Название | Anioły i demony |
---|---|
Автор произведения | Дэн Браун |
Жанр | Поэзия |
Серия | |
Издательство | Поэзия |
Год выпуска | 0 |
isbn | 978-83-7508-804-5 |
– Myśli pan, że Vetra został zabity z powodu swojej pracy?
– To całkiem możliwe. Wspominał, że zajmuje się czymś przełomowym. Nic więcej mi nie powiedział. Zachowywał się bardzo tajemniczo, jeśli chodzi o ten ostatni program badawczy. Miał prywatne laboratorium i chciał być odizolowany od innych, na co chętnie się zgodziłem, ze względu na jego geniusz. W ostatnim okresie zużywał bardzo dużo energii elektrycznej, ale postanowiłem go o to nie pytać. – Kohler odwrócił się w kierunku drzwi gabinetu. – Jest jednak jeszcze jedna rzecz, której musi się pan dowiedzieć, zanim opuścimy jego mieszkanie.
Langdon wcale nie był pewien, czy chce to usłyszeć.
– Morderca ukradł Vetrze pewną rzecz.
– Rzecz?
– Proszę za mną.
Dyrektor podjechał z powrotem do wypełnionego mgłą salonu. Langdon ruszył za nim, nie wiedząc, czego się spodziewać. Kohler zatrzymał się tuż przy zwłokach, po czym skinął na Langdona, żeby się zbliżył. Podszedł zatem z ociąganiem i natychmiast do jego nozdrzy dotarł zapach uryny, powodujący dławienie w gardle.
– Proszę spojrzeć na jego twarz.
Na twarz? – zdziwił się w duchu. Przecież mówiłeś, że coś ukradziono.
Przyklęknął niechętnie przy zwłokach. Nie mógł jednak dojrzeć twarzy, gdyż głowa była obrócona o sto osiemdziesiąt stopni.
Kohler, walcząc ze swoim kalectwem, schylił się z wysiłkiem i zaczął ostrożnie odwracać zamrożoną głowę. Z głośnym trzaskiem dała się odkręcić na tyle, że można było dostrzec wykrzywioną w agonii twarz. Przytrzymał ją tak przez chwilę.
– Słodki Jezu! – wykrzyknął Langdon i cofnął się, potykając. Twarz Vetry była pokryta krwią. Jedno orzechowe oko patrzyło martwo prosto na niego. Drugi oczodół był porozrywany i pusty. – Ukradli mu oko?
Rozdział 14
Langdon wyszedł z budynku C, szczęśliwy, że nie musi już przebywać w mieszkaniu Vetry. Blask słońca pomógł mu wyrzucić z myśli natrętny obraz pustego oczodołu.
– Tędy, proszę – zwrócił się do niego Kohler, skręcając gwałtownie na wiodącą w górę stromą ścieżkę. Jego wózek inwalidzki z łatwością nabierał prędkości. – Panna Vetra będzie tu lada chwila.
Langdon przyspieszył kroku, żeby się z nim zrównać.
– No i cóż? – zapytał Kohler – Czy nadal pan wątpi w udział iluminatów?
Langdon nie miał najmniejszego pojęcia, co o tym wszystkim sądzić. Religijne zaangażowanie Vetry niewątpliwie dawało do myślenia, jednak nie mógł się zmusić do zlekceważenia jakichkolwiek naukowych dowodów, na które się dotąd natknął. Poza tym, było jeszcze oko…
– Nadal utrzymuję – odezwał się w końcu z większą mocą, niż zamierzał – że iluminaci nie są zamieszani w tę zbrodnię. Najlepszym dowodem jest to brakujące oko.
– Co takiego?
– Bezsensowne okaleczenie – wyjaśnił Langdon – jest zupełnie… zupełnie nie pasuje do ich stylu działania. Specjaliści zajmujący się ruchami religijnymi twierdzą, że niepotrzebnych okaleczeń dokonują niedoświadczone, mające marginalne znaczenie sekty: fanatycy dopuszczający się przypadkowych aktów terroryzmu. Natomiast iluminaci działali zawsze w bardziej celowy sposób.
– Celowy? Wyjęcie z chirurgiczną precyzją czyjegoś oka nie jest celowe?
– Nie stanowi jasnego przesłania. Nie służy wyższemu celowi.
Kohler zatrzymał wózek, choć byli tuż u szczytu wzgórza.
– Panie Langdon, proszę mi wierzyć, że to brakujące oko naprawdę służy wyższemu celowi… znacznie wyższemu.
Kiedy przechodzili przez trawiaste zbocze, usłyszeli nadlatujący śmigłowiec. Po chwili ujrzeli maszynę zbliżającą się od strony doliny. Pilot wykonał ostry skręt, po czym helikopter zawisnął tuż nad namalowanym na trawie lądowiskiem.
Langdon patrzył na to, ale czuł się jakby odizolowany. Miał całkowity mętlik w myślach i zastanawiał się, czy dobrze przespana noc pomogłaby mu to wszystko uporządkować. Jednak jakoś w to wątpił.
Kiedy płozy dotknęły ziemi, pilot wyskoczył i zaczął wyładowywać bagaże. Był tego cały stos – worki żeglarskie, winylowe torby do przechowywania mokrych rzeczy, butle do nurkowania oraz całe skrzynie czegoś, co wyglądało na wysoce specjalistyczny sprzęt do nurkowania.
Langdona zaskoczył ten widok.
– To sprzęt panny Vetra? – zawołał do Kohlera, przekrzykując hałas silników.
Ten skinął głową i odkrzyknął:
– Prowadziła badania biologiczne w Basenie Iberyjskim.
– Przecież pan mówił, że jest fizykiem!
– Bo jest. Jest biofizykiem. Bada zjawiska fizyczne związane z funkcjonowaniem organizmów żywych. Jej praca wiąże się ściśle z badaniami ojca w dziedzinie fizyki cząstek. Ostatnio obaliła jedną z podstawowych teorii Einsteina, wykorzystując atomowo synchronizowane kamery do obserwacji ławicy tuńczyków.
Langdon przyjrzał się twarzy swojego gospodarza, żeby sprawdzić, czy nie żartuje. Einstein i ławica tuńczyków? Zaczynał się zastanawiać, czy kosmiczny samolot nie zawiózł go przez pomyłkę na niewłaściwą planetę.
W chwilę później ze śmigłowca wyszła Vittoria Vetra. Robert Langdon uświadomił sobie, że najwyraźniej jest to dzień niekończących się niespodzianek. Dziewczyna, którą ujrzał, ubrana w biały top bez rękawów i szorty khaki, w najmniejszym stopniu nie wyglądała na pogrążonego w książkach fizyka. Była wysoka, gibka i pełna wdzięku. Jej skóra miała oliwkowy odcień, a długie czarne włosy powiewały w podmuchu wytwarzanym przez wirnik. Twarz wyraźnie zdradzała włoskie pochodzenie. Choć nie była klasycznie piękna, to w jej pełnych, prostych rysach nawet z odległości niemal dwudziestu metrów widoczna była surowa zmysłowość. Kiedy pod uderzeniem prądu powietrza ubranie przylgnęło jej do ciała, uwydatniła się szczupła sylwetka i drobne piersi.
– Panna Vetra jest kobietą o ogromnej sile wewnętrznej – odezwał się Kohler, być może wyczuwając zainteresowanie Langdona. – Całymi miesiącami pracuje w niebezpiecznych systemach ekologicznych. Ściśle przestrzega diety wegetariańskiej i jest naszym miejscowym guru w dziedzinie hatha-jogi.
Hatha-joga? – zamyślił się Langdon. Starożytna buddyjska sztuka medytacji połączonej z ćwiczeniami fizycznymi wydała mu się dziwną specjalnością fizyka, który w dodatku był adoptowanym dzieckiem katolickiego księdza.
Przyglądał się podchodzącej do nich Vittorii. Widać było, że płakała, a w głębokim spojrzeniu czarnych oczu malowały się emocje, których nie potrafił zidentyfikować. Szła jednak energicznie i pewnie. Zauważył, że miała silne, opalone nogi.
– Vittorio – powitał ją Kohler. – Moje najszczersze kondolencje. To okropna strata dla nauki… dla nas wszystkich tutaj, w CERN-ie.
Vittoria podziękowała mu skinieniem głowy. Kiedy się odezwała, jej gardłowy głos z silnym akcentem brzmiał spokojnie.
– Czy wiesz już, kto to zrobił?
– Pracujemy nad tym.
– Nazywam