Название | Pięćdziesiąt twarzy Greya |
---|---|
Автор произведения | Э. Л. Джеймс |
Жанр | Остросюжетные любовные романы |
Серия | |
Издательство | Остросюжетные любовные романы |
Год выпуска | 0 |
isbn | 978-83-7508-597-6 |
Czasami się zastanawiam, czy przypadkiem coś jest ze mną nie tak. Być może za dużo czasu spędzam w towarzystwie moich bohaterów literackich i, co za tym idzie, moje ideały i oczekiwania są zdecydowanie zbyt wysokie. Ale w świecie rzeczywistym nikt nigdy nie sprawił, abym tak się poczuła.
Aż do niedawna – szepcze cicho moja podświadomość. NIE! Natychmiast przeganiam tę myśl. Nie będę o tym myśleć, nie po tym żenującym wywiadzie. „Jest pan gejem, panie Grey?”. Wzdrygam się na samo wspomnienie. Wiem, że ten człowiek pojawia się teraz w moich snach, ale tylko dlatego, aby oczyścić mój organizm z tego okropnego przeżycia, no nie?
Patrzę, jak José otwiera szampana. Jest wysoki, ma na sobie dżinsy i T-shirt podkreślający twarde mięśnie, śniadą cerę, ciemne włosy i oczy. Tak, niezłe z niego ciacho, ale myślę, że w końcu to do niego dotarło: jesteśmy tylko przyjaciółmi. Korek wyskakuje z butelki, a José unosi głowę i uśmiecha się.
Sobota w sklepie to koszmar. Mamy wtedy nalot majsterkowiczów, którzy pragną odpicować swoje domy. Państwo Claytonowie, John oraz Patrick – dwóch innych pracowników na pół etatu – i ja uwijamy się jak w ukropie. Ale w porze lunchu klienci tymczasowo się wykruszają i pan Clayton prosi, abym rzuciła okiem na zamówienia. Robię to, siedząc za kasą i dyskretnie podjadając bajgla. Sprawdzam numery katalogowe produktów, których potrzebujemy, i tych, które zamówiliśmy, przeskakując wzrokiem od książki z zamówieniami do monitora i z powrotem, upewniając się, czy wszystko się zgadza. Nagle z jakiegoś powodu podnoszę wzrok… i napotykam zuchwałe spojrzenie szarych oczu Christiana Greya, który stoi po drugiej stronie lady i wpatruje się we mnie.
Chyba mam atak serca.
– Panno Steele. Cóż za miła niespodzianka.
Jego spojrzenie jest nieustępliwe i zdecydowane. Rany Julek. A co, u licha, on tutaj robi, na dodatek w kremowym swetrze z grubej dzianiny, dżinsach i traperkach? Chyba mam otwartą buzię i nie jestem w stanie zlokalizować mózgu ani głosu.
– Panie Grey. – Tyle jedynie udaje mi się wyszeptać.
Przez jego twarz przemyka cień uśmiechu, a oczy błyszczą wesoło, jakby bawił go jakiś dobry żart.
– Byłem akurat w okolicy – mówi tytułem wyjaśnienia. – Muszę zrobić małe zakupy. Miło znowu panią widzieć, panno Steele. – Jego głos jest ciepły i aksamitny niczym rozpuszczona gorzka czekolada albo karmel… albo coś w tym rodzaju.
Potrząsam głową, aby zebrać myśli. Moje serce łomocze jak szalone i z jakiegoś powodu oblewa mnie krwisty rumieniec. Widok tego mężczyzny zupełnie wytrącił mnie z równowagi. Wygląda lepiej, niż go zapamiętałam. Określić go mianem „przystojny” to zdecydowanie za mało – stanowi uosobienie męskiego, zapierającego dech w piersiach piękna. No i jest tutaj. W sklepie żelaznym pana Claytona. To ci dopiero. W końcu moje funkcje poznawcze odzyskują łączność z resztą ciała.
– Ana. Mam na imię Ana – bąkam. – Czym mogę służyć, panie Grey?
Uśmiecha się i znowu ma taką minę, jakby był wtajemniczony w jakiś wielki sekret. To takie denerwujące. Biorę głęboki oddech i robię minę w stylu „pracuję w tym sklepie od lat”. Dam sobie radę.
– Potrzebuję paru rzeczy. Na początek spinki do kabli. – Patrzy na mnie spokojnie, ale w jego szarych oczach tańczy rozbawienie.
Spinki do kabli?
– Mamy opaski w różnych rozmiarach. Pokazać panu? – Głos mam cichy i drżący. Weź się w garść, Steele.
Grey lekko marszczy czoło.
– Tak. Proszę prowadzić, panno Steele – mówi.
Kiedy wychodzę zza lady, próbuję zachowywać się nonszalancko, ale tak naprawdę muszę mocno się koncentrować, aby się nie potknąć o własne nogi, które nagle nabrały konsystencji galaretki. Jak dobrze, że rankiem zdecydowałam się włożyć swoje najlepsze dżinsy.
– Znajdują się w dziale elektrycznym, regał ósmy. – Mój głos jest odrobinę zbyt radosny. Zerkam na Greya i niemal od razu tego żałuję. Kurde, przystojniak z niego. Rumienię się.
– Pani przodem – czyni gest dłonią z wypielęgnowanymi paznokciami.
Choć serce niemal mnie dusi – ponieważ podeszło mi do gardła, próbując uciec ustami – podchodzę do jednego z regałów w dziale elektrycznym. Dlaczego zjawił się w Portland? Dlaczego zjawił się tutaj, u Claytona? A jakaś maleńka, rzadko używana część mego mózgu – prawdopodobnie umiejscowiona w rdzeniu przedłużonym, tam gdzie się panoszy podświadomość – szepcze: żeby się z tobą spotkać. W życiu! Natychmiast ją odrzucam. Czemu ten piękny, możny, wytworny mężczyzna miałby chcieć się ze mną spotkać? Ten pomysł jest niedorzeczny.
– Przyjechał pan do Portland służbowo? – pytam zbyt wysokim głosem, jakbym przytrzasnęła palec drzwiami. Jasny gwint! Wyluzuj, Ana!
– Odwiedzałem wydział rolniczy WSU[1] w Vancouver. Finansuję badania dotyczące płodozmianu i gleboznawstwa – odpowiada rzeczowo.
Widzisz? Wcale nie przyjechał tu dla ciebie – drwi zadowolona z siebie moja podświadomość. Czerwienię się, zmieszana wcześniejszymi pomysłami.
– To wszystko stanowi część pańskiego planu nakarmienia świata? – pytam żartobliwie.
– Coś w tym rodzaju – przyznaje, a jego usta rozciągają się w półuśmiechu.
Obrzuca spojrzeniem dostępne w sklepie spinki do kabli. Co on, u licha, zamierza z nimi robić? Jakoś trudno mi go sobie wyobrazić jako majsterkowicza. Przesuwa palcami po leżących na półce woreczkach i z jakiegoś niewytłumaczalnego powodu muszę odwrócić wzrok. Schyla się i wybiera jeden z woreczków.
– Te będą dobre – mówi z tym swoim tajemniczym uśmiechem, a ja oblewam się rumieńcem.
– Potrzebuje pan czegoś jeszcze?
– Taśmy malarskiej.
Taśmy malarskiej?
– Remontuje pan mieszkanie? – Te słowa wydostają się z moich ust w sposób absolutnie niekontrolowany. Do tego to chyba zatrudnia cały sztab ludzi, no nie?
– Nie remontuję – odpowiada szybko, a potem uśmiecha się znacząco, a ja nie mogę się oprzeć wrażeniu, że śmieje się ze mnie.
Jestem aż taka śmieszna? Śmiesznie wyglądam?
– Tędy – bąkam zakłopotana. – Taśmę malarską mamy w innym dziale. – Ruszam w tamtym kierunku, a po chwili zerkam za siebie.
– Długo tu pani pracuje?
Głos ma niski i wpatruje się we mnie intensywnie tymi swoimi szarymi oczami. Moje policzki robią się jeszcze czerwieńsze. Czemu, u licha, tak na mnie działa? Czuję się, jakbym znowu była nieporadną czternastolatką. Patrz przed siebie, Steele!
– Cztery lata – mamroczę, gdy docieramy na miejsce. Biorę z półki dwie taśmy o różnej szerokości.
– Ta może być – mówi miękko Grey, wskazując szerszą. Podaję mu ją. Nasze dłonie na krótką chwilę się stykają i znowu pojawia się prąd, jakbym włożyła palec do kontaktu. Mimowolnie wciągam głośno powietrze, gdy prąd odnajduje drogę do jakiejś mrocznej i niezbadanej części mojej istoty. Desperacko
1
Washington State University – Uniwersytet Stanu Waszyngton (ten i pozostałe przypisy pochodzą od tłumacza).