Название | Star Force. Tom 5. Stacja bojowa |
---|---|
Автор произведения | B.V. Larson |
Жанр | Зарубежная фантастика |
Серия | |
Издательство | Зарубежная фантастика |
Год выпуска | 0 |
isbn | 978-83-65661-34-0 |
Marvin zsunął się pod brzuch Socorro. Znajdował się tam ciemny, kanciasty kształt, podwieszony pod kadłubem. Marvin podleciał i połączył się z nim. Zastanawiałem się, czy to pancerz, czy miniaturowy statek kosmiczny. Prawdopodobnie jedno i drugie.
– Marvin, nie przypominam sobie, bym pozwalał ci budować coś takiego. Myślałem, że to ustaliliśmy. Skąd miałeś materiały?
Marvin wydał syczący dźwięk. Po chwili zrozumiałem, że mnie uciszał. Długa, wężowata macka wysunęła się w moją stronę i dotknęła pancerza. Linia komunikacyjna została utworzona. Na moim HUD-zie zaświeciła się kontrolka interkomu, który uruchomiłem. Mogliśmy teraz rozmawiać bezpośrednio, połączeni nanitową nicią, nie emitując nic na zewnątrz.
– Wydaje mi się, że powinien pan od tego momentu zaprzestać transmitowania czegokolwiek.
– Czemu?
– Nie wszyscy zaaprobowaliby naszą misję.
– A od kiedy to nasza misja?
– Stało się tak w momencie, kiedy pozwolił mi pan sobie towarzyszyć.
Chciałem zaoponować, ale wiedziałem, że nie miało to sensu.
– W porządku. Czym jest to coś?
– Największy problem do rozwiązania stanowił napęd – wyjaśnił Marvin. – Emisje jakichkolwiek form energii lub masy zostawiają widoczną sygnaturę.
– Rozwiązałem to po swojemu – powiedziałem.
– W jaki sposób?
Wyciągnąłem szpulę z nanitową nicią.
– Ta żyła została zaprogramowana, by działać jak inteligentna lina. Planuję zakotwiczyć jeden koniec do siebie i nadać sobie odrobinę ciągu z tej strony pierścienia. Po rozwinięciu całej szpuli łącze zaprogramowane jest, by ściągnąć mnie po określonym czasie lub na moją komendę.
Marvin wydał odgłos dezaprobaty.
– Nie, zbyt niebezpieczne.
– Czemu?
– Przy użyciu tego planu pierścień będzie aktywny cały czas, kiedy będzie pan z drugiej strony.
– Auć… – Po chwili namysłu musiałem przyznać mu rację. Pierścień emitował impuls energii, kiedy przemierzał go jakiś obiekt. Samo w sobie nie stanowiło to zagrożenia, ponieważ co jakiś czas przelatywał przez niego kamień czy inny odłamek. Jeśli jednak użyłbym swojego nanitowego łącza, pierścień pozostawałby aktywny przez cały czas. Makrosy mogłyby to zauważyć i przylecieć sprawdzić, co się dzieje.
– Może masz rację. Ale nadal nie wyjaśniłeś mi własnego rozwiązania.
– Aby nadać prędkość postępową, musi zostać wyrzucona pewna masa lub energia. Po prostu skorzystałem z najmniej wykrywalnej formy emisji. W tym wypadku zamarzniętego amoniaku.
– Zamarznięty amoniak? Z powierzchni planety?
– Tak.
– Kiedy się tam dostałeś?
– Kiedy nie zwracał pan uwagi.
Prychnąłem.
– Niech ci będzie. Tak więc skonstruowałeś jakieś dysze wyrzucające zamarznięty amoniak, tak by wyglądało to na zjawisko naturalne. Czy to wystarczy, by przepchnąć nas na tę stronę pierścienia?
– Ufam, że moje obliczenia są prawidłowe.
Wahałem się. Pojazd Marvina przypominał bobslej. Robot już zajął w nim miejsce.
– Czy gazu wystarczy na transport dwóch osób?
– Przewidując sytuację, zbudowałem wszystko na dwie osoby.
Roześmiałem się, widząc, jak z człowieka z planem, pana sytuacji zamieniam się w pasażera Marvinowego lodowego pojazdu. Wszedłem do czarnej rury i przypiąłem się do uchwytów.
– Jak szybko może lecieć to coś?
Nie musiałem czekać na odpowiedź. Mały skuter Marvina odskoczył natychmiast od kadłuba Socorro i pognał ku pierścieniowi. Rozwijaliśmy prędkość około stu kilometrów na godzinę, kiedy Marvin odciął napęd.
– Za szybko! – krzyknąłem do niego. – Pamiętaj, że po drugiej stronie musimy zawrócić i dostać się tu z powrotem.
– Symulujemy ostatnie przeloty materii przez pierścień. Jeśli będziemy poruszać się zbyt wolno i zostaniemy złapani na radar, uznają nas za anomalię.
Zastanowiłem się nad tym. Miał rację. Kiedy jedzie się po autostradzie, samochód poruszający się z prędkością czterdziestu kilometrów na godzinę jest równie szybko zauważalny jak ten, który rozwija ponad dwieście.
Nie zdążyłem zgłosić żadnych dodatkowych obiekcji, ponieważ właśnie przelecieliśmy przez pierścień i wszystko wokół nas się zmieniło.
Najpierw zobaczyliśmy dwa słońca. Niemożliwym wydawało się nie patrzeć na nie, ponieważ znajdowały się dość blisko i natychmiast przyciągały wzrok. Bliźniacze gwiazdy wisiały obok siebie. Większa, klasy F, była nieco masywniejsza i gorętsza niż Słońce. Obok znajdował się maleńki czerwony karzeł. Mniejsza gwiazda orbitowała wokół siostry, a ja zauważyłem strumienie plazmy, które je łączyły.
– Fantastyczne – powiedziałem. – Są na tyle blisko, że mogą wymieniać się masą.
– Na to wygląda.
– Orientujesz się, jak daleko od domu jesteśmy, Marvin?
– To zależy, co dokładnie nazywamy domem.
To było interesujące pytanie filozoficzne, ale mnie zbyt pochłaniał widok, by mu na nie odpowiedzieć. Cały czas wpatrywałem się w dwie gwiazdy, zachwycając się ich pięknem. Najprawdopodobniej byłem pierwszym człowiekiem w tym rejonie przestrzeni i nie chciałem tracić okazji, aby podziwiać taki widok.
Byłem już kiedyś w systemie potrójnym, który znamy jako Alfa Centauri. Ale podwójnego jeszcze nie widziałem. Wiedziałem, że większość systemów składa się z wielu gwiazd. Samych systemów binarnych jest więcej niż pojedynczych.
Po minucie oglądania układu przez ściemniony wizjer hełmu miałem już jakiś obraz. Nie byłem nim zachwycony. Znajdowały się tu jedynie trzy większe planety, z czego tylko położona najbliżej gwiazd mogła mieć temperaturę wystarczającą do posiadania wody w stanie ciekłym. Zmieniłem nastawy sprzętu, skupiając się na tym właśnie globie. Był to gazowy olbrzym, otoczony przez jakiś tuzin księżyców różnej wielkości.
W pobliżu miejsca, gdzie się znajdowaliśmy, latało mnóstwo metalowych odłamków, tak przynajmniej wskazywały moje sensory.
– Masz te dane, Marvin? Co to jest wokół pierścienia? Pył?
– Zbyt duże, by to tak zaklasyfikować. Bardziej odpowiednie byłyby określenia „odłamki” czy „fragmenty”.
– Fragmenty? Czego?
– Jakiejś sztucznej struktury. Wymiarami nieporównywalnej z planetą, czy nawet asteroidą.
– Twierdzisz, że to zniszczone okręty? Nie widzę żadnych makrosów. Czy te szczątki to wszystko, co po nich zostało? A może opuściły system?
–