Название | Rebel Fleet. Tom 3. Flota Alfa |
---|---|
Автор произведения | B.V. Larson |
Жанр | Зарубежная фантастика |
Серия | Rebel fleet |
Издательство | Зарубежная фантастика |
Год выпуска | 0 |
isbn | 978-83-66375-06-2 |
– Wiem, ale jak już mówiłem, potrzebujemy pana. Gdy z waszej marynarki wydzielono marines, a lotnictwo z armii, jak pan myśli, skąd się wzięli pierwsi oficerowie?
– Zdaję sobie sprawę z precedensów historycznych, panie admirale. Po prostu… to lekki szok.
– Weźże się pan w garść. Kosmici niemal usmażyli dzisiaj Ziemię. A przynajmniej tak mi się zdaje.
Nie kłóciliśmy się z nim. Może nawet miał rację. Uważałem, że Fex przybył, aby zdominować Ziemię, a nie wybić ludzkość, ale zagrożenie wciąż było rzeczywiste.
– Spotkam się z oporem – powtórzył admirał – ale tak właśnie będzie. A pan, Blake, ponoć ma tu zostać instruktorem. Czy to prawda?
– Złożono mi taką propozycję, panie admirale.
– Co za zbrodnia. Nie pasuje pan na gryzipiórka. Jest pan oficerem liniowym w nowych siłach zbrojnych. Dobrze współpracował pan z Vegą na każdym kroku. Do czasu, aż zapewnię panu odpowiednie miejsce, proszę pozostać u jego boku i wspierać go tak jak dziś. Proszę polegać na sobie nawzajem, panowie. Dobra z was drużyna.
Vega i ja spojrzeliśmy po sobie, nieco zaskoczeni. Nie spodziewaliśmy się takiej zmiany naszych relacji.
Vega powoli skinął głową.
– Dobrze, jakoś to przeżyję. Blake okazał dziś prawdziwą dojrzałość i rzeczywiście był pomocny. Ale wolałem, by przekazał dalej swoje doświadczenie, a nie dał się zabić w kosmosie. Straciliśmy dziś trzy okręty podczas jednej akcji.
– Doskonale zdaję sobie sprawę z naszych strat – odparł Clemens. – Ale teraz Ziemia potrzebuje swoich najlepszych ludzi u steru. Co by pan zrobił, gdyby Blake był teraz w sali wykładowej zamiast u pańskiego boku?
Pytanie nieco skonsternowało Vegę.
– Zapewne to samo… – odpowiedział w końcu.
– Bzdura! – rzucił Clemens. – Proszę nie wciskać mi takich gadek, generale. Nie jest pan na tyle dobrym kłamcą.
Po tym stwierdzeniu wstał. Uścisnęliśmy sobie ręce i admirał wyszedł. Vega patrzył na mnie z wyraźną irytacją.
– Wygląda na to, że obaj dostaliśmy właśnie nowy przydział. Witaj w moim zespole, Blake.
– Dziękuję, admirale – odparłem z naciskiem na jego nowy tytuł.
Skrzywił się, ale skinął głową i wyszedł. Ja zaś ruszyłem do swojej kwatery, do Mii. Chciałem się czegoś napić i iść do łóżka. Kilka osób próbowało mnie po drodze zagadać, ale gładko ich wyminąłem. Kluczem było iść równo przed siebie. Mogli podążać za mną i mówić, ale pod żadnym pozorem się nie zatrzymywałem i nie dawałem zająć sobie czasu. Ze sztucznym uśmiechem i zdawkowymi odpowiedziami jakoś się wymknąłem.
Na szczęścia Mia wciąż nie spała i była w dobrym humorze.
– Jesteś bohaterem – powiedziała. – Wszyscy tak mówią.
– Ktoś powinien poinformować o tym Abramsa.
Wydała z siebie pomruk niezadowolenia.
– Słyszałam, jak jeden z jego ludzi nadał mu ostatnio przezwisko. Powiedział, że jest oślim kutasem. Czy to odpowiednie określenie?
Roześmiałem się, a ona również odpowiedziała śmiechem. Potem wypiliśmy kilka drinków.
To był długi, trudny dzień, ale wciąż pozostało mi nieco energii. Kochaliśmy się i zasnęliśmy nago, bez żadnego przykrycia.
8
Obudziłem się, drżąc z zimna. Zbliżał się świt i temperatura w pomieszczeniu spadła. Taki był problem z życiem w górach: wahania temperatury.
Przykryłem Mię prześcieradłem, a sam wstałem i poszedłem do łazienki. Po drodze zatrzymałem się przy aneksie kuchennym.
W bazie było dość ciasno. W Górach Skalistych musiały nam wystarczyć mieszkania wielkości niedużej kawalerki. Ale przynajmniej nie musiałem co rano przyjeżdżać z Colorado Springs.
Zamknąłem lodówkę z plasterkiem kiełbasy w ustach i piwem w ręce – i wtedy go zobaczyłem.
– Godwin? – odezwałem się. Plasterek kiełbasy spadł na podłogę z głośnym plaśnięciem.
Podniósł ręce jakby w geście kapitulacji. Dłonie miał puste, ale w przypadku istoty takiej jak on nie znaczyło to wiele.
Instynktownie przywaliłem mu drzwiczkami lodówki w klatkę piersiową. Jęknął lekko i cofnął się.
– Ćśśś – szepnął. – Obudzisz Mię.
– Tym razem cię zabiję.
– Tak dziękujesz sojusznikowi? Sporo zaryzykowałem, by przybyć tu i ostrzec cię przed Fexem. Gdzie twoja wdzięczność?
W samych bokserkach wyciągnąłem go na korytarz. Za drzwiami czułem się nieco lepiej.
– Nie możesz się tak skradać – powiedziałem. – Ludzie bronią swojego terytorium. Kiedyś mogę cię zabić, nawet przez przypadek.
Pomasował żebra.
– Twoje dzisiejsze działania były… nieoczekiwane.
– Czy przybyłeś, aby wyrazić swoją dezaprobatę?
– Czy to ma znaczenie?
– Dla mnie nie.
– No cóż… – odparł. – Sytuacja uległa zmianie. Wcześniej radziłem ci poddać się Fexowi. To byłaby rozsądna decyzja. Teraz to proste wyjście jest już zamknięte. Czeka cię dużo trudniejsza droga.
Zmarszczyłem brwi.
– Skąd się tu właściwie wziąłeś?
Godwin wzruszył ramionami.
– Ludzie dopiero niedawno zbudowali swój pierwszy transmat. Naprawdę myślisz, że rasa, która dysponuje tą technologią od wieków, nie mogła jej ulepszyć?
– Użyłeś jakiegoś osobistego teleportera?
– Nie – odparł. – To bardziej skomplikowane. Ale nie owijajmy w bawełnę, jak to mówicie. Skupmy się na celu mojej wizyty.
Skrzyżowałem ręce i oparłem się o ścianę. Nadal mogłem go dosięgnąć, w razie gdyby próbował jakichś sztuczek, ale i tak na jego twarzy odmalowała się ulga.
– Rozsądek zwyciężył – stwierdził i skinął głową. – To nigdy nie jest twój pierwszy wybór, ale można przemówić ci do rozumu. W każdym razie mam dla ciebie nowe instrukcje.
Parsknąłem, ale machnąłem ręką na znak, żeby kontynuował.
– Gdy Fex powróci z całą flotą, musicie się poddać. Wtedy nie dostaniesz już drugiej szansy. Jeśli będziecie stawiać opór, nie będzie miał wyjścia.
Słuchałem go z rosnącym niepokojem.
– Fex wraca?
– Oczywiście. Nie spełnił swojej misji.
– Jego misją jest podbój Ziemi?
– Jak wspomniałem poprzednio, taki jest jego cel.
Miałem mętlik w głowie. Z jakiegoś powodu myślałem, że zażegnaliśmy kryzys – a przynajmniej, że mamy choć chwilę wytchnienia.
– Kiedy zamierza wrócić?
–