Название | Hayden War. Tom 7. Nowe otwarcie |
---|---|
Автор произведения | Evan Currie |
Жанр | Зарубежная фантастика |
Серия | |
Издательство | Зарубежная фантастика |
Год выпуска | 0 |
isbn | 978-83-65661-49-4 |
W końcu pochłonęła go ciemność, gdy uparcie próbował doczołgać się z powrotem do pożaru. Jego instynkt był tak silny, że przemieścił się o jakieś dziesięć metrów już po tym, jak stracił przytomność.
1
Subkontynent Haydena
Podczas gdy lądownik przelatywał nad dżunglą, jego kapitan odchylił się w fotelu i spojrzał przez ramię na przypiętego za nim oficera.
– Zaraz będziemy na miejscu, pułkowniku. Znajdziemy się w strefie lądowania za pięć minut.
– Zrozumiano – odpowiedział mężczyzna, ocierając pot z twarzy.
Wilgoć była trudna do zniesienia, a nie miał najmniejszych wątpliwości, że będzie jeszcze gorsza. Pułkownik spojrzał na swój strój z tęsknotą za starannie wyprasowanym mundurem, który założył, gdy zaczął dzień. Lądownik dopasowywał się do lokalnego klimatu miejsca docelowego. Tak stanowiły protokoły aklimatyzacyjne, które zapewne ogólnie były słuszne, ale w tej chwili głównie nieznośne.
Mężczyzna pochylił się do przodu, żeby przyjrzeć się widocznym ponad ramieniem drugiego pilota wzgórzom subkontynentu, nad którym przelatywali. Twarde drzewa Haydena znane były na Ziemi jako luksusowy towar eksportowy, jednak – o ile wiedział – miejscowa ludność więcej zarabiała na uprawach farmaceutycznych i grantach badawczych.
„Po cholerę ktoś trzeźwy na umyśle przylatywałby tutaj, jeśli nie musi?” – przeszło mu przez głowę.
Subkontynent, nad którym lecieli, był niemal zupełnie niezaludniony. Dopiero niedawno Rada Haydena zaczęła przydzielać tu grunty. Wcześniej nikt nie był szczególnie zainteresowany, ale najwyraźniej ostatnio to się zmieniło. Musiał teraz lecieć na dosłowne zadupie.
– Jest sygnał lokalizacyjny – odezwał się pilot. – Chwileczkę, spróbuję zawrócić tak, żeby podlecieć od odpowiedniej strony.
Pułkownik zmarszczył brwi.
– Czemu? Wiatr nie jest zbyt mocny, nie powinien mieć wpływu na lądowanie.
Pilot roześmiał się.
– Prawie nie ma tu wiatru, sir. Ale to okolica major Aidy, co oznacza dwie rzeczy. Najważniejsza jest taka, że grzecznie jest, aby wiedziała, kto przybywa, z odpowiednim wyprzedzeniem.
Pułkownik odchylił się w fotelu, przekonany. Ale przyszło mu do głowy kolejne pytanie.
– A jaka jest druga?
– Sir?
– Druga rzecz?
– A, to – zaśmiał się pilot, wskazując na jeden z ekranów. – Wycelowano w nas rakiety ziemia–powietrze, jak tylko znaleźliśmy się nad subkontynentem, więc naprawdę nie chciałbym okazać braku uprzejmości.
Pułkownik skrzywił się, wiedząc, że prawdopodobnie nie powinno go to zaskakiwać. Czytał akta tej kobiety, więc nie dziwiło go tak bardzo, że niezależnie od obowiązujących przepisów już się jej udało zamontować obronę przeciwlotniczą.
Bóg jeden wiedział, że większość ludzi, z którymi służył, zrobiłaby to w mgnieniu oka, gdyby nie oznaczało problemów z prawem. „Cóż, widać specjalistka z Wojsk Specjalnych i tak znalazła sposób”.
* * *
Sorilla oderwała wzrok od maszyny, nad którą pracowała, i spojrzała na lądownik, który odpalił rakiety manewrowe, by gładko wylądować. Wyrąbała lądowisko od razu, gdy tylko Rada potwierdziła nadanie jej tutejszych gruntów. Zauważyła, że to jeden z nowszych spacehawków, co znaczyło najprawdopodobniej, że na orbicie był nowoczesny krążownik klasy SOL.
„To wyjaśnia wzmożenie ruchu” – pomyślała, skończywszy dokręcać śrubę i uruchomiwszy włącznik MOFA, który właśnie naprawiła. Mobilny fabrykator zaterkotał, po czym uniósł się na pająkowatych nóżkach i ruszył, by dołączyć do pracujących urządzeń.
Rój MOFA, będących w zasadzie drukarkami 3D na nogach z GPS-em o dokładności centymetra i nawigacją zliczeniową, został przeznaczony na złom, odkąd wydarzenia na Aresie podczas wojny spowodowały zamknięcie tamtejszych kopalń. Zanim ktokolwiek wymyślił dla nich nowe praktyczne zastosowanie, roboty były już przestarzałe. Aida znalazła je w ładowni, czekające na recykling, gdy tylko ktoś zapłaci za sprowadzenie ich do Układu Słonecznego.
Zakup nie zrujnował jej. Jej płace od piętnastu lat kumulowały się na koncie i generowały odsetki. Nie była w końcu przez ostatnią dekadę w stanie na nic ich wydać. Mimo wszystko sporo ją to kosztowało i wykorzystała swoją relację z Aleksiejem i jego cennego „Socratesa”, by przewieźć je na Haydena. Pomogło też to, że kilkunastu starych znajomych z SOLCOM-u i nie tylko było jej winnych przysługi.
Sorillę dziwiło, że do tak niewielu ludzi docierało, że Hayden niedługo musi się stać ważnym ośrodkiem handlowym. Dlatego wnioskowała o przydział gruntu, gdy tylko skończyła się wojna. Istniały gorsze miejsca na emeryturę i dopóki była tu wciąż dzicz, dopóty zamierzała się nią cieszyć na tyle, na ile to możliwe. Jeśli planeta zbyt się ucywilizuje i stanie nudna, Sorilla zamierzała odlecieć w ciekawsze miejsce.
To była wielka galaktyka. Niewielu ludzi potrafiło to pojąć.
Sorilla otrzepała ręce z pyłu i powoli ruszyła w stronę lądownika, który opadł na lądowisku, wyciętym z kamienia zbyt wielkiego, by można go stąd ruszyć. Patrzyła na otwierające się włazy i pierwsze wychodzące z nich postacie.
Żołnierze wyglądali na oddział ochrony, kilku uzbrojonych ludzi zachowujących się, jakby dopiero opuścili obóz szkoleniowy. Takich przydzielano osobom na tyle wysoko postawionym, żeby je ochraniać, ale nie na tyle ważnym, żeby robić to naprawdę dobrze.
To wiele jej mówiło.
Sorilla westchnęła, po czym otrzepała szorty i koszulkę z kurzu, który wzbił się na lekkim wietrze. Podeszła bliżej do brzydkiego lądownika. Człowiek w mundurze galowym pułkownika zeskoczył na kamienne podłoże i rozejrzawszy się, skupił wzrok na niej.
Skrzywiła się na myśl o tym, co wilgoć i temperatura zrobią z mundurem galowym, nim mężczyzna wróci na pokład.
„To człowiek, który zdecydowanie za bardzo przejmuje się pozorami” – pomyślała. Postarała się przybrać neutralny wyraz twarzy.
– Witam, pułkowniku.
Stojący przed Sorillą mężczyzna wpatrywał się w nią przez chwilę. Zobaczyła w jego oczach coś, co mogło być zniesmaczeniem, ale nie była tego pewna. W końcu uśmiechnął się i zrobił krok naprzód.
– Majorze Aida, mam dla pani wiadomość od generała brygady Mattana.
Sorilla powoli skinęła głową, wiedząc, że musi chodzić o coś więcej. Gdyby to była zwykła wiadomość, zostałaby przesłana do centrali Haydena i przekazana jej, gdy odbierze pocztę. Zasalutowała, po czym przyjęła przesyłkę.
– Nie widziałam generała od ośmiu lat – stwierdziła. Przyłożyła kartę pamięci do komputera i przeniosła dane. – Czego staruszek chce ode mnie?
Pułkownik starał się to ukryć, ale wyraźnie zakrztusił się lekko, gdy nazwała Mattana staruszkiem. Nie żeby potrzebowała potwierdzenia, ale reakcja jasno wskazywała, że nie ma do czynienia z pułkownikiem Wojsk Specjalnych. Każdy nazywał tam Mattana staruszkiem, nawet jego sekretarka.
– Na pewno wszystko jest w wiadomości, majorze.
Sorilla westchnęła i przesłała plik na swój implant. Na razie tylko przejrzała dane, nie wczytując się w detale.