Название | Galeria umarłych |
---|---|
Автор произведения | Chris Carter |
Жанр | Поэзия |
Серия | |
Издательство | Поэзия |
Год выпуска | 0 |
isbn | 978-83-8110-896-6 |
– Proszę się nie gniewać. W moich stronach po prostu… Po prostu przywykłem do zwracania się do innych „proszę pana” albo „proszę pani”. To wszystko.
– Skąd pochodzisz? – Wysoki mężczyzna przyłożył kciuk i palec wskazujący do sumiastych wąsów. – Niech zgadnę: gdzieś z Południa?
Timothy się uśmiechnął.
– Zgadza się, proszę pana. Urodziłem się i wychowałem w Alabamie.
– Alabama? To kaaawał drogi stąd. Co cię sprowadza do Tucson?
– Głównie praca. – Davis kilkakrotnie rozprostował zabandażowaną rękę. – To zaczyna całkiem mocno swędzieć.
Mike zachichotał.
– Z całą pewnością. Pierwszy raz na oddawaniu krwi?
– Tak. Powinienem to już zrobić wcześniej, ale… – W jego głosie rozbrzmiał smutek. – Tak czy inaczej, obiecałem sobie, że od teraz będę przychodził regularnie. Tak, proszę pana. Trzeba próbować pomagać innym, kiedy tylko się da. Przynajmniej niektórym. Ludzie obecnie nie troszczą się już o siebie nawzajem. – Podniósł do góry dłoń. – Przyznaję, że sam przez długi czas również tak robiłem. Ale od teraz będę postępował inaczej, proszę pana. O tak, tak właśnie uczynię.
Smutek w głosie mężczyzny był cały czas wyraźny, jednak zanim Mike zdążył o cokolwiek jeszcze zapytać, Tim przejął inicjatywę.
– A pan? Też jest po raz pierwszy?
– O, nie. Teraz jestem… ósmy raz.
W tym momencie w brzuchu Davisa zaburczało tak głośno, że jego rozmówca aż cofnął się o krok.
– Wow – skomentował, uśmiechając się. Jego niebieskie oczy zatrzymały się na brzuchu Timothy’ego. – Brzmi, jakbyś miał tam coś żywego i bardzo wściekłego.
– Przepraszam pana. Nie wiem, skąd to się wzięło.
– Z głodu. Nic nie jadłeś przed przyjściem tutaj?
Tim się zawahał. Kiedy ponownie się odezwał, jego głos był niewiele głośniejszy od szeptu.
– Wiem, że powinienem, ale…
Mimo oczywistych oznak głodu nie miał ochoty na jedzenie. Tak naprawdę od trzech i pół tygodnia apetyt mu nie dopisywał, przez co wyraźnie schudł.
– Coś mi się wydaje, że ciastka i biszkopty nie wystarczą, żeby uciszyć tego smoka, który zagnieździł ci się w bebechach – skomentował Mike. – Jadłeś śniadanie?
– Hmm… tak, tylko nieduże.
– Odbiło ci? To szaleństwo oddawać krew na pusty żołądek. Dziwię się, że w ogóle ci pozwolili.
Timothy uciekł wzrokiem.
– Nie powiedziałeś im, prawda? No jasne, że nie. Gdybyś to zrobił, odesłaliby cię do domu i kazali wrócić jutro albo pojutrze.
– Wiem, proszę pana, ale ostatnio nie mam apetytu i nie sądzę, żeby to miało się zmienić w najbliższym czasie. – Smutek, jaki pojawił się w jego oczach, był przytłaczający.
– Dlaczego? Jesteś chory? Byłeś u lekarza?
– Nie, proszę pana, nie jestem chory. Ja po prostu… ponownie oceniam moje wybory życiowe.
– Cóż, twój żołądek błaga o jedzenie, przyjacielu, a skoro oddałeś krew, musisz go posłuchać. No chyba że lubisz tracić przytomność bez uprzedzenia.
– Nieszczególnie, proszę pana. – Spojrzał ponownie na ciastka.
Drugi mężczyzna zerknął na zegarek.
– Mam pomysł. Lubisz meksykańskie żarcie?
Davis się uśmiechnął. Meksykańską kuchnię lubił najbardziej.
– Tak, proszę pana, uwielbiam.
– Dobra, ale „proszę pana” musi zniknąć. Proszę. Przez to czuję się strasznie stary. Po prostu mów mi „Mike”, w porządku?
– Dobrze, Mike. A ty mów mi Tim.
Wysoki mężczyzna wyszczerzył zęby.
– Od razu lepiej. Już poczułem się znowu młodo. A wracając do tematu: tuż za rogiem jest fantastyczna meksykańska knajpka. Mają nieziemskie burrito. Tym się najesz, gwarantuję. Co ty na to, żebyśmy razem przegryźli coś porządnego? Ja stawiam.
Timothy nie wydawał się przekonany.
– No dawaj – nalegał Mike. – Żaden z nas nie powinien dzisiaj iść do roboty, szczególnie ty, no i obaj potrzebujemy jedzenia. To zalecenie lekarza. – Uśmiechnął się szeroko. – Możemy chociaż zjeść coś, co lubimy, no nie?
Jak na zawołanie ponownie rozległo się głośne burczenie w brzuchu Davisa.
– Dobra, mamy jedno „tak”. Ktoś jeszcze jest za?
Timothy również się uśmiechnął i spojrzał na zegarek. Nie musiał się nigdzie spieszyć. Rzucił pracę, a dom… cóż, przestał już wydawać się domem.
– Tak – odpowiedział w końcu. – Meksykańska kuchnia brzmi idealnie. Prowadź.
– No to świetnie. Ale najpierw napijmy się trochę soku. Potrzeba nam płynów i cukru.
– To dobry plan.
Mężczyzna poszedł na drugi koniec pomieszczenia i wziął dwa kubki soku. Tim nie zauważył, że Mike wlał do jednego z nich zawartość malutkiej buteleczki, którą ukrywał w dłoni.
Dwadzieścia cztery
Gdy Hunter i Garcia opuścili dom Lindy Parker, postanowili się podzielić zaplanowanymi na popołudnie spotkaniami. Robert pojechał do rodziców zamordowanej kobiety, mieszkających w Cheviot Hills, zaś Carlos udał się do agencji modelek w West Hollywood, w której pracowała. Zupełnym przypadkiem wrócili na komendę niemal w tej samej chwili. Hunter właśnie zamknął drzwi swojego starego buicka, kiedy jego partner zaparkował tuż obok.
– Dopiero przyjechałeś? Czy właśnie wyjeżdżasz? – zapytał, wysiadając z auta.
– Nie, przed chwilą dotarłem.
– Jak ci poszło z rodzicami?
– Ciężko. Są jeszcze w szoku. Uzyskanie od nich jakichkolwiek informacji szło powoli i musiałem działać bardzo ostrożnie.
– Właśnie dlatego to ty z nimi rozmawiałeś, a ja rozpytywałem w agencji modelek – skomentował Garcia. – Jesteś ode mnie dużo bardziej taktowny. Powiedzieli ci coś ciekawego?
– Nic przełomowego. Tak jak wcześniej słyszeliśmy, matka Lindy chyba była także jej najlepszą przyjaciółką. Spotykały się, chodziły w różne miejsca, jeździły razem na wakacje. Robiły większość tych rzeczy, które zwykle robią przyjaciółki. Matka stanowczo twierdziła, że córka opowiadała o wszystkim, co działo się w jej życiu. Także o facetach, z którymi się spotykała.
Carlos przekrzywił głowę w wyrazie niedowierzania.
– Kupiłeś to?
– Nie. Nikt nie wie wszystkiego. Nieważne, jak bliskim wydaje się przyjacielem. Każdy ma jakieś sekrety.
– Zwłaszcza w relacji matka–córka. Jakoś sobie nie wyobrażam dziewczyny, która opowiada mamie wszystko, choćby nie wiem jak bardzo