Название | Bo trzeba żyć. Apolonia |
---|---|
Автор произведения | Ewa Szymańska |
Жанр | Поэзия |
Серия | |
Издательство | Поэзия |
Год выпуска | 0 |
isbn | 978-83-66201-63-7 |
Samo mieszkanie składało się z trzech pomieszczeń rozlokowanych wokół ogromnego pieca będącego sercem domu. Wprost z sieni Franciszek wprowadził Apolonię do dużej kuchni. Oprócz nowoczesnej kaflowej angielki z wysokim drewnianym okapem i żeliwnym blatem na cztery fajerki od razu rzucił się jej w oczy duży stół z dwiema rzeźbionymi ławami i wielki kredens zakupiony, o czym wiedziała, przez Franciszka w Łukowie niedługo przed ślubem. Z prawej strony pomieszczenia, w kącie przy drzwiach, za malowanym w kwiaty drewnianym parawanem, urządzone zostało coś w rodzaju umywalni. Na specjalnym metalowym stojaku umocowana była duża emaliowana miska, obok na niskiej ławeczce stały wiadro i biały dzbanek z długim, mocno wygiętym uchem. Pod nią drugie wiadro na brudną wodę. Spore lustro w pomalowanej na biało, prostej ramie wisiało lekko przechylone do dołu w rogu między ścianami. W komplecie nie zabrakło nawet półeczki na przybory toaletowe i dwóch metalowych wieszaczków na ręczniki.
W kuchni były dwa okna. Jedno – od wschodu – wychodziło na ulicę, drugie – od południa – na podwórze. Na wprost okna od podwórza znajdowało się wejście do pokoju. Był on nieco mniejszy i ciemniejszy od słonecznej i przestronnej kuchni. W pomieszczeniu znajdowały się co prawda również dwa okna, ale obydwa umieszczono w północnej ścianie domu, a w dodatku wychodziły one na mały sad, a to sprawiało, że w pokoju zawsze panował lekki półmrok. Jako kawaler Franciszek rzadko przebywał w tym pomieszczeniu i wyraźnie było widać, że potrzeba tu kobiecej ręki, aby stało się ono przytulne.
Wchodząc do alkierza, który znajdował się z prawej strony, Apolonia lekko zarumieniła się na widok wielkiego podwójnego łóżka stojącego pod zachodnim oknem. Franciszek oczywiście nic jej nie wspomniał, że zostało ono zakupione zaledwie kilka tygodni wcześniej razem z kredensem i dużą trzydrzwiową szafą, którą także ustawił w alkierzu. Wcześniej sypiał na starym, wąskim łóżku po rodzicach, które teraz zostało wyniesione do komory.
W całym zresztą domu, co bez trudu zauważyłby każdy, kto bywał w nim wcześniej, zaszło sporo zmian. Franciszek skąpcem nie był, więc nie żałował pieniędzy, by przygotować gniazdko dla Apolonii. Bywał u Niemyjskich i choć kompleksów związanych ze swym chłopskim stanem nie miał, widział, w jakich warunkach żyli. Ich dom nie był oczywiście żadnym dworem – takich w okolicy było niewiele. Jednak w porównaniu z chłopskimi chatami, a nawet wieloma domami w innych zaściankach, wyróżniał się wielkością i wygodami. Takich samych on oczywiście zapewnić żonie nie mógł, ale postarał się, by mogła czuć się dobrze w nowym otoczeniu. Oprócz wspomnianych mebli dokupił sporo drobniejszych sprzętów użytkowych, a nawet pokusił się o pewne zbytki, które podpatrzył w Niemyjach albo do których nabycia namówił go stary Rotbaum, u którego robił zakupy.
Najbliżsi sąsiedzi, którzy zaglądali do Franciszka w trakcie tych przygotowań, na przemian to podziwiali jego poczynania, to je wykpiwali. O ile zakup mebli był czymś zrozumiałym, nawet budzącym zazdrość, to niektóre rzeczy – jak chociażby wyklejenie alkierza tapetą w bukieciki konwalii i róż – wydawały się śmieszne lub wręcz dziwaczne. Apolonia jednak w pełni doceniła te starania.
– Ślicznie tu wszystko urządziłeś, ach, jak ślicznie – powtarzała co i rusz.
Naprawdę wszystko jej się podobało, chociaż oczywiście po kobiecemu od razu zaczęła w głowie planować zmiany, ciesząc się jak dziecko, któremu dano nową, wspaniałą zabawkę. Tu postawi się komodę, a tu będą pasowały te chodniczki, co jej utkała Agata. A w oknach koniecznie trzeba będzie postawić geranium, bo ona tak lubi jego zapach. I siatkowe firanki w pokoju. W kuchni mogą zostać te perkalowe, ale w pokoju musi być elegancko.
Słuchając żony i patrząc na jej uśmiechniętą twarz, Franciszek odczuwał ogromne zadowolenie i coś w rodzaju ulgi. W głębi duszy obawiał się trochę jej reakcji na to gospodarstwo, które z taką troską i miłością przez kilka tygodni szykował. Uszczęśliwiony objął Apolonię, a potem podniósłszy ją lekko do góry, zawołał:
– To wszystko dla ciebie, serce moje! Wszystko dla ciebie. A jeśli czegoś ci brakuje, mów, nie bój się, tylko mów. Ja do tej pory niewiele o takie rzeczy dbałem, bo nie było po co i dla kogo. Ale teraz tak mnie raduje, żeś ty zadowolona. Kochaj mnie, Poleńka, kochaj, bo ja kocham cię jak nikt i gotów żem nieba ci przychylić.
Zasypał żonę pocałunkami, aż zarumieniona, ze śmiechem z ramion mu się wykręciła, bo jeszcze ją nieco krępował. Szczerze powiedziawszy, całą jej radość z małżeństwa i nowego życia, które miała rozpocząć, przyćmiewała ta jedna myśl. Miała w końcu swoje lata i swoje potrzeby, młodziutką dziewuszką nie była. A jednak dręczyła ją niepewność, jak to będzie, gdy w końcu pójdą razem z Franciszkiem do łóżka. Kochała go przecież, miło jej było, gdy tak o nią zabiegał. Uwielbiała jego wyznania i pocałunki, którymi ją w czasie narzeczeństwa obdarzał. Aż drżała i nogi jej miękły, gdy kilka razy dotknął ustami jej karku i szyi, ale tego, co dalej, trochę się bała. To dziwne pogmatwanie sprzecznych ze sobą uczuć wywoływało w niej zmieszanie, które starała się z całej siły ukryć. Teraz też nieco sztuczną wesołością odsunęła na jakiś czas tę chwilę, na którą czekała i która w końcu nadejść musiała. Franciszek nie naciskał, zwłaszcza że dzień był jeszcze jasny.
– A może chcesz, żebym i obejście ci dzisiaj pokazał? – spytał.
Apolonia, zadowolona z takiego obrotu sprawy, skwapliwie się zgodziła i po chwili znów znaleźli się na ganku. Stamtąd zeszli na podwórze – długie i dość wąskie, jak wszystkie podwórza w Olendach. Naprzeciwko ganku, pod płotem oddzielającym je od ogrodu Wasaków, rosło kilka młodych drzew wiśniowych. Z drugiej strony, za domem, znajdował się sadek z kilkunastoma jabłoniami i wysoką gruszą, która, jak zapewniał Franciszek, rodziła najsmaczniejsze owoce w całej wsi. Podwórze oddzielała od gumna brama i mała furtka. Nie było ono brukowane, lecz stanowiło sporej wielkości żwirowy majdan gdzieniegdzie poprzerastany zmarzniętą teraz trawą. Z lewej jego strony, tuż za furtką, Apolonia dostrzegła wspólną dla dwóch sąsiadujących ze sobą gospodarstw studnię z korbą i dwa koryta do pojenia zwierząt, a dalej tylne ściany sąsiedzkich zabudowań. Z prawej ciągnęły się budynki gospodarcze – najpierw szpichlorek i drewutnia, potem chlewik, stara drewniana obora i murowana stajnia, którą Franciszek postawił parę lat wcześniej, a na końcu kurnik. Stajnia, a zwłaszcza dwa wałachy i kobyła, które tam stały, były największą dumą gospodarza. Zarówno samo pomieszczenie, jak i zwierzęta były świetnie utrzymane. Teraz również Michał oporządzał tam dwa konie, które niedawno wyprzągł z bryczki. Całe obejście zamykała stojąca prostopadle do innych budynków stodoła, za którą znajdowało się wąskie przejście wiodące do ogrodu. Ku miłemu zaskoczeniu Apolonii na końcu zabudowań, skromnie ukryty przy bocznej ścianie stodoły, znajdował się też drewniany wychodek – widok jeszcze niezwykle rzadki w większości wsi nie tylko chłopskich, ale i szlacheckich.
Obszedłszy wszystkie kąty gospodarstwa, młodzi małżonkowie wrócili do domu. Franciszek zapalił dwie lampy naftowe, bo zbliżała się piąta i powoli zapadał lutowy zmierzch. Apolonia pokręciła się trochę po kuchni, dołożyła kilka drew do pieca, pozaglądała w zakamarki, to i owo komentując, chwaląc lub zadając pytania. Wreszcie zamilkła i niepewna przysiadła