Pięćdziesiąt twarzy Greya. Э. Л. Джеймс

Читать онлайн.
Название Pięćdziesiąt twarzy Greya
Автор произведения Э. Л. Джеймс
Жанр Остросюжетные любовные романы
Серия
Издательство Остросюжетные любовные романы
Год выпуска 0
isbn 978-83-7508-597-6



Скачать книгу

zaprawiłam?

      – Ana. – Przy moim boku zjawia się José. – Wszystko w porządku?

      – Chyba trochę za dużo wypiłam. – Uśmiecham się do niego blado.

      – Ja też – mruczy i bacznie mi się przygląda. – Pomóc ci? – pyta i przysuwa się, po czym obejmuje ramieniem.

      – José, nic mi nie jest. Trzymam się. – Dość słabo próbuję go odepchnąć.

      – Ana, proszę – szepcze i przyciąga mnie bliżej siebie.

      – José, co ty wyrabiasz?

      – Wiesz, że cię lubię, Ana, proszę. – Jedną ręką obejmuje w pasie, a drugą ujmuje brodę. Jasny gwint… on mnie zamierza pocałować.

      – Nie, José, przestań, nie. – Odpycham go, ale jego umięśnione ciało jest silniejsze. Palce wsunął w moje włosy i teraz unieruchamia mi głowę.

      – Proszę, Ana, cariña – szepcze w moje usta. Oddech ma ciepły i zbyt słodki: od margarity i piwa. Delikatnie całuje moją brodę, kierując się ku kącikowi ust. Ogarnia mnie panika. Czuję się pijana i pozbawiona kontroli nad sytuacją. Mam wrażenie, że się duszę.

      – José, nie – błagam. Nie chcę tego. Jesteś moim przyjacielem i zaraz chyba zwymiotuję.

      – Wydaje mi się, że pani powiedziała „nie”. – W ciemnościach odzywa się cichy głos. Święty Barnabo! Christian Grey, to on. Skąd się tu wziął? José mnie puszcza.

      – Grey – rzuca zwięźle. Zerkam niespokojnie na Christiana. Patrzy spode łba na José i widać, że jest wściekły. Cholera. Żołądek podchodzi mi do gardła i zginam się we dwoje. Moje ciało nie jest dłużej w stanie tolerować alkoholu i spektakularnie wymiotuję na ulicę.

      – Dios mio, Ana! – José odskakuje ze wstrętem.

      Grey chwyta moje włosy i odsuwa je z linii ognia.

      Delikatnie prowadzi mnie w stronę wysokiego klombu na skraju parkingu. Z uczuciem ulgi dostrzegam, że panuje tam względna ciemność.

      – Jeśli masz jeszcze wymiotować, zrób to tutaj. Przytrzymam cię.

      Jedną ręką obejmuje moje ramiona, a drugą przytrzymuje włosy. Niezdarnie próbuję go odepchnąć, ale znowu wymiotuję… i znowu. Kurczę, ile to jeszcze będzie trwać? Nawet kiedy żołądek mam już pusty, targają mną paskudne torsje. W duchu zarzekam się, że już nigdy nie tknę alkoholu. To wszystko jest po prostu zbyt potworne. W końcu torsje mijają.

      Opieram się dłońmi o otaczający klomb murek i ledwie się trzymam na nogach – takie wymioty są strasznie wyczerpujące. Grey puszcza mnie i podaje chusteczkę. Tylko on mógłby mieć przy sobie świeżo wypraną, lnianą chusteczkę z monogramem. CTG. Nie wiedziałam, że można je jeszcze kupić. Wycieram usta, zastanawiając się, co znaczy „T”. Nie jestem w stanie na niego spojrzeć, tak strasznie mi wstyd. Chcę, aby połknęły mnie azalie na klombie. Chcę znaleźć się gdziekolwiek, wszędzie, byle nie tutaj.

      José stoi w pobliżu wejścia do baru i nas obserwuje. Jęczę i chowam twarz w dłoniach. To musi być najgorsza chwila w moim życiu. Nadal kręci mi się w głowie, kiedy próbuję sobie przypomnieć gorszą. Może odrzucenie Christiana. Ale to teraz jest znacznie bardziej upokarzające. Zbieram się na odwagę i zerkam na niego. Spogląda na mnie z niezdradzającym niczego wyrazem twarzy. Odwracam się i patrzę na José, który wydaje się mocno zawstydzony i – podobnie jak ja – onieśmielony przez Greya. Piorunuję go wzrokiem. Mam parę słów do powiedzenia temu mojemu tak zwanemu przyjacielowi, ale żadne z nich nie nadaje się do powtórzenia w obecności pana prezesa Christiana Greya. Ana, kogo ty próbujesz oszukać, przecież dopiero co widział, jak puszczasz pawia na miejscową florę. Trudno to nazwać wytwornym zachowaniem.

      – Ja… eee… zobaczymy się w środku – mamrocze José i znika za drzwiami, ale oboje go ignorujemy.

      Zostaję sam na sam z Greyem. Kuźwa do kwadratu. Co powinnam powiedzieć? Przeprosić za tamten telefon?

      – Przepraszam – bąkam, wpatrując się w chusteczkę, którą obracam w dłoniach. Materiał jest taki delikatny.

      – Za co przepraszasz, Anastasio?

      A więc, cholera, domaga się swego.

      – Przede wszystkim za telefon, za wymiotowanie. Och, lista się ciągnie bez końca. – Czuję, że zaczynam się rumienić. Błagam, błagam, czy mogę natychmiast umrzeć?

      – Wszyscy coś takiego przeżyliśmy, być może nie aż tak dramatycznie jak ty – mówi cierpko. – Trzeba znać swoje granice, Anastasio. Ja sam jestem zwolennikiem przesuwania granic, ale to akurat jest naprawdę nie do przyjęcia. Czy masz w zwyczaju tak właśnie się zachowywać?

      W głowie mi się kręci od alkoholu i irytacji. A co to ma, do cholery, z nim wspólnego? Ja go tutaj nie zapraszałam. Wygląda to tak, jakby mężczyzna w średnim wieku ganił niesforne dziecko. Po trochu mam ochotę oświadczyć mu, że jeśli każdego wieczoru chcę się tak upić, to moja decyzja i jemu nic do tego – ale brakuje mi odwagi. Nie teraz, kiedy wymiotowałam na jego oczach. Czemu on nadal tu stoi?

      – Nie – odpowiadam ze skruchą. – Jeszcze nigdy nie byłam pijana i nie zamierzam tego powtórzyć.

      Nie rozumiem, co on tu robi. Zaczyna mi się robić słabo. Dostrzega to i chwyta mnie, chroniąc przed upadkiem. Trzyma mnie w ramionach, tuląc do piersi niczym małe dziecko.

      – Zawiozę cię do domu – oznajmia.

      – Muszę powiedzieć Kate. – Święty Barnabo, znowu w jego ramionach.

      – Mój brat może jej powiedzieć.

      – Co takiego?

      – Mój brat Elliot rozmawia właśnie z panną Kavanagh.

      – Och? – Nie rozumiem.

      – Był ze mną, kiedy zadzwoniłaś.

      – W Seattle? – Mam w głowie mętlik.

      – Nie, mieszkam w Heathmanie.

      Nadal? Dlaczego?

      – Jak mnie znalazłeś?

      – Namierzyłem twój telefon, Anastasio.

      No a jakżeby inaczej. Jak to w ogóle możliwe? I czy to jest legalne? „Prześladowca” – szepcze do mnie podświadomość przez opary tequili, które nadal okupują mi mózg. Ale, jako że to on, nie przeszkadza mi to.

      – Masz jakiś żakiet czy torebkę?

      – Eee… tak, jedno i drugie. Christianie, proszę, muszę powiedzieć Kate. Będzie się martwić.

      Zaciska usta w cienką linię i ciężko wzdycha.

      – Skoro musisz.

      Puszcza mnie, a potem bierze za rękę i prowadzi do baru. Czuję się słaba, nadal pijana, zażenowana, wykończona, upokorzona i – dziwna sprawa – niesamowicie podekscytowana. Grey trzyma mnie za rękę – dezorientujący wachlarz emocji. Przynajmniej tydzień zajmie mi ich rozpracowanie.

      W środku jest głośno, tłoczno i włączono muzykę, więc na parkiecie zdążył się już zgromadzić spory tłum. Kate nie ma przy naszym stoliku, José także gdzieś zniknął. Osamotniony Levi ma żałosną minę.

      – Gdzie Kate? – pytam go, próbując przekrzyczeć hałas. W głowie czuję dudnienie dopasowujące się rytmem do basów.

      – Tańczy – odkrzykuje Levi.

      Widać, że jest zły. Mierzy Christiana podejrzliwym wzrokiem. Wkładam czarną marynarkę i przeciągam przez głowę pasek torebki.

      – Jest na parkiecie. – Dotykam ramienia