Название | Krew to włóczęga |
---|---|
Автор произведения | James Ellroy |
Жанр | Полицейские детективы |
Серия | Underworld USA |
Издательство | Полицейские детективы |
Год выпуска | 0 |
isbn | 978-83-8110-914-7 |
Bar czekał. Przygłup posadził Wayne’a przy lakierowanym stoliku ozdobionym napisem SPQR. Wszedł Carlos. Miał na sobie szorty z surówki jedwabnej i poplamioną koszulę frakową.
Wayne wstał. Carlos powiedział: „Nie wstawaj”. Wayne usiadł. Przygłup nałożył jedzenie na dwa talerze i zniknął. Carlos nalał wina z zakręcanej butelki.
– To dla mnie przyjemność, proszę pana – powiedział Wayne.
– Nie udawaj, że nie wiesz, że ja wiem. Jesteś facetem od Pete’a i Warda i pracowałeś dla mnie w Sajgonie. Wiesz o mnie więcej, niż powinieneś, plus całe to gówno z akt. Znam twoją historię. Jest nieźle pojebana w porównaniu z historiami tych pozostałych fiutów, które słyszałem ostatnio.
Wayne się uśmiechnął. Carlos wyciągnął z kieszeni dwie lalki kiwające głowami. Jedna lalka robiła za RFK. Jedna lalka robiła za doktora Kinga. Carlos uśmiechnął się i urwał im głowy.
– Salud, Wayne.
– Dziękuję, Carlos.
– Szukasz roboty, prawda? Nie chodzi o uścisk dłoni i kopertę.
Wayne upił wina. Wątpliwej jakości.
– Chcę objąć stanowisko Warda Littella w pańskiej organizacji wraz z pozycją w organizacji Hughesa, odziedziczoną właśnie przez mojego ojca po Wardzie. Mam dość umiejętności i kontaktów, żeby udowodnić swoją wartość, jestem gotów faworyzować pana we wszystkich układach z panem Hughesem i mam świadomość, jaką karę wymierza pan za nielojalność.
Carlos nadział sardelę na widelec. Widelec się pośliznął. Oliwa skapnęła mu na koszulę.
– A gdzie w tym wszystkim będzie twój ojciec?
Wayne przewrócił lalkę RFK. Odpadła plastikowa ręka. Carlos podłubał w nosie.
– Dobra, nawet jeśli mam, kurwa, skłonność do życzliwości i mam skłonność cię lubić, nie kumam, dlaczego Howard Hughes miałby sięgać poza swoją organizację pełną fiutolizów, z którymi mu dobrze, żeby nająć pojebanego byłego glinę, który chodzi i strzela do czarnuchów dla frajdy.
Wayne się wzdrygnął. Chwycił mocno kieliszek i niemal strzaskał nóżkę.
– Pan Hughes jest ksenofobicznym narkomanem, który słynie ze wstrzykiwania narkotyków w żyłę na swoim penisie, a ja umiem spreparować…
Carlos zarechotał i walnął dłonią w stół. Jego kieliszek się przewrócił. Poleciały kawałki pieprzu. Rozprysnęła się oliwa.
– …narkotyki, które go pobudzą i uspokoją i pogorszą stan jego umysłu na tyle, żeby stał się o wiele bardziej uległy we wszystkich układach z panem. Wiem również, że posiada pan bardzo dużą kopertę na Richarda Nixona, na wypadek gdyby dostał nominację. Pan Hughes dorzuca dwadzieścia procent, a ja zamierzam przejąć zapas gotówki mojego ojca i dać panu kolejne pięć milionów gotówką.
Wszedł przygłup w todze. Przyniósł gąbkę i czary-mary zniknął syf. Carlos strzelił palcami. Przygłup w todze się ulotnił.
– Wciąż wracam do pańskiego ojca. Co zrobi Wayne Tedrow senior, podczas gdy Wayne Tedrow junior wsadzi mu dużego w najczulsze miejsce?
Wayne wskazał lalki i niebo. Carlos strzelił kłykciami.
– Dobra, wchodzę.
Wayne podniósł kieliszek.
– Dziękuję.
Carlos podniósł kieliszek.
– Dostaniesz dwieście pięćdziesiąt rocznie i procent i od razu wskakujesz na stare miejsce Warda. Potrzebuję cię do nadzoru nad wykupem legalnych firm założonych dzięki pożyczkom z Funduszu Emerytalnego Teamstera, tak żebyśmy mieli gdzie prać kasę na budowę hoteli-kasyn gdzieś w Ameryce Środkowej albo na Karaibach. Wiesz, czego nam trzeba. Chcemy kogoś w rodzaju elastycznego, antykomunistycznego el jefe, który zrobi, co chcemy, i zdusi te wszystkie dysydenckie protesty hipisów. Teraz kieruje tym Sam G. Zawęziliśmy poszukiwania do Panamy, Nikaragui i Dominikany. To jest, kurwa, najważniejsza część twojej pracy. Załatwiasz to i załatwiasz, żeby twój ćpuński kumpel dalej kupował nasze hotele, i przypilnujesz, żebyśmy mogli tam zostawić swoich zaufanych ludzi, którzy zajmą się odciąganiem.
– Zrobię to – powiedział Wayne.
– Tatuś będzie zaskoczony.
Wayne wstał za szybko. Niby rzymski świat zawirował. Carlos wstał. Koszulę miał tak spryskaną, że aż mokrą.
– Dopilnuję, żeby był pan na bieżąco.
Janice zajmowała w Wydmach apartament à la kasba. Wayne zapewniał całodobową opiekę pielęgniarską. Janice nie opuszczała teraz hotelu.
Popołudniowa pielęgniarka paliła na tarasie. Widok w połowie składał się z pokazu świateł, w połowie z pustynnej mgiełki. Janice leżała zwinięta na łóżku, klimatyzacja huczała. Jej system schizował. Albo niemal zamarzała, albo się niemal gotowała.
Wayne usiadł z nią.
– Jest jakiś golf w telewizji.
– Na jakiś czas mam chyba dość golfa.
Wayne się uśmiechnął.
– Touché!
– Spotkanie z Hughesem. Nie jest jakoś niedługo?
– Za kilka dni.
– Najmie cię. Wykuma, że jesteś mormonem i że ojciec nauczył cię paru rzeczy.
– No bo nauczył.
Janice się uśmiechnęła.
– Z kim się spotykasz? Z kim od Hughesa, znaczy się?
– Nazywa się Farlan Brown.
– Znam go. Jego żona była mistrzynią klubową we Frontierze, ale jak z nią grałam, to wygrałam dziewięć osiem.
Wayne się roześmiał.
– Coś jeszcze?
Janice się roześmiała. Od śmiechu rozkaszlała się i spociła. Zrzuciła kołdrę. Koszula jej się zadarła. Wayne zobaczył nowe obwisłe miejsca i wgłębienia.
Wytarł jej czoło rękawem. Trąciła nosem jego ramię i połaskotała je. Wayne zrobił minę, że niby auć.
– Miałam powiedzieć, że pije i gania za babami, jak wszyscy porządni mormoni. Tacy mężczyźni mają świętą trójcę. Tancerki, barmanki i burdele.
W pokoju było lodowato. Od zwykłej rozmowy Janice spociła się jak mysz. Zagryzła wargę. Skronie jej pulsowały. Dotknęła swojego brzucha. Wayne rozpoznał atak bólu.
– Kurwa – powiedziała Janice.
Wayne otworzył walizkę i przygotował szprycę. Janice wyciągnęła ramię. Wayne znalazł żyłę, przetarł skórę i ręką zrobił opaskę uciskową. Igła i tłok, już.
W jednej sekundzie…
Napięła się i ucichła. Powieki jej zatrzepotały. Jedno ziewnięcie i bezwład.
Wayne zbadał jej tętno. Słabe i równe. Jej ramię nie ważyło prawie nic.
Na stoliku nocnym leżał otwarty „LA Times”. Prezentował fototryptyk: JFK, RFK, doktor