Kasacja. Joanna Chyłka. Tom 1. Remigiusz Mróz

Читать онлайн.
Название Kasacja. Joanna Chyłka. Tom 1
Автор произведения Remigiusz Mróz
Жанр Крутой детектив
Серия Joanna Chyłka
Издательство Крутой детектив
Год выпуска 0
isbn 978-83-7976-248-4



Скачать книгу

i tak przesiedział z nimi dziesięć dni w mieszkaniu. Bez dwóch zdań był chory psychicznie. Chyba że ktoś zmusił go, by… Nie, nie było takiej możliwości. Kordian wiedział, że to tylko wishful thinking, katatymia, pobożne życzenia czy myślenie życzeniowe. Jak zwał, tak zwał.

      Śledczy ustalili, że sąsiedzi nie słyszeli żadnych podejrzanych dźwięków, a w apartamencie nie odnaleziono śladów świadczących o tym, że były tam jeszcze osoby trzecie. Poza tym Langer nie był związany, nikt nie przystawiał mu lufy do skroni i sam otworzył policji drzwi.

      – Skoro nie chcesz się bronić przed zarzutami, to do czego potrzebni ci prawnicy? – zapytał Oryński.

      – Senior płaci za wasze usługi.

      – Mnie nikt nie płaci, przynajmniej na razie.

      Oskarżony nie uśmiechnął się.

      – Nie obawiaj się – powiedział Piotr. – Ojciec zadba o to, byście oboje dostali odpowiednie honorarium w zamian za wyrok skazujący. Byle nie nazbyt dotkliwy, bo dba o PR.

      Aplikant wątpił, by stary Langer był w stanie wygrzebać się z tego marketingowego bagna. Dokonania syna z pewnością będą rzutować na jego biznes. Chyłka wprawdzie uchodziła za cudotwórczynię na sali sądowej, ale nawet ona nie będzie w stanie okiełznać medialnej burzy, która rozpęta się po ogłoszeniu wyroku.

      Senior nie będzie zadowolony, a syn zapewne będzie w tym wszystkim interesował go najmniej.

      – A ty? Czego chcesz? – zapytał Kordian.

      – Ja? Po prostu egzystuję. Czekam na rozwój wypadków.

      – Mógłbyś się nas pozbyć, gdybyś faktycznie nie miał zamiaru się bronić.

      – Tylko pogorszyłbym sprawę – odparł oskarżony i potoczył wzrokiem po pomieszczeniu. – Senior znalazłby kogoś bardziej zdeterminowanego na wasze miejsce.

      – Chyba nie zdajesz sobie sprawy z tego, jak zdeterminowana jest ta baba, która przed chwilą stąd wyszła.

      Kordian liczył na drgnięcie kącika ust, grymas, jakąkolwiek reakcję.

      Nic.

      – Nie zależy ci na tym, żeby żyć? – zapytał. – Wiesz, że wystarczy jedno słowo skierowane do odpowiedniego ucha, a dostaniesz żyletkę.

      – Mam żyletkę w celi. Do golenia się.

      – I jeszcze się nie pociąłeś? – Oryński wyciągnął papierosa, po czym popchnął paczkę w stronę rozmówcy. – Więc jednak zależy ci na życiu.

      – Jak każdej żywej istocie.

      – I mimo to chcesz spędzić resztę swoich dni w więziennej celi?

      – Nie – odparł Langer, częstując się papierosem. Młody uznał, że robi postępy. – Jaki racjonalny człowiek chciałby?

      – Na pewno taki, który gardzi pomocą całkiem niezłej adwokat.

      Piotr nachylił się do niego, a aplikant podpalił mu davidoffa. Więzień zaciągnął się z lubością, a potem odgiął głowę w tył i wypuścił dym.

      – Chyłka będzie drążyła tę skałę, którą udajesz, aż wydrąży niewielką szczelinę. A potem wsadzi w nią dynamit i rozsadzi całą tę twoją konstrukcję w drobny mak.

      – Być może.

      – Więc jeśli chcesz spokoju, działaj szybko i doprowadź do zmiany obrońcy.

      – Nie czuję takiej potrzeby.

      – A więc jednak pragniesz wygrać.

      – Nie.

      Młody prawnik pokręcił głową, zakładając rękę za oparcie krzesła.

      – Daj spokój – powiedział. – Słyszę od ciebie same sprzeczności. Mógłbyś przyznać chociaż, że sam nie wiesz, czego chcesz.

      Kordian w końcu przestał czuć się jak struchlały aplikant, którego patronka pozostawiła na pożarcie psychopacie – teraz wydawało mu się, że jest zręcznym manipulatorem, który może wodzić oskarżonego za nos. Poczucie komfortu runęło jednak jak domek z kart, kiedy Langer opuścił głowę i spiorunował go spojrzeniem.

      Oryński zamarł, orientując się poniewczasie, że przedobrzył.

      – Spokojnie… – zdążył powiedzieć Kordian.

      Langer cisnął papierosa na ziemię i zerwał się z krzesła, przewracając je. Oryński natychmiast rzucił się do drzwi, ale więzień był szybszy. Dopadł do niego i złapał go za fraki.

      – Otwierać! – wydarł się Kordian.

      Usłyszał chrzęst zamka. Jeszcze moment.

      Nagle Piotr puścił poły jego marynarki i odsunął się o krok. Aplikant, z trudem łapiąc oddech, przylgnął plecami do drzwi.

      Langer wycofał się do stolika. Podniósł paczkę davidoffów i wyciągnął sobie jednego. Zapalił, a potem przeszedł na drugi koniec pomieszczenia.

      Zdezorientowany strażnik pojawił się w progu z wyciągniętym paralizatorem. Tuż za nim stała Chyłka.

      – Jesteście wolnymi ludźmi – odezwał się Langer, zanim ktokolwiek zdążył zabrać głos. – Możecie robić, co zechcecie. Nie będę stał wam na drodze – dodał, po czym ruszył w kierunku wyjścia. – Daję wam wolną rękę.

      Klawisz spojrzał pytająco na prawnika.

      – Wszystko w porządku? – zapytał.

      – T-tak.

      Strażnik poniewczasie doskoczył do więźnia i skrzyżował mu ręce za plecami. Mimo że nie było już takiej potrzeby, szybko skuł mu nadgarstki i przygotował paralizator.

      – Uspokój się – upomniała go czym prędzej Chyłka. – Artykuł dwieście trzydziesty ustawy o Służbie Więziennej należy do moich ulubionych, a ty zbliżasz się już do granicy przekroczenia uprawnień.

      Spojrzał na nią spode łba, a potem poprowadził Langera na korytarz. Joanna pokręciła głową z niedowierzaniem, przenosząc wzrok na aplikanta.

      – Nie było mnie tylko chwilę – powiedziała.

      Kordian zaczerpnął tchu.

      – Ale cieszę się, że się zbliżyliście.

      Mogła mówić, co chciała, stwierdził Oryński, i tak udało mu się osiągnąć znacznie więcej niż jej.

      7

      Kordian niewiele pamiętał z drogi powrotnej na Złotą. Na dobre ocknął się dopiero, gdy Joanna zaparkowała na parkingu Złotych Tarasów.

      – Zgłodniałam – zakomunikowała, gdy wychodzili z auta.

      – Jedz sama, mnie apetyt opuścił.

      – Daj spokój, Zordon. Przestraszył cię ten mały pokaz siły?

      – Nie.

      – To nie psiocz i chodź. Znam dobre miejsce.

      Muzyka w Hard Rock Cafe bynajmniej nie działała na Kordiana kojąco. Zeszli na dół i prawniczka poprowadziła go do jednego z wielu wolnych stolików. Knajpa świeciła pustkami, co zapewne było zasługą drącego się z głośników wokalisty, rywalizującego z płaczliwymi gitarowymi riffami.

      – Co bierzesz? – spytała.

      Kordian ledwo mógł dosłyszeć, co powiedziała jego towarzyszka.

      – Menu – odparł pod nosem.

      Nie