Szpieg z Bejrutu. Joakim Zander

Читать онлайн.
Название Szpieg z Bejrutu
Автор произведения Joakim Zander
Жанр Поэзия
Серия
Издательство Поэзия
Год выпуска 0
isbn 978-83-8110-834-8



Скачать книгу

wydaje się dłuższy i bardziej prosty. To dobre miejsce, żeby się upewnić, czy nikt ich nie śledzi. Wydawało jej się, że widziała, jak z parkingu koło Sillekrog ruszyło za nimi volvo. Wydawało jej się także, że kierował nim mężczyzna, który palił papierosa koło kiosku.

      W tym momencie jednak tuż za nimi jedzie ciężarówka, która zasłania im widok. Zanim Klara zdąży cokolwiek zobaczyć, wjeżdżają na Kungsholmen i zaczynają się przebijać przez centrum do Starówki. W tym miejscu trudno się zorientować, czy ktoś za nimi jedzie.

      Gabriella zerka na nią ukradkiem.

      – Klaro – pyta zmęczonym głosem – czy znowu rozglądasz się za tamtym samochodem?

      Klara siedzi wpatrzona w śmietankowe fasady budynków. Słysząc pytanie Gabrielli, wzrusza ramionami.

      – Chciałam się tylko upewnić.

      – To paranoja – stwierdza Gabriella i spogląda na nią z boku.

      Jej uśmiech jest jednak mało przekonujący i szybko znika jej z warg.

      W końcu ostrożnie hamuje przed kancelarią adwokacką Lindblad & Wiman przy Skeppsbron 28. Klara zerka na wzniesiony w secesyjnym stylu budynek. Wisząca nad wejściem flaga z nazwą i logo firmy powiewa na silnym wietrze.

      – Czy nie powinni uzupełnić nazwy firmy o twoje nazwisko? – pyta Klara.

      – Wszystko po kolei. Na razie jestem wspólnikiem, nie współwłaścicielem.

      – Uważam, że powinnaś ich trochę przycisnąć. Mówię poważnie. Poza tym tutaj obowiązuje zakaz zatrzymywania się. Chyba widzisz?

      Gabriella patrzy na nią zmęczonym wzrokiem.

      – Jest niedziela rano, przyjechałam do pracy. Jak dostanę mandat, zapłaci go kancelaria. Przynajmniej tyle mogą dla mnie zrobić, jeśli nie chcą dodać do nazwy mojego nazwiska.

      – You go, sister – mówi z uśmiechem Klara.

      Rozgląda się po ulicy w poszukiwaniu tajemniczych samochodów, ale nic podejrzanego nie widzi. Dochodzi więc do wniosku, że volvo przestało za nimi jechać. Za to zauważa policyjny radiowóz i czarnego volkswagena. Oba pojazdy przejeżdżają powoli obok nich i skręcają w jedną z wąskich uliczek Starówki. Klara pokazuje oba pojazdy przez szybę.

      – Objadę dzielnicę i wrócę – proponuje. – To lekka bezczelność parkować w tym miejscu na oczach policji. Zrobię dwie rundy i poczekam na ciebie.

      Gabriella rozgląda się po ulicy i śledzi wzrokiem oba pojazdy. Nagle jej twarz przyjmuje zatroskany wyraz, a na czole pojawia się głęboka zmarszczka.

      – Co się tu dzieje? – pyta. – Patrol policji? W niedzielę? Na Skeppsbron?

      Kładzie kluczyki od wozu na kolanach Klary.

      – Niech tak będzie. Zadzwonię do ciebie przed wyjściem. Myślę, że chodzi o odbiór jakichś dokumentów. Powinnam się z tym szybko uwinąć.

      Gabriella zerka w kierunku radiowozów i wysiada z samochodu. Klara też to robi, żeby obejść wóz i zająć miejsce za kierownicą. Przekręca kluczyk i skręca w pustą ulicę.

      – Patrol policji – mówi Gabriella, a na jej twarzy pojawia się krzywy uśmiech. Wystarczy rzut oka i już wie, o co chodzi. Lata spędzone w adwokaturze dały jej wiedzę, której Klara nawet u niej nie podejrzewa.

      Jazda po Starówce jest dość skomplikowana. Klara nie pamięta, czy kiedykolwiek jeździła wąskimi, brukowanymi uliczkami Starego Miasta. Po dziesięciu minutach udaje jej się znaleźć wyjazd i skierować się na Skeppsbron, ale tym razem musi przejechać przez centrum i koło zamku królewskiego.

      Ruch nadal jest niewielki, dlatego ze zdziwieniem zauważa, że po kilkuset metrach jadące przed nią samochody zaczynają nagle hamować. W końcu ona też musi się zatrzymać. Wyciąga się w fotelu, żeby sprawdzić, co się stało. Przed sobą ma tylko dwa samochody, ale dalej stoi policjant w czarnym hełmie, z przewieszoną przez pierś bronią automatyczną.

      Klara czuje, jak przyspiesza jej puls. Kilka minut temu widziała policyjny patrol. Pewnie chodzi o jakąś akcję. Inni kierowcy wysiadają z samochodów, żeby sprawdzić, co się stało. Klara robi to samo.

      Na końcu ulicy widzi czarnego volkswagena i przynajmniej dwa radiowozy. Wokół nich stoi kilkunastu uzbrojonych po zęby policjantów. Są ubrani na czarno, na głowach mają kevlarowe hełmy, ale broń trzymają na razie opuszczoną. Wygląda na to, że są w stanie pełnej gotowości bojowej, a ich celem jest któryś z budynków. Skąd się tu nagle wzięli? Klara unosi wzrok i widzi przed sobą flagę z nazwą kancelarii adwokackiej, w której pracuje Gabriella.

      Po chwili łączy oba te fakty i w końcu to, co się wokół niej rozgrywa, dociera do jej świadomości. Oblewa ją zimny pot. To, co widzi, jest chore i nierzeczywiste. Okazuje się, że policjanci pilnują wejścia do kancelarii Lindblad & Wiman.

      24 sierpnia – Bejrut

      Niedziela była bezbarwna i wlokła się w nieskończoność. Nic więc dziwnego, że na początku nowego tygodnia Jacob odczuwa ulgę. Kiedy wchodzi do niewielkiego, pozbawionego okien pokoju socjalnego i podczas robienia kawy słyszy znajomy szum klimatyzacji, czuje się jak nowo narodzony.

      – Oglądałeś ostatnie wiadomości? – pyta Agneta.

      Rozsmarowuje twarożek na kromce chrupkiego chleba i patrzy na Jacoba przyjaznymi, szczerymi oczami. Kiedyś wydawało mu się, że dyplomaci powinni być inni, bardziej egzotyczni, kosmopolityczni, a przynajmniej powinni jeść libańskie przekąski. Tutaj musi ukrywać swoje rozczarowanie, bo codziennie się przekonuje, że najczęściej są zwykłymi, nudnymi urzędnikami, a wielu z nich robi wiele, żeby nawet tutaj żyć według szwedzkiego rytmu. Na przykład zajadają się kawiorem, twarogiem i chrupkim chlebem. Jacob kiwa głową i otwiera usta, żeby się pochwalić, że w sobotę był na demonstracji, a później spotkał się z Yassimem, ale w ostatniej chwili gryzie się w język. Przypomniało mu się, że Frida zabroniła mu wstępu do dzielnicy rządowej, a Yassim nie jest jego chłopakiem, tylko duchem. Naprawdę? Może go sobie wymyślił?

      – Tak – odpowiada na pytanie Agnety. – Robi się niebezpiecznie. A co na to personel ambasady? Gdzie się wszyscy podziali?

      Rano tylko Agneta przychodzi do biura przed nim. Jest już jednak wpół do dziesiątej, a on dopiero teraz sobie uświadamia, że do tej pory nie widział ani Fridy, ani Vargandera.

      – Przez cały dzień będą na spotkaniu z ambasadorami państw członkowskich Unii Europejskiej. – Agneta wzdycha. – Tak, drogi Johanie. Po demonstracjach, do których doszło w ostatni weekend, wszyscy mają pełne ręce roboty. Mówi się, że i tu dotrze arabska wiosna. Dziwne, że przysłali cię do nas w samym środku tych wydarzeń, jakbyśmy i tak nie mieli wystarczająco dużo zamieszania w związku z przeprowadzką z Damaszku.

      Jacob patrzy na nią zrezygnowanym wzrokiem.

      – Jacob – prostuje cichym głosem.

      – Słucham?

      – Mam na imię Jacob, nie Johan.

      Agneta patrzy na niego zawstydzonym wzrokiem i kładzie mu dłoń na ramieniu.

      – Tak mi przykro… Powiedziałam: Johan? Przepraszam, przejęzyczyłam się. Pamiętam, jak masz na imię, ale ostatnio mam tyle spraw na głowie… Sam wiesz.

      – Nic się nie stało – odpowiada z uśmiechem Jacob. – To fascynujące, że tyle się tu dzieje. Jeśli trzeba będzie przygotować jakiś materiał wyjściowy albo coś w tym stylu, daj mi znać, chętnie pomogę.

      Tak naprawdę nie wie, co to jest „materiał