Podpalacz. Peter Robinson

Читать онлайн.
Название Podpalacz
Автор произведения Peter Robinson
Жанр Поэзия
Серия
Издательство Поэзия
Год выпуска 0
isbn 978-83-7508-952-3



Скачать книгу

przeoczyć.

      – Dlaczego nie?

      Hurst podniósł się z miejsca.

      – Proszę za mną. – Spojrzał na Annie i uśmiechnął się. – Z góry przepraszam za bałagan. To jedna z zalet kawalerskiego życia, że człowiek nie musi wszystkiego sprzątać i kłaść na swoje miejsce.

      Annie wytarła nos. Banksa wcale nie zaskoczyła wiadomość, że Hurst jest kawalerem.

      – Z wyjątkiem kolekcji płyt – uzupełnił.

      Hurst odwrócił się i popatrzył na Banksa jak na wariata.

      – Chyba pan rozumie, że to coś zupełnie innego?

      Banks i Annie spojrzeli na siebie znacząco i po skrzypiących schodkach ruszyli za gospodarzem do pokoju na lewo. Miał rację co do bałaganu. Sterty ubrań czekających na upranie, chwiejny stos książek przy nieposłanym łóżku, wiele z nich o historii kanałów. Banks zauważył kilka hitów Toma Clancy’ego, Fredericka Forsytha i Kena Folletta, wszystko tanie wydania w miękkich oprawach. W powietrzu wisiał smród niepranych skarpet i zastałego potu. Banks pomyślał, że w tym wypadku zatkany nos Annie działa na jej korzyść.

      Ale Hurst miał rację. Za oknem sypialni roztaczał się widok na brzeg kanału po zachodniej stronie, w kierunku ślepej odnogi. Teraz unosiła się mgła, ale przez całą noc i wczesny poranek powietrze było przejrzyste. Hurst nie widział samej odnogi, ponieważ zasłaniały ją drzewa, ale na pewno nie mógłby przeoczyć płomieni, gdy przed snem podszedł do okna, żeby zaciągnąć zasłony.

      – Co pan miał na sobie? – zapytał Banks.

      – Na sobie?

      – Tak, pytam o ubranie. Co pan włożył, jadąc wczoraj na rowerze do pożaru.

      – Ach, o to chodzi. Dżinsy, koszulę i gruby wełniany sweter, a na to anorak.

      – Czy te same dżinsy ma pan teraz na sobie?

      – Nie, przebrałem się.

      – A gdzie są tamte?

      – Pyta pan o dżinsy?

      – Tak, panie Hurst. Pańskie ubranie będzie nam potrzebne do badań.

      – Nie myśli pan chyba, że ja…

      – Proszę mi dać te rzeczy.

      – Musiałem je uprać – stwierdził Hurst. – Bardzo nieładnie pachniały dymem i spalenizną.

      Banks zmierzył wzrokiem stertę ubrań czekających na upranie, po czym spojrzał na Hursta.

      – Chce pan mi powiedzieć, że tak szybko znalazł pan czas, żeby uprać rzeczy, które miał pan na sobie wczoraj wieczorem?

      – Właśnie tak… Zrobiłem to zaraz po powrocie do domu. Wiem, że to dziwnie brzmi, ale czy mogłem przypuszczać, że będzie pan chciał poddać je jakimś badaniom?

      – Co z anorakiem?

      – Anorak też…

      – Uprał pan anorak?

      Hurst przełknął ślinę.

      – Z metki wynikało, że można prać w pralce.

      Banks westchnął. Ślady cieczy łatwopalnych mogą przetrwać gaszenie pożaru, bo strażacy używają zimnej wody. Proszek i wrzątek usuną pewnie wszystko.

      – Mimo to je weźmiemy – zapowiedział. – Co z butami? Też włożył je pan do pralki?

      – To niedorzeczne!

      – Dziękujmy Bogu choć i za to – powiedział Banks, gdy schodzili po schodkach. – O której godzinie zwykle pan się kładzie?

      – O której chcę. Kolejna zaleta kawalerskiego życia. Wczoraj wieczorem oglądałem dobry film.

      – Jaki?

      – Ach, stara policyjna sztuczka, żeby sprawdzić, czy nie kłamię? No cóż, to prawda, że nie mam alibi. Byłem sam przez cały wieczór. Właściwie przez cały dzień. Ale naprawdę oglądałem O jeden most za daleko na Sky Cinema. Filmy wojenne to kolejna moja pasja.

      Hurst zaprowadził ich do maleńkiej kuchni, gdzie unosił się zapach skisłego mleka. Anorak wisiał na oparciu krzesła, wciąż wilgotny, a reszta ubrań suszyła się w suszarce. Hurst wygrzebał plastikową reklamówkę i Banks wepchnął do niej ciuchy razem z butami, które stały na wycieraczce w przedpokoju.

      – O której skończył się film? – zapytał Banks, gdy wrócili do salonu.

      – O pierwszej. Może pięć po, albo jakoś tak. Programy nigdy się nie kończą o równej godzinie, zauważył pan?

      – Gdy więc wyjrzał pan przez okno swojej sypialni około pierwszej w nocy…

      – Zanim dokonałem wieczornych ablucji, był już pewnie kwadrans po.

      Ablucje. Banks nie słyszał tego słowa od lat.

      – W porządku – ciągnął. – Mniej więcej kwadrans po pierwszej, gdy wyjrzał pan przez okno swojej sypialni, co pan zobaczył.

      – Jak to co? Płomienie.

      – Zorientował się pan, co płonie?

      – Natychmiast. Drewniane łodzie to śmiertelna pułapka. Deski ponad poziomem wody są suche jak szczapy.

      – Wiedział pan więc, co się dzieje?

      – Oczywiście, że tak.

      – Jak pan zareagował?

      – Wsiadłem na rower i pojechałem ścieżką wzdłuż kanału.

      – Ile to panu zajęło?

      – Nie wiem. Nie mierzyłem czasu.

      – Mniej więcej? Pięć minut, dziesięć?

      – Nie jeżdżę szybko. W każdym razie nie pędziłem, jakbym chciał wygrać Tour de France.

      – Czyli, powiedzmy, dziesięć minut.

      – Powiedzmy.

      – Co pan zrobił potem?

      – Zadzwoniłem po straż pożarną.

      – Skąd?

      Klepnął się po kieszeni.

      – Z komórki. Zawsze mam ją przy sobie. Na wszelki wypadek… Funkcjonariusze British Waterways lubią wiedzieć, co się dzieje.

      – Pracuje pan dla British Waterways?

      – Formalnie nie. To znaczy nie jestem tam zatrudniony. Staram się po prostu być użyteczny. Gdyby te dwie barki nie znajdowały się w takim opłakanym stanie i gdyby nie stały zacumowane w tak ustronnym miejscu, to inspektorzy British Waterways na pewno coś by z nimi zrobili.

      – O której pan zadzwonił po straż?

      – Nie pamiętam.

      – Czy będzie pan zaskoczony, słysząc, że wezwanie zarejestrowano o pierwszej trzydzieści jeden?

      – Skoro pan tak mówi.

      – Owszem. To piętnaście minut po tym, jak pan zobaczył, że się pali, i wsiadł na rower.

      Hurst mrugnął oczami.

      – Tak.

      – Co pan robił po wezwaniu strażaków?

      – Czekałem, aż przyjadą.

      – Nie przyszło panu do głowy, żeby coś zrobić?

      – Na przykład co?

      – Sprawdzić, czy ktoś się znajduje na pokładzie.

      – Ma