Odyssey One. Tom 5. Król wojowników. Evan Currie

Читать онлайн.
Название Odyssey One. Tom 5. Król wojowników
Автор произведения Evan Currie
Жанр Зарубежная фантастика
Серия
Издательство Зарубежная фантастика
Год выпуска 0
isbn 978-83-65661-25-8



Скачать книгу

komandora Michaelsa o zgłoszenie się na mostek. Chcę wiedzieć, kiedy możemy uruchomić napęd falowy.

      – Tak jest.

      Eric odwrócił się do czekającej na wyjaśnienia Miriam.

      – Mamy skontaktować się z Priminae. Taka standardowa wizyta, niech wiedzą, że patrolujemy okolicę.

      – A zastrzeżona część?

      – Wkrótce się pani dowie – zapewnił ją Eric. Po chwili uśmiechnął się. – Proszę się nie martwić. Myślę, że rozkazy się pani spodobają.

      ***

      Steph wciąż poprawiał tunikę mundurową, gdy przekroczył próg i wszedł na mostek. „Odyseusz” nie wibrował jak „Odyseja”. Potężny napęd falowy „Odyseusza” przyspieszał każdy atom w polu swojego oddziaływania w dokładnie tym samym kierunku, w dokładnie tym samym czasie, inaczej niż wcześniejszy, chemiczny napęd używany przez „Odyseję”. Mimo wszystko Steph przysiągłby, że ma lekkie poczucie ruchu.

      Inżynierowie powtarzali mu, że nie ma możliwości, aby mógł coś poczuć. Okręt po prostu nie poruszał się w klasycznym sensie. Każdy element konstrukcji, każda cząsteczka przemieszczały się naprzód dokładnie w tym samym momencie. Ale w końcu się zamknęli, gdy Steph wygrał w zakładach w tej kwestii tyle drinków, że zabiłyby pluton marines. Gdy tylko uruchamiano system, wiedział to, niezależnie od tego, gdzie na okręcie się znajdował. Nikt nie miał pojęcia, jak to się działo, ale Steph nie przejmował się tym zbytnio.

      Wchodząc na mostek, wiedział więc, że „Odyseusz” jest w ruchu. Nie spojrzał nawet na stanowisko kapitana, ale ruszył bezpośrednio w stronę steru.

      – Komandorze – powiedziała porucznik Kinder, odstępując od konsoli.

      – Poruczniku, przejmuję ster – powiedział Steph, zajmując jej miejsce.

      – Tak jest.

      Stanął przy dodatkowym stanowisku sterowniczym, zamiast rozsiąść się w fotelu przy konsoli głównej, jako że chwilowo wolał postać, a na razie mało prawdopodobne było, aby musiał wykonywać bardziej precyzyjne manewry. Kurs został wprowadzony i okręt prawidłowo nim podążał, co oznaczało, że Steph nie miał wiele do roboty, poza standardowym przeglądem systemów, który wykonywał zawsze, gdy przejmował ster. Poza tym obejrzał wprowadzony kurs – lubił wiedzieć, gdzie właściwie leci.

      „Ranquil. Żadnych niespodzianek”.

      Stwierdził, że najwyższy czas tam zajrzeć, choć wątpił, aby ktoś na planecie Priminae szczególnie narzekał na ich nieobecność. Zważywszy na zamieszanie po tym, jak zagrożenie ze strony Drasinów minęło (przynajmniej na razie), byli pewnie tak samo zdezorientowani, jak ziemskie rządy. I trzeba przyznać, że mieli ku temu więcej powodów.

      Choć samo Ranquil nie ucierpiało szczególnie na skutek działań Drasinów, mimo że przynajmniej dwukrotnie było celem ataku, planeta stanowiła centrum dowodzenia dla kilkunastu kolonii, z których kilka zniszczono w początkowych stadiach wojny. Z tego, co wiedział Michaels, nikt z Ziemi nie miał zbyt wielu kontaktów z cywilnymi władzami Priminae, choć jeśli przypominali chociaż trochę swoich ziemskich odpowiedników… Cóż, zapewne mieli tam teraz niezły bałagan i szybko go nie posprzątają.

      – Wszystko się zgadza, poruczniku – powiedział głośno. – Może pani odejść.

      – Tak jest, komandorze.

      Steph obrócił się lekko, spoglądając w stronę kapitana rozmawiającego cicho z nowym pierwszym oficerem. Nie miał zbyt wielu kontaktów z Miriam, odkąd dołączyła do załogi, ale krążyły słuchy, że była nieco sztywna. Nie chciał wiedzieć, czy można być bardziej sztywnym niż Roberts. Były ranger armii USA może nie cierpiał na kliniczny przypadek zaburzeń obsesyjno-kompulsywnych, ale skupiał się na detalach w stopniu, do którego Steph zbliżał się tylko wówczas, gdy robił przegląd swojego Archanioła.

      Eric spojrzał w jego stronę, a Steph w odpowiedzi skinął głową, po czym wrócił do pracy. Porozmawia z przyjacielem później, gdy obaj będą mieli więcej czasu.

      Imperialny krążownik „Piar Cohn”

       Przestrzeń Imperium

      Kapitan Aymes rozejrzał się, podziwiając lśniący metal pokładu. „Piar Cohn” był gotów do służby, a Aymes otrzymał już rozkazy od Dowództwa Imperium.

      „Lepiej być nie może”.

      – Sternik, możemy opuścić dok.

      – Mamy pozwolenie na odlot. Uruchamiam silniki – potwierdził sternik. – Wygląda czysto. Opuszczamy dok.

      Wielki okręt zaczął lot bez żadnego dźwięku. Wszelkie, nawet nanometrowe wibracje absorbował rdzeń „Cohna”, ale Aymes i tak w jakiś sposób odczuwał jego ruch. Nie wszyscy to potrafili, ale on był jednym z niewielu, którzy czuli ruch w przestrzeni kosmicznej nawet na pokładzie jednego z największych okrętów we Flocie Imperium.

      Poza metalowym pancerzem „Cohna” ogromna struktura doku wydawała się odlatywać w miarę, jak silniki okrętu powoli wynosiły go w przestrzeń.

      Kilka minut później sternik potwierdził odlot.

      – Opuściliśmy dok, kapitanie.

      – Bardzo dobrze. Masz pozwolenie na wylot ze studni grawitacyjnej gwiazdy. Przesyłam kurs – powiedział Aymes, przyciskając kilka razy panel kontrolny, odblokowując rozkazy i wysyłając je do sternika i nawigatora.

      – Przyjmuję pozwolenie – odparł sternik, a po chwili dodał: – Kurs wprowadzony. Czy mam pozwolenie na uruchomienie głównego napędu?

      – Nie. Do czasu opuszczenia orbity napęd impulsowy.

      Aymes sam wolałby pominąć długą, niekończącą się wspinaczkę poza kontrolę lokalnej planety, ale byli w Doku Imperialnym, nie na orbicie jakiejś prowincjonalnej planety pod zarządem Imperium. Nie chciał, żeby jakiś rozpuszczony książę zażądał jego głowy za to, że napęd grawitacyjny uszkodził stację przekaźnikową nadającą jego ulubiony program rozrywkowy.

      – Przyjąłem. Kapitanie, do otwartej przestrzeni dolecimy w ciągu… trzydziestu cykli.

      – Dobrze. Przejdź na główny napęd, gdy tylko opuścimy przestrzeń planetarną.

      – Przyjąłem, pozwolenie na napęd główny poza orbitą ostatniej planety. Tak, kapitanie.

      – Pierwszy – powiedział Aymes – przejmujesz mostek.

      ***

      Aymes wszedł do swojej prywatnej kajuty, zablokował dostęp do niej z pokładu dowodzenia w sytuacjach innych niż awaryjne i zasiadł za biurkiem. Jego rozkazy były dość proste. „Cohn” miał wykonać zwiad na terytorium potencjalnej ekspansji Imperium.

      Mimo wszystko było w nich coś nie do końca jasnego i nieco niepokojącego. W rejonie, do którego go wysyłano, rzekomo niedawno odparto imperialną ekspedycję, która miała go spacyfikować, lecz Aymes nie przypominał sobie, aby flota straciła w ostatnim czasie jakieś jednostki. Na pewno nie w żadnej wartej wzmianki potyczce. Oczywiście tego rodzaju dane rzadko trafiały do ogółu obywateli Imperium, ale zazwyczaj oficerowie floty byli o nich informowani – chociażby za pośrednictwem plotek.

      Aymes musiał sprawdzić w zbiorze danych, kiedy ostatnio Imperium zostało pokonane tam, gdzie planowało ekspansję. Incydent ten miał miejsce trzy stulecia wcześniej i spowodował stratę osiemdziesięciu dziewięciu ciężkich krążowników, dwustu niszczycieli oraz sporej liczby okrętów wsparcia.

      Nie wiedział,