Rebel Fleet. Tom 3. Flota Alfa. B.V. Larson

Читать онлайн.
Название Rebel Fleet. Tom 3. Flota Alfa
Автор произведения B.V. Larson
Жанр Зарубежная фантастика
Серия Rebel fleet
Издательство Зарубежная фантастика
Год выпуска 0
isbn 978-83-66375-06-2



Скачать книгу

wrażenie większe niż cokolwiek, co do tej pory zbudowano na Ziemi. Nie wyglądał już jak zbiór prowizorycznie skleconych modułów.

      – Dlaczego wszystkie kąty są takie gładkie? – spytałem.

      – To element obronny – wyjaśnił Abrams. – W kosmosie nie ma tarcia. A przynajmniej jest go bardzo mało. Nie tyle, co w powietrzu czy wodzie. To sprawia, że okręty są zwykle bardziej kanciaste, bo takie łatwiej wyprodukować.

      Spojrzałem na Vegę, który wzruszył tylko ramionami. Szczegóły konstrukcji okrętów nie były jego specjalnością.

      – Ale – dodał Abrams dramatycznym tonem, gładząc palcami jedną z grodzi – to jest okręt bojowy. Można się spodziewać, że wróg wystrzeli w niego mnóstwo energii i materii. Jak w przypadku samolotów szpiegowskich, gładsze krawędzie trudniej wykryć i uszkodzić za pomocą broni energe­tycznej.

      – Brzmi sensownie. Teorie zostały przetestowane, prawda? – spytałem.

      – Oczywiście, że tak! Przeprowadziłem mnóstwo testów! – odparł, znów wkurzony.

      – Świetnie. Zobaczmy teraz mostek.

      Abrams ruszył przed siebie, a my poszliśmy za nim. Przez całą drogę wzdłuż osi okrętu marudził, że go obrażono.

      Z jakiegoś powodu spodziewałem się, że mostek będzie podobny do tego na „Młocie”. W rzeczywistości było jednak zupełnie inaczej. Składał się z kilku poziomów i miał sferyczny kształt. Przed stacjami roboczymi zawieszono coś w rodzaju koszy zamiast standardowych foteli.

      – To cud nowoczesnej myśli konstrukcyjnej – poinformował mnie Abrams.

      – Na to wygląda.

      Spojrzał na mnie podejrzliwie, słusznie wyczuwając nutę sarkazmu. Zachowałem jednak kamienną twarz, a naukowiec kontynuował.

      – Po co umieszczać stanowiska na płaskiej przestrzeni? – spytał retorycznie. – Nie ma potrzeby dla takich restrykcji. Rozmieściliśmy ich siedem wokół sferycznego mostka. Co ważne, każde z nich jest wielofunkcyjne i może w razie potrzeby zastąpić pozostałe. W ten sposób jeśli ktoś zostanie ranny lub po prostu nie będzie obecny na mostku, każdy może go zastąpić.

      Skinąłem głową, ale nieco sposępniałem, podobnie jak Vega.

      – Niedowiarki – stwierdził Abrams. – Wszędzie niedowiarki, przez całe moje życie. Jesteście jak zwierzęta, które sprawdzają nową karmę i od razu odrzucają…

      – Smakuje dobrze, doktorze. Proszę kontynuować.

      Jego wzrok przeskakiwał między mną a admirałem. Obaj zachowaliśmy jednak neutralny wyraz twarzy, nie chcąc go bardziej rozpraszać.

      – Dobrze więc… – kontynuował. – Stanowiska są całkowicie wymienne. Wyobrażam sobie, że w praktyce pewni oficerowie okażą się lepiej dostosowani do pewnych obowiązków. Nic nie sprawia, że nie można zmienić im przydziału. To jedynie usprawnienie zapewniające większą elastyczność, nie kolejna przeszkoda do pokonania.

      – Czy krytyczne funkcje chronią przynajmniej hasła? – spytał Vega.

      Spojrzałem na niego. Sam miałem właśnie zadać to pytanie. Abrams znów się zjeżył.

      – Mój zespół nie składa się z idiotów! Tak, każdy interfejs wymaga odpowiednich uprawnień. Nie jest tak, że każdy załogant może przejąć stery z maszynowni bez odpowiedniego uwierzytelnienia.

      – Z maszynowni? – spytałem.

      – Może nie wyraziłem się dość jasno – odparł Abrams. – Każda funkcja ma inny interfejs, do którego dostęp uzyskać można wszędzie na pokładzie. To pomieszczenie, zwane mostkiem z uwagi na tradycję, istnieje po to, aby dowództwo okrętu mog­ło działać w jednym miejscu, ale ludzie mog­liby także wykonywać swoją pracę z każdego innego miejsca na okręcie.

      Teraz się zaniepokoiłem. Vega również.

      – Czy to ci pasuje? – spytał. – Czy powinniśmy dokonać zmian?

      Abrams zagulgotał, ale nie wydarł się na nas.

      – Myślę… – powiedziałem, uznawszy, że mogę zablokować zdalny dostęp, poza szczególnymi przypadkami – myślę, że to nie będzie problem.

      Abrams odetchnął z ulgą.

      – Wręcz przeciwnie – odezwał się głośno. – Przekonasz się, że to znacznie usprawni pracę.

      – Na pewno.

      – Dobrze… Przejdźmy do szczegółów. Kiedy przeprowadzicie grupę fazowców przez wyrwę, muszą trzymać się blisko. Okręt jest zbyt mały, żeby zrobić pokaźną wyrwę. Jej rozmiary będą niewielkie, ale będzie stabilna.

      Nie brzmiało to najlepiej. Pierwszy ziemski okręt międzygwiezdny wyglądał dobrze, ale jeśli chodzi o funkcjonalność, nadal wiele mu brakowało do jednostek naszych bardziej doświadczonych kosmicznych braci.

      – Jak blisko będą musiały się znajdować?

      Abrams pokazał nam swoje obliczenia, a na ekranach wyświetliły się symulacje. Rzeczywiście, musieliśmy trzymać się ciasno. Na szczęście większość naszych jednostek była niewielka.

      Okręty podróżowały między gwiazdami grupowo. Zwykle największy z nich otwierał wyrwę. Pozostałe, lecące za nim, nie miały własnych napędów międzygwiezdnych. Służyły ochronie okrętu międzygwiezdnego i to ich załogi brały udział w ciężkich walkach. Tylko największe klasy okrętów skutecznie zajmowały się jednym i drugim.

      Najbardziej zaskakujące było to, że Abramsowi udało się zrównoważyć smukłą konstrukcję, solidne uzbrojenie i zdolność do wytwarzania niewielkich wyrw.

      – Zaraz, a co z fazowaniem? Czy ten okręt też jest do tego zdolny?

      Abrams pobladł.

      – Niestety nie. Jego konstrukcja na to nie pozwala. Fazowiec wytarza bańkę wokół kadłuba, która ciągle potrzebuje energii. Ten okręt jest w stanie wytworzyć stabilną, ale tymczasową wyrwę w jednym miejscu. To zupełnie inna technologia.

      Wzruszyłem ramionami.

      – Czemu po prostu nie dodać modułu fazowania? Nie jest wielki. Wtedy cała flota mog­łaby działać razem.

      Tym razem Abrams się nie wściekał.

      – Największy problem stanowi pobór energii i wymagany rozmiar – wyjaśnił. – Fazowiec musi być mały, by utrzymać ciągły efekt. Prawdziwy okręt międzygwiezdny musi zaś być większy, aby wygenerować stabilną wyrwę.

      Skinąłem głową.

      – W takim razie to rzeczywiście niezwykłe osiąg­nięcie. To najmniejszy okręt międzygwiezdny, jaki widziałem. Nawet imperialne niszczyciele są nieco większe.

      Z jakiegoś powodu Abrams nadął się z dumy.

      – Mówiłem tak od miesięcy. Cieszę się, że tym razem to rozumiesz, ­Blake. Wiem, że nie przychodzi ci to łatwo.

      Zmusiłem się do uśmiechu. Znowu to samo. Abrams obrażał człowieka nawet wtedy, gdy go chwalił. Ciekawe, czy w ogóle zdawał sobie z tego sprawę. Podejrzewałem, że nie ma pojęcia, jak inni go odbierają.

      To w jakiś sposób sprawiało, że łatwiej go było znieść.

      12

      Wróciłem na Ziemię z poczuciem triumfu. Znów miałem wyruszyć w kosmos. Nowy okręt był cudowny. Chociaż doktor Abrams nieustannie mnie wkurzał, musiałem przyznać, że mam mu za co być wdzięczny. Stworzył cud