читать онлайн.
Название Zaginiona
Автор произведения Блейк Пирс
Жанр Современные детективы
Серия Seria Kryminałów o Riley Paige
Издательство Современные детективы
Год выпуска 0
isbn 9781640294301



Скачать книгу

– Głos Riley był pełen łagodności i wyrozumiałości. – Jestem twoją matką. Chcę wiedzieć. To normalne.

      – Nic w naszym życiu nie jest normalne.

      Przez chwilę jadły w milczeniu.

      – Nic mi nigdy nie mówisz… – zagadnęła Riley.

      – Ani ty mnie.

      Przepadła nadzieja na jakąkolwiek rozmowę.

      W porządku, pomyślała gorzko Riley.

      April nawet nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo miała rację. Riley nigdy nie opowiadała jej o pracy, o dochodzeniach. Nie powiedziała jej o tym, dlaczego jest teraz „na urlopie”, ani o tym, że była więziona, ani że była w szpitalu. April wiedziała tylko tyle, że musi mieszkać przez większość tego czasu z ojcem, którego nienawidziła jeszcze bardziej, niż nienawidziła Riley. Ale ta, mimo że bardzo chciała o tym powiedzieć, uważała, że dla April będzie najlepiej, jeśli nie będzie mieć pojęcia o tym, przez co przeszła jej matka.

      Riley ubrała się i odwiozła córkę do szkoły. Po drodze nie zamieniły nawet słowa. Kiedy April wysiadła z samochodu, zawołała za nią:

      – Widzimy się o dziesiątej!

      Dziewczyna machnęła od niechcenia ręką i odeszła.

      Riley pojechała do pobliskiej kawiarni. Było to już stałym punktem jej dnia. Sprawiało jej trudność przebywanie w miejscach publicznych, ale wiedziała, że właśnie to powinna robić. Kawiarnia była mała i nigdy nie panował w niej duży ruch. Nawet w takie poranki, jak ten, więc Riley czuła się względnie niezagrożona.

      Usiadła i popijając cappuccino, przypomniała sobie o prośbie Billa. To już sześć tygodni, do cholery! Coś się musi zmienić. Ona musi się zmienić. Tylko jak to zrobić?

      Jednak w głowie zaświtała już pewna myśl. Riley wiedziała dokładnie, jaki będzie jej następny krok.

      ROZDZIAŁ 4

      Biały płomień propanowego palnika faluje. Riley musi wymykać się nieustannie, żeby uniknąć poparzeń. Jaskrawość oślepia ją, więc nie nie jest już w stanie dojrzeć twarzy porywacza. Wirując wokół, palnik zdaje się pozostawiać ognisty ślad w powietrzu.

      – Przestań! – krzyczy Riley. – Przestań!

      Ma zdarte i zachrypnięte od krzyku gardło. Zastanawia się, po co w ogóle krzyczy. Wie, że on nie przestanie się nad nią znęcać aż do chwili, gdy będzie martwa.

      W tym samym momencie on podnosi trąbkę kibica i trąbi jej prosto w ucho.

      Klakson rozbrzmiał głośno i Riley przeskoczyła z powrotem w teraźniejszość. Spojrzała na sygnalizację i zobaczyła, że włączyło się właśnie zielone światło. Za nią stała kolejka kierowców więc przycisnęła pedał gazu.

      Czując, że pocą się jej dłonie, siłą woli odepchnęła wspomnienie i przypomniała sobie, gdzie jest teraz. Chciała odwiedzić Marie Sayles, jedyną, nie licząc samej Riley, ocalałą ofiarę nieopisanego sadyzmu jej niedoszłego zabójcy. Zgromiła się za to, że pozwoliła retrospekcji sobą zawładnąć. Od półtorej godziny była w stanie skoncentrować się na prowadzeniu auta i wydawało się, że nieźle jej idzie.

      Wjechała do Georgetown, minęła ekskluzywne wiktoriańskie domy i zaparkowała pod budynkiem, którego adres podała jej Marie przez telefon. Takim z czerwonej cegły, z ładnym wykuszem. Siedziała przez chwilę w aucie, zastanawiając się, czy wchodzić, i próbowała zebrać się na odwagę.

      W końcu wysiadła. Wchodząc po schodach, zauważyła z zadowoleniem, że Marie wyszła na powitanie do drzwi. Ubrana z wyszukaną prostotą, obdarzyła gościa bladym uśmiechem. Twarz miała zmęczoną i zapadniętą. Z cieni pod oczami Riley wywnioskowała, że Marie z pewnością płakała, i nic dziwnego. Widziały się wiele razy na czacie wideo i niewiele mogły przed sobą ukryć.

      Uściskały się, a zaskoczona Riley od razu zauważyła, że Marie wcale nie jest tak wysoka i mocno zbudowana, jak sobie wyobrażała. Nawet w szpilkach była niższa od niej. Malutka i krucha. Rozmawiały dużo, ale po raz pierwszy spotkały się osobiście. Ta filigranowość sprawiała, że Marie wydawała się jeszcze bardziej dzielna, że wyszła cało z tego wszystkiego.

      Riley weszła za nią do jadalni i rozejrzała się wokół. Pomieszczenie było nieskazitelnie czyste i gustownie urządzone. Dom pasujący idealnie do wolnej kobiety sukcesu. Jednak u Marie pozasuwane były wszystkie zasłony i przygaszone wszystkie światła. Panowała przytłaczająca atmosfera. Riley pomyślała o własnym domu.

      Wcześniej Marie przygotowała dla nich lekki obiad, a teraz zaprosiła do stołu. Siedziały w niezręczniej ciszy. Riley, nie wiedząc czemu, pociła się. Spotkanie na nowo przywoływało wspomnienia.

      – I... jak się czujesz? – zapytała Marie niepewnie. – Po powrocie do świata żywych?

      Riley się uśmiechnęła. Marie wiedziała lepiej niż ktokolwiek inny, ile kosztowała ją dzisiejsza podróż.

      – Całkiem dobrze – odparła. – Tak szczerze to naprawdę nieźle. Miałam w sumie tylko jeden trudny moment.

      – Ale dałaś radę – stwierdziła Marie. – Jesteś odważna.

      Odważna, pomyślała Riley. Tak o sobie kiedyś myślała. Dawniej, kiedy była czynnym agentem. Czy powie tak o sobie jeszcze kiedykolwiek?

      – A ty? – zapytała. – Jak często wychodzisz?

      Marie zamilkła.

      – W ogóle nie wychodzisz z domu, prawda?

      Marie potrząsnęła głową.

      Riley wyciągnęła do niej dłoń i ścisnęła za nadgarstek na znak współczucia.

      – Marie, musisz spróbować – nalegała. – Jeśli będziesz tkwić w domu, to będzie tak, jakby on wciąż trzymał cię w niewoli.

      Z gardła Marie wyrwał się zdławiony szloch.

      – Przepraszam – powiedziała Riley.

      – Nic się nie stało. Masz rację.

      Jadły w ciszy. Riley obserwowała gospodynię. Chciała wierzyć, że ta dobrze się trzyma, ale musiała przyznać, że Marie wygląda niepokojąco krucho. Czy ja również tak wyglądam?, zaniepokoiła się.

      Zastanawiała się, czy życie w pojedynkę służy Marie. Czy nie byłoby jej lepiej z mężem albo z chłopakiem?

      A potem pomyślała to samo o sobie. I dotarło do niej, że odpowiedź w obydwu przypadkach najprawdopodobniej brzmi: „Nie”. Obie nie były emocjonalnie zdolne do utrzymania zdrowego związku. Wspierałyby się na nim jak na kulach.

      – Czy ja kiedykolwiek ci podziękowałam? – Marie przerwała ciszę po dłuższej chwili.

      Riley odpowiedziała uśmiechem. Wiedziała doskonale, że Marie ma na myśli podziękowania za ocalenie.

      – Wiele razy – odparła. – Ale nie ma potrzeby, naprawdę.

      Marie dłubała widelcem w jedzeniu.

      – A czy cię przeprosiłam?

      Riley była zaskoczona.

      – Czy przeprosiłaś? A za co?

      Głos Marie uwiązł w gardle.

      – Gdybyś mnie stamtąd nie wyciągnęła, nie złapałby cię.

      Riley delikatnie uścisnęła jej dłoń.

      – Marie, ja tylko wykonywałam