Название | Krew sióstr. Złota |
---|---|
Автор произведения | Krzysztof Bonk |
Жанр | Зарубежная фантастика |
Серия | |
Издательство | Зарубежная фантастика |
Год выпуска | 0 |
isbn | 978-83-8166-074-7 |
Aż w pewnym momencie z lasu wyłoniła się zielona sarenka. Podeszła ufnie do srebrzystej dziewczyny, spojrzała jej w oczy, po czym dała się czule pogłaskać. Zaś w tym konkretnym czasie, przeczesując krótką sierść na grzbiecie zwierzęcia, dziewczyna nie czuła się sobą, nie czuła Srebrną i chyba też nie była za takową brana. Oto w tej wyjątkowej chwili była jakby na wskroś swoją siostrą – Zielenią – i całkiem z nią pogodzona. Dzięki temu po raz pierwszy od bardzo dawna szczerze oraz beztrosko się uśmiechnęła, kierując ów uśmiech do własnej osoby.
VII. KASZTAN I RUDA
Ruda w towarzystwie nierozłącznej z nią obecnie Kasztan, nie inaczej, oraz idącego w pewnej odległości robota Ugiera, przedzierała się przez leśną gęstwinę. Zaś żmudna droga wiodła do drewnianego pałacu na audiencję u Malachitowego Króla.
Z kolei Umbra, Perlis, Ekru i Srebrna zostali na polanie przy wielkim posągu wiły, który miał zarazem stanowić grób Zieleni – tak w każdym razie twierdziła Rybia Twarz. Jednakże Ruda wcale nie była co do tego taka przekonana i podejrzewała, że srebrzysta dziewczyna zwyczajnie wyrzuciła truchło wiły gdzieś w lesie, a wszystkim pozostałym wciskała szary kit. Trudno jej było bowiem dać wiarę w szczerość intencji i dobrą wolę Srebrnej nawet w odniesieniu do pochówku Zieleni. W końcu sama widziała, jak z zimną krwią poderżnęła jej gardło. A zrobiła to z taką swobodą, zupełnie jakby kroiła zielone jabłko. Lecz przecież wiedziała, że swym czynem sprowadzała na inną istotę śmierć!
Śmierć… – zadumała się nad tą kwestią nieco dłużej Ruda. Dopiero ostatnio z trudem, ale dotarło do niej, że w bitwie o port rzeczywiście zginęły żywe istoty. Do tej pory swą szpadę za pasem, czy sterczące tam pistolety, traktowała raczej, jak budzące respekt zabawki, a nie śmiercionośne narzędzia. I w zasadzie całą tę awanturę o port odbierała, jako ekscytującą zabawę. Ale zabijanie się nawzajem? Chociaż sama osobiście, poza ropniakami, nikogo nie uśmierciła, potrzebował dłuższego czasu, aby ten temat przetrawić.
Podobnie początkowo nie łatwo jej było się oswoić z towarzystwem Kasztan w nowej roli, mianowicie jej nierozdzielnej i drugiej połówki. Aż do śmierci Zieleni nawet nie rozważała sytuacji, w której mogłyby jednocześnie egzystować w dzielonym przez siebie ciele. Lecz wtedy coś się zmieniło. A może była to po prostu konsekwencja infekcji krwią wiły na Płonącej Polanie, która to krew zieleniła się teraz w ranach przedstawicielki republiki? Prosta odpowiedź nie istniała. Wszak swoista symbioza i koegzystencja z Kasztan w praktyce okazywały się być niezwykle nęcące. Ponieważ co prawda trzeba było się dzielić częścią ciała, a nawet całą jego połową, ale za to samo ciało wyraźnie na tym zyskiwało. To znaczy, zyskiwało wtedy, gdy współpraca przebiegała zgodnie. Zaś w tym względzie Kasztan i Ruda czyniły imponujące postępy.
Te z kolei mogły się okazać kluczowe w nadchodzącej wyprawie powietrzno-morskiej na daleki wschód, która, co to dużo mówić, zapowiadała się niezwykle ekscytująco. Na pewno zaś bardziej atrakcyjnie niż powrót do odrabiania lekcji w Beżewie pod surowym okiem matki. Przez co w mniemaniu Rudej ostatecznie mogła ona przełknąć nawet taką alabastrowo-szarą żabę, iż wyprawa odbędzie się z inicjatywy Ekru, a pod przewodnictwem Rybiej Twarzy. Jednak sama wciąż nosiła na głowie piracką czapkę, więc szczerze brała pod uwagę wszczęcie po drodze buntu, mając wparcie Kasztan, Umbry oraz Ugiera, a może również Perlisa. Lecz zanim zadba o odpowiedni transport i opuści na dłużej Wielką Puszczę, zdecydowała się jeszcze uporządkować własne sprawy w zielonym lesie. I dokładnie w tym celu przybyła właśnie na królewską audiencję.
U wejścia do Drzewnego Pałacu Kasztan się zafrapowała. Albowiem ta majestatyczna budowla, okupiona życiem niezliczonych drzew, bez udziału w budowie mahoniowych bliźniaków, wyglądała, jakby miała się zaraz rozsypać w drzazgi. Dobudowane trzy piętra były krzywe i tak, jak jedno wystawało za bardzo w lewą stronę, tak drugie przechylało się w prawą. Zaś trzecie miało nierówny sufit. Do tego w wielu miejscach z wyższych kondygnacji budowli wystawały belki, a okna prezentowały się, jako nieforemne figury geometryczne. Całość mieniła się też niechlujną kolorystyką, gdzie większe partie pałacu porastał oliwkowy mech, ale dało się też zauważyć kępki szmaragdowej trawy, w szczególności na okiennych ramach. Ponadto w nierównościach ścian wiły sobie seledynowe gniazdka pistacjowe w swej barwie ptaki.
Po takich oględzinach Kasztan niemal zdecydowała się zawrócić z progu pałacu, żywiąc obawę, że ten może zaraz na nią runąć. Jednak pomna tego, że obecnie dzieliła ciało z Rudą, postanowiła iść dalej. Ponieważ jej nagły zwrot prawą nogą, podczas gdy lewa kroczyłaby ciągle naprzód, niewątpliwie skończyłby się bolesnym upadkiem kasztanowego ciała. I kto wie, być może nawet na jego prawą stronę, co byłoby bolesne głównie dla Kasztan. Dlatego pomaszerowała dzielnie aż przed oblicze skwaszonego monarchy.
Ten siedział jakby skurczony na drzewnym tronie, przypominając swą postawą drzewo z zapadłymi ku pniakowi gałęziami. Do tego zasiadał w obstawie swej uszczuplonej o poległego Tygryzatora świty. Tak zwanej przez Rudą – bandy kuriozum. Kasztan dłuższą chwilę powiodła wzrokiem, a ściślej prawym okiem, po dumnym obliczu Hipciokryzji, robiącej najwyraźniej dobrą minę do złej gry. Potem jej spojrzenie spoczęło kolejno na zwieszonej nisko szyi Żyrafona, przygarbionej sylwetce Aliarogantora, który stracił w boju druha. Na koniec kasztanowa dziewczyna popatrzyła na zalęknione dwórki, mianowicie pozbawioną biżuterii Lewkonię oraz towarzyszącą jej postawną Słoninę. Wtedy też, jakby sam do siebie, burknął pod nosem Malachitowy Król:
– Przeklęta blada siostra, powinnam się była tego po niej spodziewać… – A zaraz, jak wyrwany z transu, władca obrzucił rozbieganym wzrokiem przybyłych gości. Odchrząknął w dłoń, czyniąc to już w dystyngowany sposób z typową sobie arystokratyczną manierą. Zastukał laseczką w nieoheblowany parkiet i śpiewnym głosem rzekł: – Witajcie, o… przegrani. Miło, iż wreszcie zawitaliście w me drewniane progi. Zatem… co teraz radzicie w obliczu poniesionej klęski, hm?
– Powinniśmy się poddać – odparła swobodnie Kasztan.
– Będziemy walczyć do upadłego! – ripostowała Ruda.
– Aha… – mruknął pod nosem monarcha zdezorientowany sprzecznymi sugestiami, za to płynącymi z brązowych ust jednej osoby. Skonsultował się szeptem z Hipciokryzją i od tej pory to ona przejęła pałeczkę w debacie, zadziornie zapytując:
– Czy poza rozbiciem leśnej armii także dowodząca nią kasztanowa istota doznała uszczerbku na stabilności swego umysłu? Albowiem słyszymy, że nie potrafi zająć jednoznacznego stanowiska w sprawie.
– Ależ skądże… – oznajmiła pojednawczo Kasztan.
– Jak najbardziej! – potwierdziła przekornie Ruda i wypięła dumnie lewą pierś.
– Rozumiem… – Kobieta z głową hipopotama poczuła się na dobre skołowana uzyskanymi odpowiedziami. Niemniej w obliczu władcy postanowiła trzymać fason. W związku z tym zmieniła taktykę i zamiast zadawać kolejne pytania, zasugerowała: – Szybka odbudowy armii i kontratak na wroga celem odbicia utraconych ziem. Oto wola naszej Lesistej Malachityczności.
– Dość ryzykowne.
– Samobójcze.
Tym razem ku uciesze Hipciokryzji uzyskała ona dość zgodne stanowisko przedstawicielki republiki. Przez co wyraźnie podbudowana sukcesem dyplomatycznym ozdobiła swą hipopotamią twarz szczerym uśmiechem. Jednak zaraz zdała sobie sprawę, że brakiem przyzwolenia na atak właśnie podważona została wola monarchy, więc jej uśmiech był zdecydowanie nie na miejscu. Wobec tego szybko ściągnęła monstrualne wargi i znowu zagaiła:
– To może istoty z zachodu w służbie Wielkiej Puszczy zdradzą nam swoje obecne plany, hm?
– Zamierzamy