Rebel Fleet. Tom 2. Flota Oriona. B.V. Larson

Читать онлайн.
Название Rebel Fleet. Tom 2. Flota Oriona
Автор произведения B.V. Larson
Жанр Космическая фантастика
Серия Rebel fleet
Издательство Космическая фантастика
Год выпуска 0
isbn 978-83-65661-91-3



Скачать книгу

w areszcie!

      – Generale, Kherowie złożyli formalny wniosek. A razem z nim groźbę.

      Jego spojrzenie mogłoby zabić.

      – Mów dalej, gadzino.

      – Nie podoba im się to, że zbudowaliśmy okręt fazowy. Wykombinowali to w jakieś dziesięć minut.

      – Kto pokazał im mój okręt?

      Spojrzałem na Abramsa, po czym spuściłem oczy. Był to subtelny sposób na pokazanie, że doktorek był moim wspólnikiem. Vega uważnie się nam przyglądał.

      – Kherowie nalegali, sir – odparłem. – Grozili wysadzeniem okrętu, a nawet całej bazy.

      Abrams zaniepokoił się, gdy generał odwrócił się do niego.

      – To twoja wina! Knułeś od miesięcy. ­Blake to gad, ale ty jesteś zdrajcą!

      – Co? – spytał Abrams, śmiejąc się nerwowo. – Generale, to jakiś absurd. Niech pan sam siebie posłucha. To żenujące.

      Słowa Abramsa nie poprawiły humoru generała. Kontynuowali kłótnię, podczas której Abrams twierdził wciąż, że Vega gada głupoty, a generał mu groził.

      Wykorzystałem tę chwilę, by się wymknąć. Ta dwójka nie pałała do siebie miłością i nie chciałem oberwać rykoszetem. Zwalenie winy na Abramsa nie było zbyt uprzejme z mojej strony i okazało się aż zbyt łatwe. Uznałem, że są siebie warci, a to, że ich plany spaliły na panewce, nie było moją winą – przynajmniej nie w pełni.

      Jako że byłem przemęczony, wróciłem do kwatery i padłem na łóżko. Obudził mnie dopiero z trudem poranny dzwonek, zwiastujący kolejny dzień w tej norze pod górą Cheyenne.

      Robin dorwała mnie na korytarzu po drodze na śniadanie. Pokazała mi bransoletę na kostce i spojrzała na mnie tak zimnym wzrokiem, jakbym to ja ją założył.

      – Co masz na nodze? – spytałem, jakbym nie wiedział.

      – Przyłapali mnie na próbie wejścia do pomieszczenia z tym całym teleporterem. Powariowaliście tu wszyscy. Mam przepustkę, inaczej bym tu nie pracowała.

      Pokręciłem głową.

      – To tak nie działa. Często podlega się ograniczeniom. Dostęp do projektu A, ale bez wiedzy o projekcie B, takie mamy motto. Poza tym jesteś na okresie próbnym.

      – Tak mi powiedzieli. Ale jedna mała pomyłka, a już śledzą mój każdy ruch? To absurd, jestem teraz więźniarką!

      – Nie jesteś. Ale jeśli będziesz się tak zakradać, w końcu nią zostaniesz. Te bransolety to jeden z elementów ustawy o nieludziach. Nazywają to „domniemaną zgodą na inwigilację elektroniczną”. Prawda jest taka, że zasady się zmieniły.

      – To jest najgorsze w tych kosmitach. Po pierwszym kontakcie z Kherami nasze prawa spuszczono w kiblu. Rząd myśli, że może robić wszystko niewinnym cywilom.

      Wskazałem na nią palcem.

      – Nie jesteś już niewinnym cywilem. Musisz się do tego przyzwyczaić. Teraz jesteś jedną z nas.

      Skrzywiła się, ale nie oponowała. W tym momencie nie pamiętałem już nawet, dlaczego tak bardzo zależało mi na tym, żeby trafiła tu ze mną. Jasne, pomogła mi w potrzebie, ale mogłem się spodziewać, że przyprawiać mnie będzie o ból głowy.

      – Niedługo zaczniesz pracować – ostrzegłem ją. – Okręt wkrótce opuści tę dziurę.

      – Co? – spytała i w końcu przestała narzekać.

      Zacząłem wyjaśniać, na co wyjęła staroświecki notatnik i długopis. Z oczywistych względów skonfiskowali jej urządzenia elektroniczne i nadal ich nie oddali. Wciąż twierdzili, że je „przetwarzają”. Wyraźnie jeszcze jej nie ufano.

      Żadnych z moich ostatnich interakcji z Ursahn nie uznano za ściśle tajne, więc jej o nich opowiedziałem. Jako nasza specjalistka od PR powinna wiedzieć, co się dzieje.

      Gdy Robin dowiedziała się, że będę na pokładzie, gdy okręt odleci – a przynajmniej jeśli Ursahn dopnie swego – jej zachowanie się zmieniło.

      Szeroko się uśmiechnęła. Dotknęła mojej ręki, a oczy jej się świeciły. Subtelnością nie grzeszyła.

      – Jest może szansa na to, żebym zabrała się z tobą, Leo? Tylko na dziewiczy rejs?

      Już widziałem, co się kroi. Chciała osobiście doświadczyć testowego lotu – dość odważnie z jej strony, bo chodziło przecież o eksperymentalny okręt – i później to opisać. Informacje z pierwszej ręki dla mediów mogły być warte miliony. Ludzie byli bardzo ciekawi Kherów i nawiedzających nasze niebo jednostek.

      – No nie wiem. Dowództwo nie chce nawet, żebym ja leciał, ale Kherowie nalegają.

      – Dlaczego?

      – Chyba mi ufają… To znaczy wierzą w moje możliwości.

      Roześmiała się.

      – Ciekawie się poprawiłeś.

      Zjedliśmy razem śniadanie i znów zaczynała mnie czarować.

      Jaki miała plan? Cholera wie.

      14

      Wydostanie okrętu z górskich tuneli i złożenie go w postawionym na powierzchni hangarze zabrało niemal tydzień. Każdego dnia zdarzały jakieś problemy i opóźnienia.

      Okręt nabierał kształtu, robił się długi, ciemny i złowieszczy. Jak dla mnie przypominał przede wszystkim atomowy okręt podwodny. Nie był jednak tak opływowy. Miał różnego rodzaju wypustki, sieci sensorów i jedno sporej wielkości działko z pękatą lufą, zwisające pod dziobem.

      Najdziwniejsze w działku wydawało się to, że nie miało otworu na końcu. To dlatego, że nie strzelało żadnymi pociskami – nie była to broń palna w tradycyjnym znaczeniu. Był to sporej wielkości zakłócacz, który uszkadzał odległe cele, rozrzucając ich cząsteczki między zwykłą przestrzenią a nadprzestrzenią. A przynajmniej tak to rozumiałem.

      Ursahn wracała jeszcze dwukrotnie do naszej bazy i pytała, czy potrzeba nam pomocy. Proponowała zrobienie większego szybu w skale poprzez wysadzenie jej z orbity. Oczywiście to zmiotłoby z powierzchni ziemi nadziemną część bazy, więc jej sugestie nie spotkały się z ciepłym przyjęciem.

      Do tego czasu dostaliśmy już instrukcje z Waszyngtonu, zgodnie z którymi mieliśmy zastosować się do życzeń kapitan Ursahn. Zapewne pociągnęła za sznurki – wszyscy obawiali się teraz Kherów, politycy również. Gdyby zażądała ucięcia naszych głów i usmażenia ich w oleju, te pierdzistołki pewnie na wszystko by przystały.

      W czwartek czekała nas kolejna niespodzianka z Waszyngtonu. Gdy wyciągnęliśmy już ostatnie części okrętu na powierzchnię, usłyszałem za plecami głos.

      – Leo ­Blake… Nie dziwi mnie, że już tu jesteś.

      Obróciłem się na pięcie, nie wierząc własnym uszom.

      – Doktor Chang?

      Serdecznie uścisnęliśmy sobie dłonie. Był starszym, mądrzejszym ode mnie facetem i razem przeszliśmy przez piekło. Należał do pierwotnej załogi „Młota”, ale straciłem z nim kontakt na ostatnie sześć miesięcy.

      – Cieszę się, że wciąż oddychasz, ­Blake. Można by się spodziewać, że ktoś w końcu będzie miał dość twoich sztuczek.

      – Mamy, doktorze – odezwał się generał Vega, usłyszawszy go. – Jeszcze jak.

      Odszedł, nie mówiąc nic