Название | Porachunki |
---|---|
Автор произведения | Yrsa Sigurðardóttir |
Жанр | Триллеры |
Серия | Freyja i Huldur |
Издательство | Триллеры |
Год выпуска | 0 |
isbn | 978-83-8110-909-3 |
Freyja przebiegła wzrokiem po niestarannie napisanych słowach. W 2016 wybuchnie wojna atomowa. Na Islandii będzie zimno, ale lepiej niż w innych krajach, bo tam wszyscy umrą. Zamiast do więzienia skazanych będzie się wysyłać za granicę. I też umrą. Thröstur 9b.
– To może być ta sama osoba. Takie samo negatywne nastawienie. Czy inne listy były równie pesymistyczne?
– Nie, to znaczy może jeden albo dwa, ale nie aż tak. Większość przewiduje, że Islandia zdobędzie mistrzostwo świata w piłce ręcznej. Są też opisy dziwnych albo cudownych środków komunikacji, rozważania o zielonej energii i tym podobne. Część dzieci pisze o posiłkach, które będziemy jeść w przyszłości. Na szczęście większość tych przepowiedni się nie sprawdziła. Insekty z glonami morskimi to nie jest moje ulubione danie.
– Pytałeś w szkole o tego Thröstura?
– Jeszcze nie. Chciałem najpierw poznać twoją opinię. Uznałem, że nie ma potrzeby ich niepokoić podejrzeniem, że jeden z byłych uczniów może się okazać seryjnym zabójcą. Czyli nie widzisz powodu do niepokoju?
– Nie, raczej nie widzę. Jeśli to ten sam chłopiec, to z jakiegoś powodu był tego dnia rozdrażniony. To wyjaśniałoby negatywne emocje. Wątpię, czy to coś poważniejszego.
– To dobrze. – Huldar nie przejawiał ochoty do wyjścia, chociaż temat rozmowy się wyczerpał. – To dobrze.
– Owszem. – Freyja przywołała coś, co w jej zamiarze miało być sarkastycznym uśmiechem. Zamierzała też więcej się nie odezwać, gdy nagle coś jej przyszło na myśl. – Zakładam, że sprawdziłeś, czy nikt o takich inicjałach nie umarł w podejrzanych okolicznościach?
– Tak, oczywiście. Nic takiego się nie wydarzyło od początku roku. – Sięgnął po kserokopie i zwinął je w ciasny rulon. – Ale dwa tysiące szesnasty dopiero się zaczął. Kto wie, co przyniesie? – Wstał z miejsca. – Oby nie wojnę atomową. Dziękuję za pomoc. – Znów się uśmiechnął i ruszył do drzwi.
Freyja patrzyła za nim i już zaczynała żałować, że nie okazała zainteresowania. I tak nie miała nic do roboty, a Huldar przynajmniej ożywił trochę ten nudny dzień. Gdy jednak się odwrócił, stając w progu, zrobiła idealnie obojętną minę, starając się sprawić wrażenie, że jego wyjście przyjęła z zadowoleniem.
– Coś jeszcze? – zapytała.
– Tak. Czy zgodziłabyś się towarzyszyć mi podczas spotkania z autorem tego listu, gdy już ustalę jego tożsamość? Jeśli nadal jest niestabilny emocjonalnie, na pewno lepiej ode mnie to rozpoznasz.
Freyja odpowiedziała bez chwili zastanowienia.
– Okej. Nie zaszkodzi się upewnić.
Huldar wyraźnie się uradował i Freyja zdała sobie sprawę, że nie ma dość siły, żeby czuć do niego złość przez dziesięć lat. Zanim jednak zdążyła pójść tropem tej myśli, Huldar wyrzucił z siebie kolejne pytanie, jakby niechcący.
– Jak określiłabyś człowieka, który odcina komuś ręce?
– Co takiego? – Zaskoczenie kazało jej dojść do wniosku, że się przesłyszała.
– Kto byłby w stanie odciąć człowiekowi ręce?
– To zależy. Czy ofiara żyła, kiedy to się stało?
– Najprawdopodobniej tak. – Na jego twarzy nie było już cienia uśmiechu.
Freyja znów odpowiedziała bez zastanowienia; w zasadzie nie znała żadnych badań, które mogłaby zacytować, żeby uzasadnić swój wniosek.
– Szaleniec. Ktoś poważnie obłąkany.
Rozdział 3
Tym razem wiadomość e-mail nie zawierała żadnych słów, tylko załącznik o nazwie zdrada.jpeg. Przysłał ją ten sam nadawca co pozostałe: sprawiedliwość@gmail.com. Pierwsza z nich przyszła tuż po północy w Nowy Rok. Zwięzła, ale bez wątpienia napisana przez Islandczyka. Coś takiego nie wyszłoby z translatora. Po każdej kolejnej Thorvaldura ściskało w żołądku tak silnie, że żadna ilość ginu z tonikiem nie była w stanie go uspokoić.
Już pierwszy e-mail go zaniepokoił, choć wówczas uznał, że trafił do niego przez przypadek. Napisałeś już testament? Pierwsze zdanie sugerowało, że to spam. Przez lata dostawał wiele podobnych wiadomości i za każdym razem zdumiewało go, jak można być takim idiotą, żeby się na nie nabierać. Kto rozsądny spisywałby testament, reagując na e-mail? Potem jednak przeczytał kolejne zdania: Obejrzałeś swój ostatni pokaz fajerwerków. Uczcij szampanem nadejście Nowego Roku. Kolejny przywitasz już w trumnie.
Gdy w Nowy Rok odczytał tę wiadomość, po świętowaniu został już tylko potężny kac.
Kolejne e-maile były utrzymane w tym samym tonie. Wróżyły mu rychłą śmierć, raczej przedwczesną jego zdaniem. Miał dopiero trzydzieści osiem lat, nie osiągnął więc nawet jeszcze połowy swojego życia i nie miał zamiaru umierać. Dziwne, że się przejął tymi bzdurami. To nie było w jego stylu. Zwykle nic go nie ruszało: nigdy nie przeraził go film w kinie, nigdy się nie wzruszał do łez i nie spotkał jeszcze rollercoastera, na którym jego puls uderzyłby szybciej.
Tu leżał problem. Strach był uczuciem tak bardzo mu obcym, że teraz, po serii tych absurdalnych maili, nie umiał sobie z nim radzić. Nie potrafił powstrzymać uczucia niepokoju. Gdyby był w lepszym stanie, gdy odczytywał pierwszy e-mail, nie siedziałby teraz z potwornym uczuciem ściskania w dołku, niezdolny, by przenieść tę wiadomość do kosza wraz z załącznikiem. Cholerny kac był winien początkowi tej idiotycznej nerwówki.
Jedynym pocieszeniem była świadomość, że nadawca nie mógł wiedzieć, jak działają wysyłane przez niego wiadomości. Thorvaldur odrzucił pokusę, by na nie odpowiedzieć stekiem przekleństw, choć przez chwilę miał na to wielką ochotę.
Sprawiedliwość. To musi być jakaś podpowiedź. Ale on nie miał żadnych powodów, by sądzić, że ktoś chciałby mu wymierzyć sprawiedliwość, ponieważ nigdy nikogo nie skrzywdził. Nie osobiście. Tyle że był prokuratorem, niektórzy ludzie mogli więc mieć do niego pretensje. Prawdę mówiąc, uzbierałoby się tych ludzi całkiem sporo. Co było nie fair, bo wszyscy oni winą za swoje problemy powinni obarczać siebie. Nie mógł jednak wykluczyć takiej ewentualności.
Ale w żadnej z tych wiadomości nie pojawiło się nic, co sugerowałoby związek z jakąś sprawą przed sądem. Poza tym jego dwunastoletnie doświadczenie prawnicze nauczyło go, że skazani zwykle kierują gniew gdzie indziej – na wspólników, świadków, policjantów albo sędziów, prokuratorom zaś praktycznie wszystko uchodzi na sucho. Przestępcy chyba nie rozumieją, jaką władzę ma ten urząd. Decyduje, który przepis zastosować. Od niego zależy, czy oskarżony dostanie symboliczny wyrok za napad, czy na długie lata trafi do więzienia za usiłowanie zabójstwa. On też wybiera, kto stanie przed sądem jako prowodyr, a kto jako współwinny czy poplecznik. Jakby żaden z nich nie miał dość rozumu, żeby się o tym dowiedzieć.
Chyba że te maile przysyłał ktoś, kto zdał sobie z tego sprawę. Czyżby więc autorem była osoba, która odczuła na własnej skórze skutki którejś z jego decyzji?
Nie. To nieprawdopodobne. W oczach tych, których oskarżał przed sądem, był tylko nic nieznaczącym pionkiem w systemie wymiaru sprawiedliwości. Błędne mniemanie, ale bardzo mu leżało.
– Czy nie powinien pan być teraz w sądzie? – Jeden z młodych aplikantów