Название | Ostatni kojot |
---|---|
Автор произведения | Michael Connelly |
Жанр | Поэзия |
Серия | |
Издательство | Поэзия |
Год выпуска | 0 |
isbn | 978-83-8110-956-7 |
– Chce pan przez to powiedzieć, że przyczyną zerwania było trzęsienie ziemi?
– Nie, tego nie powiedziałem. Mówię tylko, że właśnie wtedy to się stało. Zaraz po trzęsieniu ziemi. Ona jest nauczycielką, pracuje w Dolinie. Jej szkoła uległa zniszczeniu. Kiedy przeniesiono dzieciaki do innych szkół, okazało się, że jest za dużo nauczycieli. Zaproponowano im urlopy. Sylwia skorzystała z tego i wyjechała.
– Bała się kolejnego trzęsienia ziemi czy pana? – Spojrzała na niego znacząco.
– A dlaczego miałaby się mnie bać?
Wiedział, że zabrzmiało to tak, jakby się bronił.
– Nie wiem. Może dał jej pan jakiś powód ku temu?
Bosch się zawahał. Właściwie nigdy nie zastanawiał się nad tym.
– Jeśli chodzi pani o jakieś fizyczne zagrożenie, nie, nie bała się i nie dałem jej ku temu powodu.
Hinojos skinęła głową i zapisała coś w notatniku. Bosch odczuł lekkie zaniepokojenie na ten widok.
– Proszę mnie posłuchać, to nie ma nic wspólnego z tym, co w zeszłym tygodniu stało się w komisariacie.
– Dlaczego odeszła? Jaki był prawdziwy powód?
Odwrócił się wściekły. Będzie go wypytywać, o co tylko zechce.
Zaatakuje go, kiedy tylko na chwilę opuści gardę.
– Nie wiem.
– W tym pokoju nie można udzielać takich odpowiedzi. Sądzę, że pan wie, a przynajmniej domyśla się pan powodu jej odejścia.
– Dowiedziała się, kim jestem.
– Dowiedziała się, kim pan jest? Co to znaczy?
– Musiałaby pani ją o to zapytać. To jej słowa. Ale ona jest w Wenecji, we Włoszech.
– A jak pan sądzi, o co jej poszło?
– Nieważne, co ja sądzę. Ona to powiedziała i to ona mnie opuściła.
– Detektywie Bosch, niech pan ze mną nie walczy. Ja naprawdę bardzo chcę, żeby pan wrócił do pracy. Jak już mówiłam, na tym właśnie polega moja misja. Trudno się jednak z panem dogadać.
– Może właśnie o to jej chodziło.
– Wątpię, żeby sprawa była taka prosta.
– A ja nie.
Spojrzała na zegarek i pochyliła się nad biurkiem. Na jej twarzy odmalowało się niezadowolenie.
– No dobrze, rozumiem, jakie to dla pana nieprzyjemne. Przejdziemy do innego tematu, ale chyba jeszcze do tego wrócimy. Chcę, żeby pan się nad tym zastanowił. Niech pan spróbuje wyrazić słowami swoje uczucia. – Zapadła długa cisza. – Jeszcze raz spróbujmy porozmawiać o tym, co stało się w ubiegłym tygodniu. Wiem, że prowadził pan wtedy śledztwo w sprawie zabójstwa prostytutki.
– Zgadza się.
– Czy to było brutalne zabójstwo?
– Słowo „brutalne” może mieć różne znaczenie.
– Owszem, ale przyjmijmy, że chodzi nam o to, jak pan je rozumie. Czy wobec tego nazwałby pan to morderstwo „brutalnym”?
– Tak, było brutalne. Uważam, że prawie wszystkie zabójstwa są brutalne. Dla tych, którzy umierają.
– I aresztował pan podejrzanego?
– Tak, ja i mój partner. To znaczy podejrzany przyszedł komisariatu odpowiedzieć na parę pytań.
– Czy ta sprawa miała dla pana większe znaczenie niż, powiedzmy, te, które rozpracowywał pan w przeszłości?
– Może, nie wiem.
– Dlaczego?
– Dlaczego przejąłem się jakąś prostytutką? Nie, nie przejąłem się. Nie bardziej niż którąkolwiek z innych ofiar. Mam jednak pewną zasadę, której pozostaję wierny podczas każdego śledztwa.
– Jaka to zasada?
– Liczą się wszyscy albo nikt.
– Niech pan to wyjaśni.
– A co tu jeszcze można wyjaśnić? Liczą się wszyscy albo nikt i tyle. To znaczy, że haruję jak wół w każdym śledztwie, bez względu na to, czy ofiarą jest prostytutka czy żona burmistrza. Taką mam zasadę.
– Rozumiem. A teraz przejdźmy do sprawy, o której mówiliśmy. Chciałabym, żeby opowiedział mi pan o tym, co stało się po aresztowaniu podejrzanego i co było przyczyną pańskiego zachowania w komisariacie w Hollywood.
– Czy nasza rozmowa jest nagrywana?
– Nie, to, co pan mi powie, pozostanie prawnie chronioną tajemnicą. Po zakończeniu naszych sesji przekażę swoją opinię zastępcy komendanta Irvingowi. Nie ujawnię mu przebiegu rozmów. Moje opinie zwykle zajmują mniej niż pół strony i nie zawierają żadnych szczegółów.
– Z tym że to pół strony ma dla kogoś takiego jak ja wielkie znaczenie.
Nie odpowiedziała. Bosch spojrzał na nią i pomyślał przez chwilę.
Odniósł wrażenie, że mógłby jej zaufać, ale instynkt i doświadczenie podpowiadały mu, że nie powinien ufać nikomu. Ona wyraźnie zdawała sobie sprawę z dręczącego go problemu i czekała cierpliwie.
– Chce pani usłyszeć moją wersję wydarzeń?
– Tak.
– Zgoda, powiem pani, co się stało.
2
W drodze do domu Bosch palił papierosa. Wiedział jednak, że bardziej przydałby mu się drink na uspokojenie nerwów. Spojrzał na zegarek i uznał, że na wizytę w knajpie jest za wcześnie. Zapalił więc jeszcze jednego papierosa.
Wjechał na ulicę Woodrowa Wilsona, zaparkował wóz przy krawężniku i ruszył pieszo do swojego domu, oddalonego o pół przecznicy. Dobiegały skądś ciche dźwięki pianina, coś z klasyki. Nie wiedział, czy któryś z jego sąsiadów ma pianistę w rodzinie. Schylił się pod żółtą taśmą rozciągniętą przed domem i wszedł do środka przez drzwi garażu.
Postępował tak co dzień – zostawiał samochód nieco dalej, aby ukryć fakt, że nadal mieszka w swoim własnym domu, który został uznany za nienadający się do użytku i zakwalifikowany przez miejskiego inspektora do zburzenia. Jednak Bosch zignorował nakaz, przepiłował kłódkę na skrzynce z bezpiecznikami i mieszkał tu już od trzech miesięcy.
Jego mały, obłożony sekwoją dom wznosił się na stalowych podporach zakotwiczonych w skale osadowej utworzonej w mezozoiku i kenozoiku podczas formowania się gór Santa Monica. Gdy zatrzęsła się ziemia, stalowe podpory domu nawet nie drgnęły, jednak on sam przesunął się na nich o kilka centymetrów. I to wystarczyło. To niewielkie przesunięcie spowodowało wielkie szkody. Drewniany szkielet domu wygiął się, okna i framugi drzwi straciły regularne kształty. Szyby się potłukły, a drzwi frontowe zatrzasnęły na dobre, ściśnięte we framudze, która wraz z resztą budynku przechyliła się w kierunku północnym. Gdyby Bosch chciał je otworzyć, musiałby wypożyczyć policyjny wóz pancerny wyposażony w taran. Wyważył więc łomem drzwi do garażu – stanowiły teraz jedyne wejście do domu.
Bosch zapłacił firmie budowlanej pięć tysięcy dolarów za podniesienie domu i przesunięcie go z powrotem o te kilka centymetrów. Budowlańcy ustawili go na właściwym miejscu i przymocowali do podpór. Następnie Bosch sam zabrał się do