Szpieg z Bejrutu. Joakim Zander

Читать онлайн.
Название Szpieg z Bejrutu
Автор произведения Joakim Zander
Жанр Поэзия
Серия
Издательство Поэзия
Год выпуска 0
isbn 978-83-8110-834-8



Скачать книгу

mówi. – Nie chciałem cię zdenerwować. Nie sądziłem, że…

      Yassim przerywa i rozgląda się wokół. Kontury drzew i zarysy budynku stają się coraz wyraźniejsze.

      – Nie sądziłeś, że co? – pyta zirytowanym głosem Jacob. Patrzy na Yassima i widzi, że z jego oczu wyparowała cała arogancja. Znowu są ciepłe i szczere.

      – Nie sądziłem, że tak to przeżyję – odpowiada Yassim. – Nie chcę, żeby to się skończyło, zanim na dobre się zacznie. Rozumiesz?

      „Nie! – ma ochotę krzyknąć Jacob. – Nic nie rozumiem. Masz mnie tutaj, zrobię, co zechcesz, ale nie chcę kończyć teraz!”

      W końcu kiwa zrezygnowany głową, bo nie chce pokazać, jak bardzo jest podniecony, zmieszany i zdesperowany. Na dodatek rozbolała go głowa. Oszołomienie i podniecenie stopniowo mijają.

      – Ale usiąść możesz, prawda? – pyta cichym głosem. – Możemy chyba porozmawiać? Jeszcze ci nie powiedziałem, czy naprawdę jestem taki, jakim mnie opisałeś.

      Yassim się uśmiecha.

      – Habibi – odpowiada. – Czy to ważne, kim naprawdę jesteś? Chcę cię takim, jakim jesteś teraz i tutaj. Ale nie zdążę. Jestem już spóźniony.

      Yassim zerka na bramę i sięga po coś, co przypomina futerał aparatu fotograficznego. Czyżby miał go przez cały czas ze sobą? Jacob nie przypomina sobie, żeby go wcześniej widział. Pamięta tylko usta, skórę i oczy.

      – Musisz już iść? – pyta rozczarowanym głosem.

      Yassim wzrusza ramionami i wyjmuje z kieszeni spodni telefon.

      – Jak się z tobą skontaktować? – pyta. – Zanim o wszystkim zapomnimy.

      Jacob podaje mu adres na Facebooku i Instagramie, ale Yassim kręci głową.

      – Wystarczy numer telefonu.

      Jacob podaje mu swój szwedzki numer, bo jeszcze nie zdążył kupić libańskiej karty SIM.

      – Jesteś tu naprawdę nowy – stwierdza Yassim. Podchodzi do Jacoba i głaska go po policzku. – Podoba mi się to.

      Jacob uśmiecha się, choć czuje lekką irytację. Okej, jest tu nowy, ale sposób, w jaki Yassim to postrzega, sprawia mu ból. Yassim widzi w nim kogoś nowego, naiwnego, niedoświadczonego.

      – A jak  j a  mogę się z tobą skontaktować? – pyta.

      Yassim nie odpowiada. Pochyla się i znowu obejmuje Jacoba za szyję, po czym przyciska wargi do jego warg i wsuwa mu język do ust. Ten pocałunek jest inny, nie tak czuły i pełen pożądania jak poprzednie. Przeciwnie: jest twardy, konkretny i zdecydowany, pełen czegoś w rodzaju z trudem powstrzymywanej przemocy. Uczucie jest tak dojmujące, że Jacob traci oddech. Jeśli sądził, że to on ma tu inicjatywę, w jednej chwili pozbył się złudzeń. Podniecenie wywołane tą świadomością doprowadza go prawie do szaleństwa, więc znowu przyciska się do Yassima. Ale ten przerywa pocałunek.

      – Nie możesz mnie tak po prostu zostawić – szepcze Jacob. – Nie po tym, co zaszło.

      Yassim prostuje się ze słabym uśmiechem na ustach.

      – Przykro mi, ale nie mogę dłużej zostać. Uwierz mi, że bardzo bym chciał, ale szykuję się do wyjazdu i jestem już spóźniony.

      Jacob kręci głową.

      – Zamierzasz wyjechać teraz, rano?

      Yassim potwierdza skinieniem głowy.

      – Nie sądziłem, że tu przyjdziemy. Jestem już spóźniony, i to bardzo.

      Yassim odwraca się i rusza przez rzadką trawę w kierunku bramy. Za chwilę wróci do świata, z którego przyszli.

      Jacob wstaje z ławki. Chce za nim pobiec i powiedzieć: „Poczekaj! Pójdę z tobą. Weźmiemy taksówkę, polecimy samolotem, czymkolwiek”. W końcu rzuca bezbarwnym głosem:

      – Mam nadzieję, że zadzwonisz.

      W ogrodzie jest już prawie całkiem jasno. Jacob widzi, jak na trawie, pałacu i na ciemnych pniach drzew kładą się promienie słońca. Yassim uśmiecha się do niego i kiwa uspokajająco głową.

      – Zadzwonię po powrocie. Obiecuję.

      Jacob chciałby wierzyć, że Yassim mówi prawdę, że bajka, którą przeżył nocą, jest prawdziwa. Niestety, nie może się powstrzymać od myśli, że to koniec, bo nie wszystkie bajki mają szczęśliwe zakończenie.

      21 listopada – Sankt Anna

      Wiatr wwiewa do wnętrza biura parafii tumany śniegu. Klara i jej babcia żegnają się z ostatnimi gośćmi po trwającej dwie godziny stypie, na której serwowano kawę i ciasto. Nie obyło się bez przemówień i anegdot.

      Kiedy Klara odwraca się, żeby pomóc znaleźć kurtkę pewnej starszej kuzynce dziadka, w wiszącym nad toaletką w przedpokoju niewielkim lustrze widzi własne odbicie. Z powodu nowego uczesania przez chwilę nie rozpoznaje swojej twarzy. Wydaje jej się, że wygląda na mniej niż trzydzieści dwa lata. Jakby trochę zeszczuplała. Przez długi czas czesała się „na pazia” i dopiero dzień po tym, jak dziadek powiedział jej, że ma raka, zmieniła fryzurę. Było to dla niej czymś w rodzaju wybawienia. Uznała, że trzeba iść dalej, z podniesionym czołem, że czas stać się na powrót sobą. Zamyka drzwi i patrzy na topniejące na podłodze przedpokoju błoto.

      – Posprzątam tu przed wyjściem – proponuje.

      – Nie trzeba, Majvor się tym później zajmie – odpowiada babcia. – Nie myśl o tym teraz.

      Głaska Klarę po policzku i patrzy na nią spod zmrużonych powiek jasnoniebieskimi oczami.

      – Nie musisz się mną zajmować. Nie zgodzę się na to, więc nie próbuj. Rozumiesz?

      Ostatni goście już wyszli i w ciemnym korytarzu zostały tylko one. Babcia zakłada płaszcz, zaraz odjedzie razem ze swoją siostrą, która poszła przyprowadzić samochód. Klara kiwa głową. Rozumie, co babcia ma na myśli. Domyśliła się już wtedy, gdy po pogrzebie obserwowała ją na parkingu. Babcia szła jak zawsze równym, spokojnym krokiem.

      – Rozumiem.

      Babcia cofa się o pół kroku i bierze twarz Klary w dłonie.

      – Skała i proch – mówi, głaskając ją po policzku. – Tak mawiał twój dziadek. Wiem, że chciał, żebyś i ty taka była, twarda i zdecydowana, jak skała i proch. Tak tu u nas mówią na wyspach. Nie mogę więc tak po prostu położyć się i umrzeć, prawda?

      Obejmuje Klarę, a potem uchyla drzwi, żeby sprawdzić, czy samochód już podjechał.

      – Jeśli chcesz, możesz z nami pojechać do Maj i Rolanda. Tylko co ci to da, że spędzisz czas z takimi starociami jak my? I tak dużo zrobiłaś, dla nas i dla mnie. Najwyższy czas, żebyś w końcu zrobiła coś dla siebie.

      Klara przypomniała sobie dzieciństwo i okres dorastania, lata i zimy, święta Bożego Narodzenia, zimne poranki w kuchni, gdy woda zamarzała w rurach, popołudnia z dziadkiem w łodzi na rozkołysanym morzu. To, kim się stała, zawdzięcza swoim dziadkom i temu, co jej dali.

      – Nic dla was nie zrobiłam – szepcze w odpowiedzi.

      Ale babcia patrzy na nią spokojnym wzrokiem. Oczy jej błyszczą, znowu są młode i czujne. Właśnie takie je zapamiętała tamtej strasznej jesieni.

      – Straciliśmy córkę, ale w zamian dostaliśmy ciebie – odpowiada spokojnym głosem babcia. – To więcej, niż człowiek