Marzycielka. Katarzyna Michalak

Читать онлайн.
Название Marzycielka
Автор произведения Katarzyna Michalak
Жанр Любовно-фантастические романы
Серия
Издательство Любовно-фантастические романы
Год выпуска 0
isbn 978-83-951992-7-1



Скачать книгу

Nigdzie nie jadę!

      Lekarz z ratownikiem wymienili spojrzenia. Ileż razy musieli słyszeć to „nigdzie nie jadę!”…

      – Proszę nie stawiać oporu – poradził ten pierwszy.

      Chętnie, ale nie dzisiaj. Szarpnęłam się, ale ratownik ani myślał puścić.

      – Będziemy musieli panią obezwładnić – ostrzegł lekarz.

      Doktor Kochanowski, stojąc na schodach, posłał mi spojrzenie na wpół błagalne, na wpół przerażone. Przemknęło mi przez myśl, że to dobry pomysł. Tak oszaleć. Niech „przyjaciel” patrzy, jak mnie krępują, jak wsadzają w kaftan bezpieczeństwa, ale… w tej samej sekundzie wszystko mi zobojętniało. Chciałam po prostu umrzeć. Szpital czy nie, okazja na pewno się nadarzy. Kiedyś mnie przecież wypuszczą, a wtedy podziałam rozsądniej i skuteczniej.

      Posłałam doktorowi ostatnie spojrzenie, pełne całej pogardy i nienawiści, jakie jeszcze zdołałam z siebie wykrzesać, a potem pozwoliłam zaprowadzić się do karetki. I zamknąć na wiele, wiele tygodni, o czym na szczęście w tamtej chwili nie wiedziałam. ..

      ROZDZIAŁ II

      PIOTR

      Dźwięk klaksonu przy bramie wdarł się w ciszę „budki na narzędzia” tak niespodziewanie i gwałtownie, że Ewa aż się wzdrygnęła. Nie lubiła niezapowiedzianych gości. Pierwsze, co robiła w nowym domu czy mieszkaniu, to odłączała od prądu domofon, by nikt nie zawracał jej głowy. Z listonoszem umawiała się, że ten zostawia pocztę w zaprzyjaźnionym kiosku Ruchu. Z przyjaciółmi, że uprzedzają o odwiedzinach przez telefon. Nikt inny nie był Ewie do szczęścia potrzebny.

      Zwykle ignorowała wszelkie klaksony i nawoływania, udając, że nikogo nie ma w domu, ale tym razem, ostatniego dnia w małym domku nad Liwcem, postanowiła się ujawnić. Odłożyła karton z pamiątkami i zeszła ze stryszku na dół. Jeszcze miała nadzieję, że temu komuś, kimkolwiek jest, znudzi się czekanie pod zamkniętą bramą, ale gdy Ewa wyszła w końcu przed dom, granatowy ford focus nadal tam był. A w nim, za kierownicą… Musiała się uśmiechnąć.

      – Piotr! Co ty tutaj robisz?! – wykrzyknęła zdumiona na widok przyjaciela, bo to doktor Kochanowski wysiadał z samochodu.

      – Dalej od cywilizacji uciec nie mogłaś? – odpowiedział pytaniem, rozglądając się dookoła.

      Rzeczywiście „budka na narzędzia” stała w sporym oddaleniu od szosy, wsi i sąsiadów.

      – Ledwie tu trafiłem – mówił dalej, podczas gdy Ewa siłowała się z kłódką.

      – Jakim cudem w ogóle tu trafiłeś? Nie przypominam sobie, bym dawała ci mój adres.

      Otworzyła bramę, by mógł wejść do środka.

      – Użyłem uroku osobistego na sekretarce twojego wydawcy. – Uśmiechnął się i puścił oczko.

      – No tak. Nadal żadna ci się nie oprze. – Ewa pokręciła głową. – Ale żeby udzielać nieznajomemu informacji, gdzie mieszkam…

      Nie bardzo się jej to podobało.

      – Czytała „Pisarkę” – odparł doktor pozornie bez związku. – Gdy przyznałem, że jestem TYM Kochanowskim, jednym z bohaterów twojej nie-autobiografii, i szukam mojej Weroniczki, tak właśnie powiedziałem… wiem, jesteś Ewa Kotowska!… od razu podzieliła się ze mną i twoim adresem, i telefonem.

      – Powinieneś uprzedzić o odwiedzinach.

      Ewa nadal nie była pewna, czy ta niezapowiedziana wizyta ją cieszy, czy wręcz przeciwnie. Są miłości – i nienawiści – które nigdy nie przemijają. Doktor Kochanowski był jedną z nich.

      – Bałem się, że mnie spławisz – rzekł po prostu.

      – Z chęcią bym to zrobiła, ale skoro już jesteś… – Gestem dłoni zaprosiła go do domu.

      Z ganku wchodziło się od razu do maleńkiego saloniku, połączonego z kuchnią. Piotr zatrzymał się na progu zdumiony.

      – A więc tak mieszka słynna pisarka, Ewa Kotowska. Chata, czy jak to nazwać, wielkości chustki do nosa.

      Ewa wzruszyła ramionami.

      – Mieściliśmy się tu z Kubusiem bez problemu. Nic więcej nie było nam potrzebne.

      – Mieszkałaś tu z dzieckiem?! – wykrzyknął zbulwersowany. – W tej głuszy?! W tej budzie?!

      – Piotr, przyjechałeś mnie obrażać?

      – Nie! Tylko… wyobrażałem sobie twój dom nieco… godniej.

      – Nieco godniej mieszkam w Australii – odparła mimo wszystko rozbawiona.

      Nie mógł wiedzieć, dlaczego pomimo dziesięciu lat na topkach bestsellerów Ewa nie dorobiła się niczego więcej niż tej żałosnej „budki na narzędzia”. Ona lubiła swój domek, był malutki, ale bardzo przytulny. Jednak nieliczni goście bywali zaskoczeni, jak doktor.

      – Masz ochotę na kompot porzeczkowy? Może jesteś głodny? – zmieniła temat. – Nagotowałam gar gołąbków. Kubuś, mój kochany niejadek, za nimi akurat przepada, więc niemal co tydzień pichcę…

      – …domowe gołąbki. Pewnie! Uwielbiam! Jeśli nie sprawi ci to kłopotu…

      – Karmienie przyjaciół to czysta przyjemność – odparła.

      – A uważasz mnie za przyjaciela? – zapytał pół żartem, pół serio.

      Zmierzyła go spojrzeniem lekko zmrużonych oczu.

      – Sam sobie na to pytanie odpowiedz.

      Zakrzątnęła się przy kuchni. Nałożyła na talerz dwa pięknie pachnące gołąbki, nalała do szklanki karminowego płynu.

      – Przejdźmy na drugą stronę domu. Tam jest o niebo przyjemniej. – Wskazała drzwi do sypialni, przez którą wychodziło się na taras.

      Piotr podążył za nią. Sypialnia zaskoczyła go jeszcze bardziej. Była większa niż salonik i kuchnia razem wzięte, jasna, z trzema dużymi oknami, wychodzącymi na ogród, lecz najbardziej zaskakiwała fototapeta na całą ścianę, przedstawiająca wschód słońca nad morzem.

      Zatrzymał się. Zapatrzył na szmaragdowo-błękitne fale.

      – Mało nie zwariowałam z tęsknoty za morzem i słońcem, gdy po raz ostatni wyszłam ze szpitala – odezwała się Ewa. – To była namiastka.

      Podeszła do ściany,pogładziła dłonią grzbiet morskiej fali. Tak jakoś miękko, z czułością, jakby to było żywe, kochane przez nią stworzenie, a nie zdjęcie. Nie zwykła fototapeta z istocka… Była z tą czułością w oczach taka piękna… Piotr, nie bardzo zdając sobie sprawę z tego, co robi, podszedł do Ewy, objął ją w pół. Znieruchomiała. Uniosła na mężczyznę zdumione spojrzenie. Zapatrzył się w jej złoto-zielone oczy, które tyle razy śniły się mu po nocach od dnia, gdy widział ją po raz ostatni, siłą wyprowadzaną z lecznicy przez ratownika. Ależ siebie nienawidził tamtego dnia i sobą gardził…

      – Dziękuję, że mi wybaczyłaś – rzekł miękko.

      Ewa uśmiechnęła się tylko.

      – Gdybyś wiedziała, jak długo nie mogłem sobie darować, że zamiast się tobą zaopiekować…

      – Piotr, proszę… – przerwała mu. Naprawdę nie chciała wracać do przeszłości. Już wystarczy, że musiała o niej pisać. Czy trzeba o tym jeszcze gadać?

      Doktor, nadal obejmując ją jedną ręką, drugą pogładził Ewę po policzku, takim zwykłym,