Название | Instrukcja nadużycia. Instrukcja nadużycia. Służące w XIX-wiecznych polskich domach |
---|---|
Автор произведения | Alicja Urbanik-Kopeć |
Жанр | Биографии и Мемуары |
Серия | |
Издательство | Биографии и Мемуары |
Год выпуска | 0 |
isbn | 978-83-8110-939-0 |
Poza najwyższymi kręgami arystokracji w domach zatrudniających służbę ciężko było już spotkać młodych, dobrze zapowiadających się chłopców, czekających na zajęcie swojego miejsca w hierarchii. Na ich miejsce przyszły biedne, niewykształcone dziewczęta. Im niższa pozycja społeczna pracodawcy, tym bardziej zahukane, naiwne, często niepiśmienne pokojówki, kucharki i pomywaczki. Dziewczęta te nie zajęły jednak miejsca tuż za siedzeniem pani domu. Służba miała stać się niewidzialna, więc Kasie, Marysie i Józie umieszczono na strychach i pod schodami.
Pijąc czarną kawę na szumnych five o’clockach, zalani potokiem blasku żyrandoli, czy moglibyśmy przypuścić, że wykwintna pokojówka, krążąca z tacą pełną sewrskich filiżanek, sypia w ciemnej norze, do której dostaje się po karkołomnych schodkach, norze, zwanej pawlaczem, gdzie, chcąc usiąść na łóżku, głową musi bić w pułap – tak niewielka przestrzeń dzieli poziome forsztowanie kuchni od sufitu?[2]
Tak pytała w 1903 roku Cecylia Walewska.
Odpowiedź brzmiała – moglibyśmy. Taka była rzeczywistość.
Wraz z całkowitym niemal sfeminizowaniem służby domowej nadeszło również jej zupełne odczłowieczenie. Służące nie jadły razem z państwem, pojawiały się na salonach jedynie na wyraźne wezwanie (dzwonkiem, by jak najbardziej zdehumanizować kontakt), nie odzywały się wyraźnie nie zapytane, w obecności państwa nie siadały i nie patrzyły pracodawcom w oczy. Jadły wydzielone przez nich jedzenie i ubierały się w określony wyraźnie strój. Ściśle kontrolowano ich zachowanie, moralność, czas wolny, wybory matrymonialne. Często, jak we Francji, zabierano im nawet własne imię, każdą służącą wołając po prostu „Marie”.
W XIX wieku przetaczały się przez Europę ruchy emancypacyjne. Prawa zyskiwali chłopi, klasa robotnicza, kobiety. Służące natomiast właśnie w tamtym okresie gwałtownie rosły w liczbę i równie gwałtownie traciły podmiotowość.
Słownik języka polskiego PWN mówi nam, że słowo „służyć” ma różne definicje. Przyglądając się położeniu służby domowej w XIX wieku, widzimy wyraźnie, że służące przeszły od „bycia w czymś użytecznym” do po prostu „bycia używanym”.
A bardzo często nadużywanym.
Część I
Instytucje
Rozdział 1. W drodze
Skąd w ciasnych klitkach pod schodami i na dusznych stryszkach tuż obok pawlacza wzięły się służące?
W XIX wieku służba domowa stanowiła jedną z najliczniejszych grup zawodowych. W drugiej połowie stulecia na ziemiach polskich co ósma mieszkająca w mieście osoba zajmowała się zapewnianiem komfortowego życia swojemu pracodawcy. Według spisów powszechnych w Warszawie w 1882 roku pracowało 38 tysięcy służących. Piętnaście lat później w tym samym mieście już 51 tysięcy pokojówek, kucharek i pomywaczek prało, gotowało, rozpalało co rano ogień w piecu kaflowym, usługiwało przy stole, prasowało bieliznę, czesało, myło i spełniało wszelkie zalecenia pana i pani. Jeśli ktoś szukał pracy w mieście, szanse, że wstąpi na służbę, były ogromne. Służący i służące stanowili niekiedy nawet 30 procent aktywnych zawodowo mieszkańców miast. Oznacza to, że co trzecia osoba zarabiająca pieniądze w końcu XIX wieku robiła to, służąc w zamożniejszym domu. A w tej ogromnej rzeszy ludzi przytłaczającą większość stanowiły kobiety.
W Krakowie w 1882 roku na 100 służących przypadały 72 kobiety, w Warszawie – 76. W tym ostatnim mieście 15 lat później liczba kobiet wzrosła już do 78 na 100 służących. A w 1921 roku spotkanie służącego mężczyzny było już niemal niemożliwe – we wszystkich tych miastach liczba kobiet w tym zawodzie przekroczyła 98 procent[3]. Podobnie było w całej Europie. W Berlinie, Londynie i Moskwie prały, polerowały srebra i nalewały herbatę również niemal wyłącznie kobiety[4].
Leniwa Marysia ukrywa w kuchni strażaka
1. Służąca warszawska, 1901 rok.
Jakie były te służące?
Prasa warszawska w odpowiedzi na to pytanie publikowała dosadne karykatury. Na przykład „Biesiada Literacka” z 1901 roku drukowała na ostatniej stronie, w dziale Humor i satyra, rysunek młodej panny opartej o murek. Dziewczyna jest naburmuszona, podparta pod boki, z zamyśloną miną żuje róg fartucha. Na drugim planie rozmawiają dwie strapione kumoszki warszawskie. O czym? Podpis głosił:
– Ja bym taką córkę oddała do służby.
– Kiedy dziewczyna próżniak, nic robić nie chce.
– Właśnie jak ulał na służącą warszawską. Nie będzie gorszą od innych[5].
Z kolei „Tygodnik Ilustrowany” zabawiał czytelników obrazkiem Franciszka Kostrzewskiego. Oto młoda dziewczyna w fartuchu, z miotłą w dłoni, rozmawia z elegancką panią siedzącą przy stole:
– Cóż Marysiu, byłaś wczoraj na maskaradzie?
– A jakże, proszę pani.
– I cóż, dobrze się bawiłaś?
– O, cudnie! Aż do piątej. I nikt mnie nie poznał!
– Musiałaś być doskonale przebraną?
– Gdzie tam! Byłam przez maszki… tak jak zawdy w niedzielę[6]{2}.
2. Pani i służąca, rys. Franciszek Kostrzewski, 1867 rok.
Kostrzewski nie poprzestał na tej jednej grafice. W „Tygodniku Ilustrowanym” pojawiały się kolejne. Rozmowa z kucharką z 1866 roku, w której pani chce, by kucharka rozliczyła się z otrzymanych na zakupy pieniędzy, a kucharce ze skomplikowanych rozliczeń wychodzi, że nie tylko nie przyniosła do domu żadnej reszty, ale pani musi jej jeszcze oddać rubla. W kuchni z 1871 roku dialog pomywaczki Marysi z panią, w którym dziewczyna tłumaczy się z obecności w kuchni strażaka:
– Marysiu! Znowu ten strażak!
– Albo co? Proszę pani.
– Mówiłam ci przecież, że nie pozwalam na to.
– Ale to dla bezpieczeństwa. Na ten przykład, na przypadek ognia, to błogo by było mieć strażaka pod ręką[7].
3. Rachunek z kucharką, rys. Franciszek Kostrzewski, 1866 rok.
I wreszcie Przy myciu
1
2
C. Walewska,
3
Dane statystyczne za: R. Poniat,
4
Te i inne informacje o demografii służby domowej na ziemiach polskich znajdują się w książce R. Poniata
5
„Biesiada Literacka” 1901, nr 34, s. 160.
6
„Tygodnik Ilustrowany” 1867, nr 388, s. 104.
2
Marysia mówi, że była na balu bez maski, jak w każdą niedzielę. Albo więc sugerowała, że w niedzielę zrzuca maskę, którą nosi przy państwu jako służąca, więc wreszcie może być sobą, albo też po prostu była za głupiutka, by zrozumieć, na czym polega bal maskowy.
7
„Tygodnik Ilustrowany” 1871, nr 180, s. 280.