Название | Zamiana |
---|---|
Автор произведения | Joseph Finder |
Жанр | Триллеры |
Серия | |
Издательство | Триллеры |
Год выпуска | 0 |
isbn | 978-83-8110-892-8 |
Ale najważniejszą rzeczą dla Abbotta było skłonienie pewnego starszego senatora ze stanu Massachusetts do chwili rozmowy w cztery oczy. Zamierzał poprosić tego człowieka o poufną przysługę.
22
Kilka minut po dwudziestej zaczęło zmierzchać. Tanner planował nalać sobie szklaneczkę whisky i pooglądać telewizję lub poczytać jakiś dobry thriller. A potem pójść wcześnie spać.
Tymczasem wyjął iPhone’a i wybrał numer Lanny’ego Rotha.
Nikt nie odbierał telefonu stacjonarnego, więc Tanner spróbował dodzwonić się na komórkę; po kilku sygnałach kolega odebrał.
– Hej. – Lanny sprawiał wrażenie, jakby się gdzieś spieszył i brakowało mu tchu.
– Zbyt późno na telefon?
– Więc dostałeś moją wiadomość?
– Wiadomość?
– Nie? Jezus, okej… Mów.
– Mogę cię zaprosić na drinka?
– Właśnie jadę do Manchesteru.
– Tego w Massachusetts?
– Tego w New Hampshire. Tylko na jedną noc. Piszę cholerny artykuł o tamtejszych wyborach. A co się dzieje?
– Ktoś się włamał do mojego domu.
– Chryste Panie. Mówiłem ci, że przyjdą po ten komputer.
– Niczego nie zabrali, o ile potrafię stwierdzić.
Lanny wziął głęboki oddech.
– W jaki sposób weszli?
– Wygląda na to, że usunęli jedną szybkę w drzwiach tarasowych i sięgnęli do zamka. Nie włączyłem alarmu antywłamaniowego, a oni o tym musieli wiedzieć.
– Nie jestem zaskoczony.
– A wyobraź sobie, że na parterze domu mam stary system z kamerami monitoringu, który jest stale włączony. Jakimś cudem znaleźli go i usunęli nagranie.
– No, ci ludzie mają swoje sposoby. Czy oni…?
Lanny musiał mieć na myśli laptopa.
– Nie było go w moim domu. Jest…
– Nie mów mi. Hm… słuchaj, a ten…?
– Tak?
– Rozmawiałem z jednym facetem, moim dawnym źródłem, jeszcze z czasów, kiedy pracowałem w Waszyngtonie.
– I…?
– To, co masz, mamy, to poważna sprawa. Naprawdę bardzo poważna. Przerażająco. Porównywalna z aferą Snowdena.
– Serio?
– Śmiertelnie serio. Chodzi o to… Dostanę Pulitzera, czuję to. Takiego kalibru jest ta historia, Tanner. Zajmie mi to trochę czasu, może z tydzień lub dwa albo jeszcze dłużej. Ale się dowiem.
– O czym ty mówisz?
Lanny chyba nie usłyszał pytania.
– Obawiam się tylko, że… Pamiętasz, jak ten reporter z „New York Timesa” opublikował sensacyjny materiał na temat podsłuchiwania przez NSA obywateli amerykańskich bez zgody sądu?
– Pamiętam. To było jakieś dziesięć, dwanaście lat temu.
– Zgadza się. Ten dziennikarz, nazwiskiem Risen, który, nawiasem mówiąc, dostał za artykuł Pulitzera, dotarł do niesamowitych materiałów, ale kiedy dowiedział się o tym szef NSA, zadzwonił do wydawców Risena. Sądzę, że skontaktował się z samą wierchuszką „New York Timesa” i przekonał ich, żeby tego nie publikowali. Oświadczył, że sprawa może zaszkodzić bezpieczeństwu narodowemu. Dlatego gazeta czekała z wydrukowaniem materiału ponad rok. Ja nie mogę do tego dopuścić. Jeśli „Globe” zachowa się wobec mnie tak samo, będę musiał stamtąd odejść i przekazać artykuł, powiedzmy, „Guardianowi” w Wielkiej Brytanii. Tak jak w przypadku Snowdena. Ta historia najpierw opuściła Stany, a potem do nich wróciła.
– Ale o co właściwie chodzi?
– O ten budzący grozę program pod kryptonimem CHRYSALIS, który… Cholera jasna, Tanner, wiesz co? Już powiedziałem za dużo. To nie jest rozmowa na telefon. Oni wszystko podsłuchują. To niepodważalny fakt.
– Podsłuchują kogo?
– Każdego, człowieku, przecież wiesz.
– Moje rozmowy telefoniczne nikogo nie obchodzą. Twoje być może tak.
– Myślę, że stale wyszukuje się pewne kluczowe słowa i zwroty. Słuchaj, teraz muszę przygotować jakąś notatkę na temat tych pieprzonych wyborów, ale jutro rano wracam do miasta. O dziesiątej mamy zebranie redakcyjne. Do tego czasu powinienem wiedzieć coś więcej. Wyświadcz mi przysługę i nie rozmawiaj o tej sprawie przez telefon. Z nikim, okej?
– Okej – zgodził się Tanner. – Nie będę.
– Mówię serio. Ani pary z ust.
Tanner zamilkł.
– Wiesz co? – rzekł wreszcie z nagłą determinacją. – Ta sprawa mnie uwiera.
– To znaczy?
– Oddam im laptopa. Zadzwonię do biura tej senator i odeślę jej komputer. Tak będzie dla mnie bezpieczniej.
– Nie, człowieku, ty nic nie rozumiesz. Jeśli go oddasz, właśnie wtedy narazisz się na niebezpieczeństwo!
– Co takiego?
– Ten laptop to jedyny powód, dla którego jeszcze żyjesz.
– O Jezu. – Tanner się roześmiał. – Daj spokój, stary.
– Mówię śmiertelnie poważnie. Ci ludzie przed chwilą włamali się do twojego domu. Nie zawahają się przed niczym, żeby zdobyć laptopa. Ale tak długo, jak nie wiedzą, gdzie jest, będziesz im potrzebny żywy.
– Ty tak serio?
– Jeśli go oddasz, staniesz się po prostu facetem, który widział mnóstwo supertajnych materiałów dotyczących supertajnego programu. Człowiekiem, który wie za dużo. A zdajesz sobie sprawę, co spotyka w tym kraju tych, którzy odkryli głęboko skrywane tajemnice wywiadu? Popełniają samobójstwo. Albo giną w niekłopotliwych wypadkach samochodowych.
– Och, daj już spokój. – Lanny wykazywał skłonność do paranoi, wierzył we wszelkiego typu szalone teorie spiskowe: że księżną Dianę zamordowano, że Bush wiedział o planowaniu zamachu z 11 września, a w Strefie 51 ukrywa się statek kosmitów. Uważał, że wewnątrz rządu działa inna, tajemna grupa i tak dalej. Wszystkie te szurnięte pomysły były mu bliskie. Ale Tanner nigdy nie brał tego poważnie. Słyszał, że dziennikarze, zwłaszcza śledczy, często doświadczali podobnego skrzywienia zawodowego.
Pewnego razu, kiedy Lanny pisał reportaż o kombinacie chemicznym W.R. Grace, eksplodowała opona w jego samochodzie. Jechał wtedy po autostradzie stanowej Massachusetts i wpadł w poślizg, ale miał na tyle szczęścia, że wyszedł z tego cało. Michael zwrócił wówczas uwagę, że przecież opony w tym aucie były kompletnie łyse, ponieważ Lanny nie wymieniał ich