Narzeczona z Brazylii. Линн Грэхем

Читать онлайн.
Название Narzeczona z Brazylii
Автор произведения Линн Грэхем
Жанр Остросюжетные любовные романы
Серия Światowe życie extra
Издательство Остросюжетные любовные романы
Год выпуска 0
isbn 978-83-276-4318-6



Скачать книгу

odsunął się gwałtownie, zaskoczony. Całkiem zapomniałem, że jesteśmy w klasztorze, uśmiechnął się w duchu. Tia miała na niego niesamowity wpływ, szczególnie gdy wpatrywała się tym niewinnym spojrzeniem, pełnym zachwytu i wiary, jak gdyby mógł stąpać po wodzie. Lubił to, musiał przyznać z zakłopotaniem.

      Tia jadła powoli niczym odurzona. Przepełniały ją zupełnie nowe emocje. Wiedziała w teorii, na czym polega seks, co robi mężczyzna i na co ma pozwolić kobieta. Wydawało jej się to dość mało wysublimowane i raczej zwierzęce. Ale teraz, gdy w jej życiu pojawił się Max, była niezwykle ciekawa i szokująco podekscytowana, myśląc o akcie miłosnym. Najbardziej dziwny wydał jej się ten silny prąd pożądania, który ją przeszywał na wskroś za każdym razem, gdy na niego spojrzała, albo choćby na samą myśl o nim. W obecności Maxa jej ciało jakby przestawało należeć do niej, a stawało się jemu poddane.

      – Skąd będziemy wylatywać? – spytała, usadowiwszy się w wygodnym samochodzie terenowym. Teddy nie był zbyt zachwycony, że musi być w klatce, a nie na kolanach swojej pani, i z nieufnością warczał na Maxa od czasu do czasu. Tia wciąż miała wilgotne oczy po krótkim i szorstkim pożegnaniu z matką przełożoną, ale zaczynała czuć entuzjazm nowej przygody i nowego życia, jakie się przed nią otwierało. Było to tak podniecające, że trudno jej było usiedzieć spokojnie.

      – Z Rio – odpowiedział Max, wystukując coś na swoim tablecie. – Przepraszam cię na chwilę, muszę odpowiedzieć na pilną wiadomość.

      – Jedziemy do Rio? Myślałam, że zmierzamy do Belém.

      – Tak, najpierw do Belém, a stamtąd do Rio, gdzie wsiądziemy w samolot do Anglii.

      – Bardzo lubię Belém. To piękne miasto, które tętni życiem – szczebiotała, opowiadając mu z zaangażowaniem o licznych pielgrzymkach, w których brała udział, słynnych na całą Brazylię.

      Wcale nie jest nieśmiała, zdał sobie sprawę Max. Zastanawiał się, jak wielkim szokiem kulturowym będzie dla niej zobaczyć Rio de Janeiro, o tyleż większe i bogatsze od prowincjonalnego Belém. Zastanawiał się też, czym ją zająć w Rio, bo miał sporo pracy do nadrobienia. To było miłe ze strony Andrew, że powierzył mu tę misję i polecił sprowadzić wnuczkę z drugiego końca globu, ale Grayson Industries także potrzebowało codziennego nadzoru, żeby interesy toczyły się płynnie. W dodatku Max pracował bez wytchnienia, aby przekonać bardziej siebie samego, niż kogokolwiek, że jest w stanie być prezesem tej firmy mimo młodego wieku.

      – Jeśli naprawdę jedziemy do Rio – zaczęła Tia niepewnie – mam tam koleżankę, która razem ze mną kończyła szkołę w klasztorze. Wspaniale byłoby ją odwiedzić. Nie widziałam Magdaleny, od kiedy skończyłyśmy osiemnaście lat, a ona wróciła do domu, do rodziny. Pisałyśmy do siebie od czasu do czasu. Choć ostatnio pisała coraz rzadziej. Musi być bardzo zajęta – westchnęła.

      – To świetny pomysł. Powinnyście spędzić razem trochę czasu – przyklasnął Max.

      – Tak. Będziemy mogły sobie poopowiadać, co się u nas zmieniło – zaczęła Tia, zdając sobie sprawę, że ona sama niewiele będzie miała do opowiadania. No może poza zmianą w jej życiu, która zaczęła się poprzedniego wieczoru. Za to Magdalena pochodziła z dobrze sytuowanej rodziny i zawsze lubiła się bawić. Wnosiła do klasztoru mnóstwo śmiechu i życia.

      Na lotnisku wsiedli do małego prywatnego odrzutowca. Tia ze zdumieniem zobaczyła, jak Max pokazuje jej logo firmy Grayson, wyjaśniając, że samolot należy do jej dziadka. Gdy myślała o nim jak o zamożnym człowieku, nie miała pojęcia aż takiego poziomu bogactwa. Siedziała oniemiała w wygodnym, skurzanym fotelu, podczas gdy stewardessa przyniosła lekki lunch. Max przez cały czas prawie nie odrywał wzroku od swojego komputera i zastanawiała się, czy zawsze jest taki zapracowany, czy też nudził się z nią do tego stopnia. Ich życia diametralnie się różniły. Nie mieli ze sobą nic wspólnego, pomyślała smutno. Co ciekawego mógłby w niej zobaczyć taki obyty, przystojny biznesmen jak Max Leonelli? W biednej dziewczynie, która całe swoje życie spędziła w klasztorze?

      Przygnębiona tą myślą Tia spojrzała na Teddy’ego, który spał spokojnie w swojej klatce, i nabrała otuchy. Nie powinna się martwić właśnie teraz, gdy za kilka godzin miała po raz pierwszy spotkać swojego dziadka. W końcu nie była sama na świecie i powinna być za to wdzięczna losowi. Z tą pocieszającą myślą zamknęła oczy i pozwoliła szumowi samolotu ukołysać się do snu.

      Gdy wylądowali w Rio, Max uśmiechnął się z satysfakcją, zamykając komputer. Wykonał kawał dobrej roboty. Wyrzuty sumienia przebiły się na chwilę do jego świadomości, że może powinien bardziej zająć się Tią i próbować ją lepiej poznać. W odróżnieniu od innych kobiet nie usłyszał od niej najmniejszego słowa skargi. Drzemała spokojnie w fotelu, a jej śliczną twarzyczkę rozjaśniał delikatny uśmiech. Teddy jednak miał już otwarte oczy i czujnie uniesione uszy, pilnując swojej pani.

      – Będziesz się musiał do mnie przyzwyczaić – wymruczał Max bezlitośnie. – Nie będziesz miał jej tylko dla siebie.

      Poślubi Tię. To prawda, że w ogóle nie myślał o małżeństwie, zanim Andrew nie zapędził go w kozi róg, ale Tia była piękna, miła i niewymagająca. Nie mógł lepiej trafić. Znaleźć te wszystkie cechy w jednej kobiecie było praktycznie niemożliwe. W ostatnim roku miał mnóstwo kochanek i poznał całe mnóstwo kobiet, ale tylko Tia spełniała wszystkie wymagania. Miała też ogromny majątek, podpowiedział mu inny głos, ale to akurat nie miało najmniejszego znaczenia. Jeszcze zanim przyjął ofertę, by w zastępstwie Andrew poprowadzić jego firmę, podczas gdy on sam chciał się zająć ratowaniem zdrowia, Max był wystarczająco bogaty i w pełni zadowolony ze swojego poziomu życia. A codzienna praca polegająca na nadzorze nad ogromnym koncernem Grayson Industries upajała go. Władza, jak musiał przyznać kpiąco, była naprawdę świetnym afrodyzjakiem.

      Tia krzyknęła cicho w zachwycie, gdy zobaczyła ogromną statuę Chrystusa górującą nad Rio. Max szybko zrozumiał, że nie uniknie tej typowej atrakcji turystycznej, i westchnął ciężko. Choć teraz przynajmniej ktoś doceni prywatną kaplicę w wiejskiej posiadłości Andrew. Starszy pan odnowił ją z pietyzmem, mając nadzieję, że tym zachęci do powrotu do Anglii swojego pobożnego syna.

      Limuzyna zabrała ich z lotniska i zawiozła wprost do luksusowego hotelu. Tia była całkowicie oszołomiona. Nigdy w życiu nie widziała takiego przepychu.

      – Zatrzymamy się w tym właśnie hotelu? Ależ to bardzo słynne miejsce!

      – Owszem – uśmiechnął się Max. – Miałem nadzieję, że ci się spodoba.

      Tia zadrżała z wrażenia, jakie wywierał na niej ten uśmiech. Oszałamiał ją i upajał. Nieśmiało próbowała wygładzić swoją najlepszą spódnicę, zrobioną ze starej, lnianej zasłony. – Ale ja nie jestem wystarczająco dobrze ubrana, by wejść do takiego miejsca – wyznała skrępowana.

      – Już wkrótce będziesz. Otrzymasz nową garderobę. Zamówiłem cały szereg ubrań, z których będziesz mogła wybrać, co ci się podoba. Potem pozostanie tylko dobranie odpowiedniego rozmiaru.

      – Chyba żartujesz – wyszeptała zdumiona.

      – Ależ skąd. Twój dziadek chciałby, żebyś miała wszystko, co najlepsze.

      – Ale nie prosiłam o ubrania – zaoponowała. – Wiem, że nie są mi potrzebne.

      – Naprawdę nie ma z czego robić problemu. Andrew jest bardzo szczodry. To drobiazg – zapewnił ją, pomagając jej wysiąść.

      Tia z napięciem spojrzała na okazałe wejście i pełne przepychu wnętrze. Elegancko ubrani ludzie i obsługa w wytwornych uniformach