Название | Myśl to forma odczuwania |
---|---|
Автор произведения | Susan Sontag |
Жанр | Очерки |
Серия | |
Издательство | Очерки |
Год выпуска | 0 |
isbn | 9788362376612 |
Kiedy cztery lata temu zdiagnozowano u ciebie raka, od razu zaczęłaś rozmyślać o tej chorobie. Przypomina mi to słowa Nietzschego: „Psycholog zna niewiele tak pociągających zagadnień jak stosunek zdrowia do filozofii, a w razie gdy sam zachoruje, całą swą naukową ciekawość wnosi w swoją chorobę”22. Czy na podobnej zasadzie zaczęłaś planować Chorobę jako metaforę?
Moja choroba na pewno sprawiła, że zaczęłam myśleć o chorowaniu jako takim. Wszystko, co mi się przydarza, daje okazję do rozmyślań. Myślenie jest jedną z rzeczy, którymi się zajmuję. Gdybym ocalała z katastrofy samolotu, być może zainteresowałabym się historią lotnictwa. Jestem pewna, że doświadczenia ostatnich dwóch i pół roku pojawią się w mojej prozie, choć znacznie przetworzone. Lecz pytanie, które zadawała eseistycznie zorientowana cząstka mnie w związku z tym, co mi się przydarzyło, nie brzmiało: czego doświadczam?, lecz: co tak naprawdę dzieje się w świecie chorych? Jakie idee mają ludzie? Badałam własne przekonania w tym zakresie, ponieważ sama także miałam różne fantastyczne wizje na temat chorób, a raka w szczególności. Nigdy na poważnie nie zastanawiałam się nad zagadnieniem choroby. Jeśli nie rozmyślasz o różnych sprawach, stajesz się nosicielem bardziej czy mniej rozsądnych, lecz jednak stereotypowych twierdzeń na ich temat.
Nie wyznaczyłam sobie żadnego specjalnego zadania – „No, skoro już zachorowałam, to teraz będę o tym rozmyślać” – po prostu myślałam o chorobie siłą rzeczy. Leżysz w szpitalnym łóżku, przychodzi lekarz i mówi w ten swój specyficzny sposób… a ty słuchasz i zaczynasz się zastanawiać, co to wszystko znaczy, co znaczą informacje, które dostajesz, i jak je ocenić. A przy tym myślisz: jakie to dziwne, że ludzie mówią w taki sposób, po czym nagle uświadamiasz sobie, że jest to skutek istnienia zespołu przekonań utrwalonego w świecie ludzi chorych. Można więc powiedzieć, że zaczęłam na ten temat „filozofować”, choć nie lubię używać takich pretensjonalnych słów, gdyż zbyt wysoko cenię filozofię. W szerszym znaczeniu filozofować można jednak na każdy temat: jeśli się zakochasz, zaczynasz myśleć o naturze miłości, o ile rzecz jasna masz odpowiedni temperament.
Jeden z moich przyjaciół, specjalista od Prousta, odkrył, że jego żona ma romans. Czuł się strasznie zazdrosny i pokrzywdzony. Powiedział mi, że zaczął odczytywać to, co Proust mówił o zazdrości, w nowym świetle. Rozmyślał nad istotą zazdrości i rozwijał te koncepcje. Stopniowo zaczął się zupełnie inaczej odnosić zarówno do tekstów Prousta, jak i własnych przeżyć. Naprawdę cierpiał i w jego cierpieniu nie było nic nieautentycznego – na pewno nie uciekał od bólu w rozmyślania – ale do tej pory nigdy nie doświadczył głębokiej zazdrości seksualnej. Gdy wcześniej czytał o niej u Prousta, przyjmował ją do wiadomości tak, jak przyjmuje się rzeczy, które nie stanowią części własnego doświadczenia. Człowiek nie czuje pewnych spraw, póki jego samego nie spotkają.
Nie jestem pewny, czy w chwili odczuwania potwornej zazdrości chciałbym jeszcze o niej czytać. Na podobnej zasadzie podejrzewam, że doświadczanie choroby i jednoczesne rozmyślanie na jej temat musiało wymagać od ciebie wielkiego wysiłku i być może również pewnego zobojętnienia.
Wprost przeciwnie – wielkim wysiłkiem byłoby dla mnie nie myśleć o chorobie. Rozmyślanie o tym, co ci się przytrafia, to najprostsza rzecz na świecie. Oto leżę w szpitalu i myślę, że umrę – musiałabym zmobilizować wielkie siły, by móc zobojętnieć na tyle, aby nie rozważać swojej sytuacji. Bardzo wiele trudu kosztowało mnie oddalenie się od tego tematu, by po okresie, kiedy w ogóle nie mogłam pracować, dokończyć książkę O fotografii. Myślałam, że oszaleję. Kiedy mogłam już wrócić do pracy – było to sześć czy siedem miesięcy po otrzymaniu diagnozy – eseje fotograficzne nie były jeszcze gotowe, ale w głowie ja już tę książkę skończyłam i musiałam włożyć wiele wysiłku w to, żeby ją starannie, w atrakcyjny, przekonujący sposób dopracować. Doprowadzało mnie to do szału, bo musiałam pisać o czymś, czego w danym momencie nie czułam. Chciałam pisać tylko Chorobę jako metaforę, gdyż wszystkie zawarte w niej koncepcje pojawiły się w mojej głowie bardzo szybko – w ciągu miesiąca, może dwóch po tym, jak zachorowałam – i musiałam się zmuszać do skupienia uwagi na książce o fotografii.
Bardzo zależy mi na pełnej obecności w życiu – by być naprawdę tam, gdzie jestem, żyć w chwili, w której faktycznie żyję, i kierować całą swoją uwagę na świat, którego jestem częścią. Nie jestem światem, świat nie jest tożsamy ze mną, ale jestem w nim i ogniskuję na nim uwagę. Tym właśnie zajmuje się pisarz – zwraca uwagę na świat. Jestem całkowicie przeciwna solipsystycznym pomysłom, że wszystko dzieje się w głowie człowieka. Tak nie jest – świat naprawdę istnieje, niezależnie od tego, czy w nim jesteś, czy nie. Gdy spotyka mnie jakieś arcyważne doświadczenie, łatwiej jest mi związać z nim swoje pisarstwo niż od niego uciekać w inne tematy, ponieważ wówczas musiałabym się rozdwoić. Niektórzy sądzą, że musiałam zobojętnieć, by napisać Chorobę jako metaforę, ale było zupełnie inaczej.
Czy słowo „dystans” pasowałoby tu lepiej? Zauważyłem, że to pojęcie często w różnych kontekstach pojawia się w twoich esejach. W tekście O stylu piszesz na przykład: „Wszystkie dzieła sztuki opierają się na dystansie wobec przeżywanej rzeczywistości, którą reprezentują. […] [S]topień owego dystansu oraz manipulowanie nim, jego konwencjami, stanowi styl dzieła”23.
Nie, nie chodzi o dystans. Być może sam lepiej wiesz, o co mi chodziło, niż ja. Nie mówię tego ironicznie, gdyż zupełnie możliwe, że sama nie do końca rozumiem ten proces. Z pewnością nie czułam się jednak odległa. Pisanie przeważnie nie bywa dla mnie źródłem przyjemności. Często jest wyczerpujące i nużące, bo tworzę bardzo wiele szkicowych wersji tekstu. Lecz choć musiałam odczekać rok, zanim mogłam przystąpić do pisania Choroby jako metafory, była to jedna z niewielu książek, które stworzyłam dość szybko i z poczuciem przyjemności, gdyż istniał związek między nią i wszystkim, co dzień po dniu działo się w moim życiu.
Przez mniej więcej półtora roku trzy razy w tygodniu chodziłam do szpitala, słuchałam tego języka, widziałam ludzi padających ofiarą tych głupich przekonań. Choroba jako metafora i esej o wojnie w Wietnamie to jedyne moje teksty, o których wiedziałam, że są nie tylko trafne, ale także naprawdę użyteczne, gdyż mogą pomóc ludziom w bezpośredni, praktyczny sposób. Nie wiem, czy moja książka o fotografii jest faktycznie użyteczna poza tym, że rozszerza świadomość czytelników i ukazuje pewne sprawy jako bardziej skomplikowane, niż się zdają, co jest moim zdaniem zawsze dobre. Znam jednak ludzi, którzy zaczęli poszukiwać właściwego leczenia po przeczytaniu Choroby jako metafory – wcześniej poddawali się jedynie czemuś w rodzaju terapii psychiatrycznej, a dzięki lekturze tej książki są na chemioterapii. Nie jest to jedyny powód, dla którego ją napisałam – zrobiłam to z przekonania, że to, co w niej zawarłam, jest po prostu prawdą – lecz napisanie czegoś, co może przynieść korzyść innym, jest bardzo przyjemne.
Jeśli przyjąć ideę Nietzschego, że „w jednym filozofują jego braki, w innym bogactwa jego i siły”24, wydaje się intrygujące, że mimo cierpienia powodowanego przez chorobę twoje „braki” nie doprowadziły do powstania pracy filozoficznie „chorej”. Wręcz przeciwnie – książka jest bardzo głęboka i mocna.
Kiedy to wszystko się zaczęło, myślałam… cóż, usłyszałam oczywiście, że prawdopodobnie wkrótce umrę, stałam więc nie tylko w obliczu choroby i bolesnych operacji, lecz także perspektywy śmierci w ciągu roku lub dwóch. Oprócz grozy i fizycznego bólu czułam także niesamowite przerażenie. Ogarniała mnie zwierzęca panika w czystej postaci. Doświadczałam też jednak chwil uniesienia, niezwykłej intensywności bycia. Miałam wrażenie, że dzieje się coś fantastycznego, jak gdybym