Название | Niebie Zaklęć |
---|---|
Автор произведения | Морган Райс |
Жанр | Героическая фантастика |
Серия | Kręgu Czarnoksiężnika |
Издательство | Героическая фантастика |
Год выпуска | 0 |
isbn | 9781632914576 |
Lecz Steffen usłuchał rozkazu i posłusznie zaprowadził ją w tylne szeregi bitwy, chroniąc za tysiącami MacGilów i Gwardzistów, którzy mężnie odpierali stwory. Thor z ulgą ujrzał, iż jest bezpieczna, odwrócił się i rzucił w wir walki z nieumarłymi.
Thor usiłował przyzwać swe druidzkie moce, usiłował walczyć zarówno duchem, jak i mieczem; lecz z jakiegoś powodu nie udawało mu się to. Zajście z Andronicusem i Rafi kontrolujący jego umysł pozbawili go sił. Jego moc potrzebowała więcej czasu, by mógł z niej znów korzystać. Musiał walczyć zwyczajnym orężem.
Alistair podeszła do Thora i stanęła obok niego, uniosła dłoń i skierowała ją w stronę nieumarłych. Wystrzeliła z niej kula światła, uśmiercając kilka stworzeń naraz.
Alistair unosiła dłonie jeszcze wiele razy, zabijając stwory dokoła siebie, a wtedy Thor poczuł natchnienie, energia jego siostry przenikała go. Raz jeszcze podjął próbę przyzwania innej części siebie, walki nie tylko mieczem, lecz także umysłem, duchem. Gdy kolejny stwór zbliżał się do niego, Thor uniósł dłoń i spróbował przyzwać swe moce.
Thor poczuł, jak coś wzbiera w jego dłoni, i nagle tuziny stworów poleciały w powietrzu, niesione jego mocą, i z wyciem wpadły w rozpadlinę w ziemi.
Kendrick, Erec i pozostali walczyli mężnie u boku Thora. Każdy z nich zadał śmierć tuzinom stworów, podobnie jak żołnierze wokoło nich, wyrzucając z siebie głośny okrzyk bitewny i walcząc co tchu. Armia imperialna przyglądała się, pozwalając armii Rafiego toczyć bitwę za nich, pozwalając, by odarli z sił ludzi Thora. Ich plan odnosił skutki.
Wkrótce ludzie Thora, wycieńczeni, wolniej cięli mieczami. A nieumarli nie przestawali napływać spod ziemi, niby niekończący się strumień.
Thor dyszał ciężko, podobnie jak inni. Nieumarli poczęli przedzierać się przez ich szeregi i jego ludzie z wolna padali. Przeciwników było po prostu zbyt wielu. Wokoło Thora niosły się krzyki jego ludzi, przyciskanych do ziemi przez nieumarłych, którzy zatapiali kły w gardłach żołnierzy i wysysali ich krew. Z każdym żołnierzem, którego uśmiercały, stwory zdawały się rosnąć w siłę.
Thor wiedział, iż muszą natychmiast coś uczynić. Musieli przyzwać ogromną moc, by wyrównać szanse, moc silniejszą niż te, które posiadał on czy Alistair.
– Argon! – rzekł nagle Thor do Alistair. – Gdzie on jest? Musimy go odnaleźć!
Thor obejrzał się i spostrzegł, iż Alistair męczy się i traci siłę; za nią wślizgnęła się bestia, zdzieliła ją wierzchnią stroną łapy, a ona upadła z krzykiem. Gdy potwór skoczył na nią, Thor podbiegł i przeszył jego grzbiet mieczem, ocalając Alistair w ostatniej chwili.
Thor wyciągnął rękę i podciągnął ją prędko na nogi.
– Argon! – wrzasnął Thor. – On jest naszą jedyną nadzieją. Musisz go odnaleźć. Natychmiast!
Alistair spojrzała na niego, pojąwszy, i spiesznie zniknęła w gęstwie żołnierzy.
Jeden ze stworów prześlizgnął się i rzucił z pazurami na gardło Thora, a wtedy Krohn podbiegł i skoczył na niego, warcząc, i przycisnął do ziemi. Wtem kolejny stwór rzucił się na grzbiet Krohna, a Thor ciął go i zabił.
Kolejny potwór przyskoczył na plecy Ereca i Thor rzucił się naprzód, zrzucił go, schwycił obojgiem rąk, uniósł wysoko nad głowę i cisnął nim w kilka stworów, przewracając je. Kolejna bestia natarła na Kendricka, który jej nie spostrzegł, a Thor złapał swój sztylet i dźgnął ją w gardło nim zdołała zatopić kły w jego ramieniu. Thor czuł, że choć tyle może zrobić, by począć rekompensować im to, iż stanął naprzeciw Ereca, Kendricka i pozostałych. Dobrze było walczyć znów po ich stronie, po właściwej stronie; dobrze było wiedzieć znów, kim jest i wiedzieć, za kogo walczy.
Rafi stał, wyciągając na boki ręce, nucąc, a kolejne tysiące bestii wypływały z czeluści ziemi. Thor wiedział, iż nie będą w stanie odpierać ich zbyt długo. Otaczała ich czarna chmara, a kolejni nieumarli, ramię w ramię, spieszyli naprzód. Thor wiedział, iż wkrótce on i wszyscy jego ludzie zostaną pochłonięci.
Przynajmniej, pomyślał, zginie walcząc po właściwej stronie.
ROZDZIAŁ DRUGI
Luanda szarpała się, młócąc rękoma i wierzgając nogami, gdy Romulus niósł ją w swych ramionach, przemierzając most i z każdym krokiem oddalając się od jej ziem ojczystych. Krzyczała i rzucała się, paznokcie wbijała mu w skórę, robiła wszystko, co tylko mogłoby pomóc jej się wydostać z jego chwytu. Jego ręce były jednak zbyt muskularne, twarde niby skały, ramiona jego zbyt szerokie i oplatał ją zbyt ciasno, by mogła się wydostać, trzymając w uścisku niby pyton, ściskając niemal na śmierć. Żebra bolały ją tak, że ledwie mogła oddychać.
Pomimo tego to nie o siebie lękała się najbardziej. Podniosła wzrok i na drugim końcu mostu ujrzała mrowie żołnierzy Imperium z orężem w dłoni. Z niecierpliwością czekali, aż Tarcza opadnie i będą mogli wedrzeć się na most. Luanda spojrzała przez ramię i spostrzegła osobliwą pelerynę, w którą odziany był Romulus. Drżała i biła od niej poświata. Luanda wyczuła, iż jakimś sposobem jest niezbędnym elementem, który umożliwi mu opuszczenie Tarczy. To musiało mieć coś wspólnego z nią. Po cóż innego miałby ją porywać?
Luanda poczuła nowy przypływ determinacji: musiała się uwolnić – nie tylko przez wzgląd na siebie samą, lecz także przez wzgląd na jej królestwo, jej ludzi. Gdy Tarcza opadnie, tysiące czekających mężczyzn, ta olbrzymia horda żołnierzy imperialnych, wedrą się do królestwa i opadną na Krąg niby szarańcza. Zrabują, co jeszcze pozostało na jej ziemiach ojczystych, a na to nie mogła pozwolić.
Luanda pałała nienawiścią do Romulusa każdą cząstką swego jestestwa; nienawidziła wszystkich imperialnych wojowników, a najbardziej Andronicusa. Rozszalał się wicher i poczuła, jak jego zimne podmuchy ocierają się o jej ogoloną na łyso głowę. Jęknęła, przypomniawszy sobie swą ogoloną głowę, poniżenie, jakiego doświadczyła z rąk tych bestii. Ukatrupiłaby każdego jednego z nich, gdyby tylko nadarzyła się okazja.
Gdy Romulus uwolnił ją z obozowiska Andronicusa, Luanda z początku myślała, iż oszczędzono jej straszliwego losu, oszczędzono jej prowadzania wokoło jak zwierzęcia w Imperium. Lecz Romulus okazał się gorszy jeszcze niż Andronicus. Luanda była przekonana, iż gdy tylko przekroczą ten most, zabije ją – a może i najpierw będzie torturował. Musiała znaleźć jakiś sposób, by mu uciec.
Romulus pochylił się i szepnął jej do ucha głębokim, gardłowym głosem, który zjeżył włoski na jej ciele:
– Już niedaleko, dzierlatko.
Luanda musiała szybko podjąć decyzję. Nie była niewolnicą; była pierworodną córką króla. Płynęła w niej królewska krew, krew wojowników, i nie lękała się nikogo. Uczyniłaby wszystko, co konieczne, gdyby walczyła z jakimkolwiek przeciwnikiem, nawet tak groteskowym i potężnym jak Romulus.
Luanda zebrała w sobie resztkę sił i jednym szybkim ruchem wygięła szyję w tył, rzuciła naprzód i zatopiła zęby w gardle Romulusa. Zacisnęła szczękę ze wszystkich sił, wgryzając się coraz mocniej i mocniej, aż jego krew zalała jej twarz i upuścił ją z wrzaskiem.
Luanda wsparła się na kolanach, obróciła i puściła biegiem przed siebie, mknąc przez most w kierunku swej ojczyzny.
Usłyszała za sobą jego kroki, coraz bliższe. Był znacznie szybszy, niż sobie wyobrażała i gdy obejrzała się przez ramię, ujrzała, iż zbliża się do niej z wyrazem niepohamowanego gniewu na twarzy.
Spojrzała przed siebie i zobaczyła ziemie Kręgu, ledwie dwadzieścia stóp dalej. Przyspieszyła.
Będąc