Rebel Fleet. Tom 2. Flota Oriona. B.V. Larson

Читать онлайн.
Название Rebel Fleet. Tom 2. Flota Oriona
Автор произведения B.V. Larson
Жанр Космическая фантастика
Серия Rebel fleet
Издательство Космическая фантастика
Год выпуска 0
isbn 978-83-65661-91-3



Скачать книгу

coś kombinujemy, i domagały się dopuszczenia do udziału w projekcie.

      W rezultacie znalazłem się na spotkaniu z generałem Vegą, komandorem Jonesem i kilkoma innymi oficjelami, którzy ewidentnie się nie znosili.

      Był tam również doktor Abrams, wyraźnie poirytowany. Po raz pierwszy mu współczułem.

      – Nie ma co owijać w bawełnę – oznajmił generałom Jones. – Marynarka przejmuje stery. To zdecydowanie okręt, a nie samolot.

      – Nie ma szans – pokręcił głową generał Vega. – Nie odstąpimy. Możecie wziąć sobie ­Blake’a i jego załogę naturszczyków, ale nie całą przyszłość projektu. Wiemy, że obecnie siły kosmiczne są pod dowództwem lotnictwa. Nawet wyrzutnie atomowe!

      Zażarta walka wciąż trwała, aż w końcu Abrams i ja nie mogliśmy tego dłużej znieść.

      – A może nowa organizacja? – spytałem. – Dowództwo Wojsk Kosmicznych?

      – Już istnieje i jest częścią Sił Powietrznych – machnął ręką Vega. – Zajmuje się międzykontynentalnymi pociskami balistycznymi.

      – Nie wszystkimi – przerwał mu Jones. – Nasze okręty podwodne klasy Ohio mają własne.

      Abrams pochylił się do przodu.

      – Na przyszłość nie można rozdzielać sił kosmicznych. Muszą mieć jednolitą strukturę dowodzenia. Sugeruję usamodzielnienie Dowództwa Wojsk Kosmicznych.

      To nie zadowoliło ani ludzi z lotnictwa, ani z marynarki.

      – A co z wami, z ONZ? – spytał Vega. Pochylił się w stronę Abramsa tak, jakby chciał chwycić go za chudy kark. – Czy dotrzymacie swojej części umowy? Również jeśli chodzi o finanse?

      – Nie kontroluję każdego obcego rządu.

      Generał Vega parsknął i odchylił się do tyłu.

      – Tak myślałem. Darmozjady od czterdziestego piątego.

      – Panowie – wtrącił Jones – wróćmy do rzeczy. Abrams, sugeruje pan, że w Waszyngtonie chcą powołać piąty pion dowodzenia? Szefom sztabów to się nie spodoba.

      – Już tak bywało. Marines byli dawniej częścią marynarki, a lotnictwo armii.

      – Dlaczego sami nie powiedzą, co mamy rekomendować? – spytał Vega. – To oszczędziłoby nam wszystkim czasu.

      Abrams wzruszył ramionami

      – Sugestia musi pochodzić od niezależnego ciała.

      – Co to za idiotyzm? – spytał generał Vega i odwrócił się do mnie. – Masz z tym coś wspólnego, co? Na czyj rozkaz? Przyszedłeś z Abramsem, czy to on pociąga za twoje sznurki?

      – Nie. Nikt nie pociąga za moje sznurki, niezależnie od chęci.

      Powoli skinął głową.

      – W to nawet mogę uwierzyć.

      Rozmowa trwała do czasu, aż uczestnicy zaczęli ustępować. Pomysł powołania nowego pionu nikomu się szczególnie nie podobał, ale ostatecznie wygrał. Politycy dali nam znać, co mamy powiedzieć, i w końcu to powiedzieliśmy.

      Byliśmy pewni, że już dawno się na to zdecydowali, ale potrzebowali przykrywki, żeby nikt, kogo wkurzy ta decyzja, nie mógł przypisać im winy. Ostatecznie Dowództwo Wojsk Kosmicznych stało się niezależną gałęzią sił zbrojnych. Zapewne departamenty takie jak Straż Wybrzeża, Secret Service czy Homeland Security i wiele innych powstawały w podobnych warunkach, za kulisami.

      Wszystko się zmieniło i prace przyspieszyły po tym spotkaniu. Zostałem oficerem Wojsk Kosmicznych. Od razu zrobili mnie komandorem porucznikiem i dali podwyżkę. Zanim zdążyłem się jednak tym nacieszyć, zjawili się Kherowie z nowymi żądaniami. Chcieli, aby nasz okręt wystartował natychmiast.

      W rezultacie, gdy kolejnego ranka słońce wstało pośród gór, stałem na baczność na zboczu Cheyenne. Kiedy szedłem do hangaru, moją twarz smagał lodowaty wiatr. Za mną szła moja stara załoga: Dalton, Gwen, Samson i doktor David Chang. Kroczyliśmy ku okrętowi kosmicznemu, który teraz wyglądał jak porządna jednostka bojowa.

      – Masz jakiekolwiek pojęcie, jak tym sterować, ­Blake? – spytał Dalton.

      – Zrobię cię pilotem, żebym sam nie musiał się tym martwić.

      – Cholera – rzucił Samson. – Teraz już po nas.

      Było jak za starych czasów, ale tym razem graliśmy o wyższą stawkę. W razie gdybyśmy spieprzyli sprawę, na włosku wisiałby los nie tylko garstki Ziemian. Tym razem rzeczywiście walczyliśmy o ojczystą planetę.

      Było to ciężkie brzemię, ale starałem się robić dobrą minę do złej gry. Uśmiechanie się przychodziło mi tym łatwiej, im bardziej zbliżałem się do okrętu.

      „Cholera, te fazowce to naprawdę wredne bestie” – pomyślałem.

      Nie mogłem się doczekać, aż zabiorę go w kosmiczne przestworza.

      16

      Łatwo można wyobrazić sobie moje zaskoczenie, gdy przy włazie zobaczyłem grupę ludzi w niebieskich kombinezonach z ponurymi wyrazami twarzy. Wszyscy byli oficerami lotnictwa. Albo „siednictwa”, jak przezywano ich w marynarce.

      – A ty to kto? – Dalton spytał starszego stopniem oficera, pułkownika nazwiskiem Miller, którego wykrzywione usta nie zrobiły na mnie dobrego wrażenia.

      – Jestem twoim dowódcą, Dalton – odparł Miller.

      Pułkownik przyjrzał się reszcie z nas. Było ich pięcioro, podobnie jak nas, i najwyraźniej Millerowi nie podobało się to, co widział.

      Odwrócił się do kobiety z włosami centymetrowej długości i zmarszczył czoło. Nazywała się Henderson, miała stopień majora lotnictwa i nie wyglądała na bardziej zadowoloną niż Miller.

      – Czy to jakiś żart? – spytał dowódca tak, jakby nas tam nie było. – Oni wyglądają na cywili.

      – To nie żart, pułkowniku – odparła major Henderson. – Jesteśmy teraz w Wojskach Kosmicznych. Wpuszczają tu byle kogo, aby tylko załapać się na kawałek tortu.

      – Czy ten tort jest na sprzedaż, proszę pani? – spytał z uśmiechem Dalton.

      Henderson spojrzała na niego rozszerzającymi się z każdą chwilą oczami. Wyraźnie widać było, że dołączyła do międzygalaktycznego klubu istot, które chciały zabić Daltona. Nie mogłem jej za to winić, sam chętnie bym to teraz zrobił. Ba, w przeszłości nawet parę razy próbowałem.

      – Proszę państwa – rzuciłem – wejdźmy na pokład i uzgodnijmy szczegóły. Wszyscy teraz reprezentujemy Ziemię.

      Cała grupa spojrzała na Millera, który powoli skinął głową.

      – Dobrze. Proszę za mną i postarajcie się niczego nie dotykać.

      Weszliśmy do okrętu i ruszyliśmy w stronę mostka, który wyglądał dość znajomo.

      – To wygląda jak moje stare stanowisko – stwierdził doktor Chang. Podszedł do konsoli i przeciągnął palcem po ekranach dotykowych. Były aktywne i chociaż nie wyświetlały trójwymiarowych obrazów jak na „Młocie”, widać było, że spełniają tę samą funkcję.

      – Jeśli pan pozwoli – odezwała się major Henderson i szybko usiadła między Changiem a konsolą.

      Chang wycofał się, rozczarowany. Pułkownik Miller zasiadł w fotelu pilota, co mnie nie zdziwiło. Zrobili go zarówno dowódcą, jak i pilotem, wbrew zaleceniom