Название | Neverland |
---|---|
Автор произведения | Maxime Chattam |
Жанр | Поэзия |
Серия | |
Издательство | Поэзия |
Год выпуска | 0 |
isbn | 978-83-7999-571-4 |
Odwróciła się delikatnie, chcąc zobaczyć, jak działają Ozyjczycy. Dwaj żołnierze wyjmowali ze skrzyni miedziane obroże. Zauważyła, że są puste w środku. Jeden z mężczyzn wziął także cylinder z żelaza i szkła i wyjął przezroczysty dzban przykryty grubą aksamitną tkaniną. Naczynie świeciło niezwykle intensywnie mieszaniną maleńkich niebiesko-czerwonych lampek. Amber mało nie podskoczyła ze zdziwienia: skararmeusze! Wypełniały cały dzban!
Mężczyzna wsypał skararmeusze do cylindra, na którym umocował – jak na wielkiej strzykawce – pokrywkę z tłokiem i nacisnął tłok, który natychmiast rozgniótł małe świecące robaczki. W ten sposób żołnierz uzyskał sok, który wpuścił do pustych w środku obroży.
Naukowcy – o ile można ich tak nazwać – maestera Luganoffa nie próżnowali od czasów Burzy. Najwyraźniej znaleźli sposób eksploatacji nowych zasobów Ziemi. Eksploatacji łapczywej, bez żadnego szacunku. Niszczą, by żyło im się lepiej. Skararmeusze do ich dziwnych urządzeń, a nawet dzieci do cennego Eliksiru, żeby mogli przywłaszczyć sobie ich moc.
Przygotowawszy kilka pęt, żołnierz poszedł wymienić je u innych więźniów. Amber zauważyła, że jego ruchy są mechaniczne. Następnym razem, jeśli zadziała szybko, będzie mogła skoczyć w chwili, gdy on będzie zamykał obrożę na jej szyi. To trudne, ale nie niemożliwe. Jej kontakt z Jądrem Ziemi musi być wtedy wystarczający, aby mogła zaczerpnąć z niego siły do otwarcia klatki i odparcia ataku Ozyjczyków.
Wszystko będzie zależeć od szybkości. I mocy.
Będzie musiała się skoncentrować, aby poczuć Jądro Ziemi. Potrzeba będzie pewnie ze dwóch dni, nim włókna pojawią się znowu. Miała nadzieję, że jeśli skupi się na tym, to uzyska wyniki w ciągu następnych czterdziestu ośmiu godzin.
Cztery dni. Tego właśnie potrzebuję.
– Wkrótce zabraknie mistycznego syropu – oznajmił żołnierz, zwracając się do Pokiereszowanego.
– To nie ma znaczenia, jutro będziemy w Brązowym Mieście, tam dokupimy. Pospieszcie się. Jestem głodny! Chcę już coś zjeść!
Podniecenie Amber w jednej chwili osłabło. Jej plan właśnie spalił na panewce. W żadnym razie nie będzie gotowa do jutra. A potem zostaną sprzedani, rozdzieleni i Bóg jeden tylko wie, co czeka ich pośród dorosłych.
Nie – poprawiła się w myślach – prawdę powiedziawszy sam Bóg, o ile oczywiście istnieje, nie ma pojęcia, co się dalej wydarzy.
Brązowe Miasto powoli rysowało się w oddali, za pozbawionym życia lasem, najpierw oddzielone dwoma wielkimi, ciemnymi i dziwnie do siebie podobnymi wzgórzami. Później Amber spostrzegła, że wzgórza te nie mają w sobie nic naturalnego. W rzeczywistości były to wysokie hałdy, będące pozostałościami po dawnych kopalniach. Dalej pojawiły się kolejne. Wokół całego miasta, tworząc wygięty mur, wznosiło się dwanaście wzgórz, zakreślając doskonałe koło, w którym mogli schronić się ludzie. Z tych olbrzymich cieni wyłaniało się kilka dzwonnic oraz liczne pióropusze dymu, znikające na niebieskim niebie.
Bramę do Brązowego Miasta stanowiły dwa ciężkie skrzydła, podtrzymywane przez dwie wieże zbudowane u stóp hałdy. Górą przebiegała kładka, po której poruszało się kilku czujnych łuczników. Amber wywnioskowała z tego, że region jest niebezpieczny albo Ozyjczycy czują się zagrożeni nawet na przedmieściach własnej siedziby. Kilku uzbrojonych we włócznie i tarcze żołnierzy podeszło do kawalkady, nakazując pierwszemu jeźdźcowi zwolnić. Dostrzegłszy, że to Pokiereszowany, dowodzący strażą pozdrowił go.
– Przywozisz świeży towar, pętaczu?
– Świeży i egzotyczny! – odparł Pokiereszowany z uśmiechem.
Straże natychmiast ustąpiły. Na ich zbrojach widniał napierśnik z ciemnozielonej tkaniny, na którym złotą nicią wyszyto literę „O”. Ludzie imperatora.
Brązowe Miasto składało się głównie z niewysokich budynków w kolorze ochry, brukowanych ulic naznaczonych tu i ówdzie starymi wieżami zamienionymi w posterunki wartownicze oraz otwartych kramików, w których rozłożono beczki, skrzynie, kolorowe żagle, worki z przyprawami lub ziarnami. Chwilami Amber dostrzegała w alejach dzieci. Zawsze niespokojne, przemykały pod ścianami. Niosły duże cebrzyki z wodą lub transportowały paczki na plecach. Niektóre towarzyszyły swym panom, niosąc ich pakunki i chwiejąc się przy tym na nogach.
Bruk na ulicach był nierówny, co wstrząsało wozem. Amber wczepiła się w pręty klatki, aby się nie poobijać.
Przechodnie zatrzymywali się, chcąc zobaczyć, co zawierały klatki, a niektórzy nawet szli obok, aby wyciągnąć rękę i dotknąć znajdujących się w środku Piotrusiów.
Dwaj ChloroPiotrusiofile bardzo szybko przyciągnęli uwagę i niewielka grupa ludzi zebrała się wokół ich wozu. Pokiereszowany musiał trzasnąć z bicza, by rozpędzić ciekawskich opóźniających marsz kawalkady.
– Na Wielki Plac! – zawołał. – Jeśli macie czym zapłacić, przyjdźcie na Wielki Plac!
Za jednym ze skrzyżowań Amber dostrzegła zaporę z desek ułożonych przed niewielkim zagłębieniem pomiędzy dwoma kamienicami z brązowego kamienia. Palisada była dość wysoka, żeby zasłonić teren, z którego wyłaniały się skarłowaciałe i sękate drzewa. W głębi zauważyła dzwonnicę kościoła. Ozyjczycy zabarykadowali każde jej okno, przez co przypominała miejsce opuszczone i nawiedzone. Przechodzący w pobliżu ludzie woleli iść drugą stroną ulicy.
Zwolnili, docierając na Wielki Plac, otoczony surowymi fasadami budynków i otwartych sklepów. W głębi Amber zobaczyła długą rampę, za którą stało kilka wagonów bez okien i z przesuwanymi drzwiami. Ale bez lokomotywy.
Wozy zatrzymały się na końcu rampy obok dwóch innych wózków podobnych do pojazdów Pokiereszowanego.
Podszedł do nich stojący na rampie niski mężczyzna z wąsem.
– I co, Szrama, będziemy rywalizować? – zakpił dziwnie piskliwym głosem. – Och, widzę, że masz niezły składzik! Skąd ich wygrzebałeś?
– Wyciągnąłem ich ze spiżarni antropożerców.
– Nie jestem pewien, czy lepiej na tym wyszli!
Mężczyzna roześmiał się, dumny ze swego dowcipu.
Amber dostrzegła stojących w dalszej części rampy sześcioro dzieci i nastolatków. Wokół zebrał się tłum, żeby na nich popatrzeć, i teraz piszczał z niecierpliwości.
– A twoi? – zapytał Pokiereszowany. – Skąd pochodzą?
– Uciekinierzy, których złapałem na wschodnich ziemiach.
– Tylko sześcioro?
– Wielu pożarły zwierzęta!
– Niech diabli wezmą te przeklęte dzieciaki, które próbują uciec!
Pokiereszowany rozkazał swoim ludziom wyciągnąć więźniów, którzy musieli gęsiego wejść na rampę. Ti’an podniósł Amber i z pomocą innego chłopca, Gregora, nieśli dziewczynę, podtrzymując ją za ramiona. Nieco dalej dzielono Piotrusiów na dwie grupy.
Każdy przechodził przed Ozyjczykiem, który badał go trzymanym w ręku niewielkim przyrządem. Następnie mężczyzna spoglądał na ów przyrząd i wskazywał albo lewy szereg, albo prawy. Ci z lewego szeregu prowadzeni byli do wagonu, z prawego natomiast w stronę znajdującego się przed widzami podium. Zaczynała się licytacja.
Czterech