Название | Iskry Czasoświatu |
---|---|
Автор произведения | Krzysztof Bonk |
Жанр | Зарубежная фантастика |
Серия | |
Издательство | Зарубежная фантастика |
Год выпуска | 0 |
isbn | 978-83-7853-440-2 |
– Imię i numer? – rozległ się kobiecy głos. Dirti nie znalazła wokół siebie jego właścicielki. Niezrażona odpowiedziała swobodnie:
– Dirti 666.
– Brak danych.
– Przeliterować?
Głos nie odpowiedział. Nastała przedłużająca się chwila ciszy. Dirti kokieteryjnie odgarniała sobie przerzedzone loki, ustawiając się do mierzącego w nią strażnika z mniej owrzodzonego profilu. Cóż, ostatecznie nigdy nic nie wiadomo. Przypomniała sobie, jak kilka razy uratowało jej już skórę przehandlowanie wdzięków swego kobiecego ciała. Oczyma wyobraźni zobaczyła obmacującego ją Dzikiego, gdy nagle dostrzegła koło siebie kobietę. Jej obraz nieśmiało zadrgał – a więc zapewne był to hologram.
– Połóż się – powiedział, wskazując fantomową ręką na stół.
Dirti zawahała się. Lecz zaraz zreflektowała się, że przecież opuściła niebieską halę, aby udzielono jej pomocy. Wykonała polecenie – do tej pory nic nie wskazywało, że chciano ją przerobić na konserwy, jak miało to miejsce ze zbędnymi ludźmi w fabryce Mesjasza.
Już gramoliła się na stół, gdy głos uściślił:
– Naga.
Dirti wzruszyła ramionami. Ordynarnie wysmarkała się w rękaw kurtki i zaczęła zdejmować z siebie kolejne warstwy wysłużonej garderoby. Czyniła to, nie spuszczając wzroku ze strażnika. Gdy zdjęła z siebie ostatni element bielizny, mężczyźnie nie drgnęła nawet powieka. Także wtedy, gdy kobieta pomasowało się lubieżnie po kroczu. A więc był robotem.
Nieco rozczarowana Dirti ułożyła się na stole. Urządzenia stojące obok poruszyły się. Wolno przybliżały się w stronę pacjentki, aż zakryły ją całą. Poczuła się jak w metalowej trumnie. Albo samochodzie, który ukradła jako szesnastolatka i w którym przyszło jej przekoziołkować po zboczu urwiska. Cóż, wtedy przeżyła – miała fart. Ciekawe jak pójdzie jej tym razem?
Maszyna na przemian to wydawała z siebie piskliwe dźwięki, to raczyła ją wielobarwnymi rozbłyskami. W pewnym momencie wypluła jej na twarz galaretowatą maź. Kobieta poczuła też lekkie pulsowanie w tętnicy udowej. I jakby mrówki wpełzające do ucha.
– Och, to jest milusie… – odezwała się stłumionym głosem Dirti. – Poproszę jeszcze o wibrator.
Cała procedura trwała dość długo. Wreszcie to coś, co zamknęło kobietę, rozwarło się i powróciło do swego pierwotnego położenia.
Oszołomiona Dirti usiadła na łóżku. Poczuła straszne mdłości. Nie żałowała sobie i puściła kolorowego pawia w kierunku stróżującego, domniemanego robota. Z satysfakcją zachlapała mu wymiocinami bielutkie buty. Naraz przemówił kobiecy hologram:
– Obiekt oznaczony jako XC17Chronon zostanie poddany izolacji. Usunięte usterki: poparzenia trzeciego stopnia dziewięć procent ciała. Poparzenia drugiego stopnia dwa procent ciała. Radiacja. Guzy mózgu, jajników i trzustki. Rekonstrukcja: Uzębienie dwadzieścia trzy procent. Skóra jedenaście procent. Prawa pierś siedemdziesiąt osiem procent.
– To żeście mnie odpicowali… – Dirti otarła wymiociny z ust. Sprawdziła językiem stan uzębienia. – Stomatolog pierwsza klasa. – Powiodła ręką po gładkim, uprzednio owrzodzonym policzku. – I tapicer z górnej półki. – Dokładnie obmacała prawą pierś. – O taaak, teraz poleci na mnie nawet robot… – Zeskoczyła na podświetloną podłogę i mrugnęła okiem do strażnika. Zanim wzięła się za ubieranie, usłyszała jego monotonny głos:
– Załóż to. – Wskazał lufą karabinu niebieski uniform, przypominający wyglądem kaftan bezpieczeństwa. Kobieta parsknęła.
– Załóż to – powtórzył strażnik.
– A założył ci ktoś kiedyś Nelsona? No wiesz, taką klamrę?
– Załóż to.
– Czyżby robocik się zaciął?
– Załóż.
Ditri upewniła się, że kobiecy hologram zniknął. Oto była chwila prawdy. Wymierzyła solidny kopniak wprost w krocze strażnika. Ten zgiął się z bólu w pół. Więc jednak organiczne bydlę, i to z jajami! Mile zaskoczona Dirti oplotła rękoma kark swej ofiary i gwałtownie szarpnęła. Strażnik padł martwy.
W kobietę wstąpiły nowe siły, jak w dzikie zwierzę, które zwietrzyło świeżą krew. Przebrała się w przyduży uniform trupa, chwyciła w dłonie karabin i pomaszerowała pewnym krokiem tam, skąd ją przyprowadzili.
– Dziesięć kroków i w prawo. Piętnaście i w lewo… – odliczała po drodze. Tak dotarła do włazu, za którym przebywali więźniowie. Obecnie pilnował go jeden strażnik. Dirti wycelowała w niego i nacisnęła spust. Jak na złość nie było spektakularnego bum, po którym jej przeciwnik zmieniłby się w kupkę popiołu. Broń okazała się zabezpieczona. Dirti odrzuciła bezużyteczny kawał metalu i pognała do strażnika.
Sztuki walki? Tak, oczywiście! Trenowane za młodu mogły okazać się bezcenne zarówno po apokalipsie, jak i w kosmosie. W chwili, gdy strażnik wystrzelił wiązką zielonego światła, kobieta zrobiła skuteczny unik, turlając się po podłodze. Z tej pozycji założyła nogami chwyt na kostki przeciwnika. Balansem ciała sprawiła, że zwalił się na plecy. Oplotła nogi wokół gardła drugiej ofiary, zakładając morderczy uścisk. Po krótkiej konwulsji, połączonej z głośnym rzężeniem, mężczyzna wyzionął ducha.
Dirti wydłubała martwemu strażnikowi oko, po czym przystawiła je do szpary przy włazie. Droga do hali stanęła otworem.
Kobieta z karabinem w dłoniach wkroczyła do środka. Skupiła na sobie wzrok kilkudziesięciu osób o podejrzanie podobnych rysach twarzy. Przed nich wystąpił Kornel.
– To ty… – wydusił z siebie z trudem.
– Masz. – Dirti podała mu spluwę.
– To się nie uda… – wyjęczał, nie przyjmując broni. – To nigdy się nie udaje…
– Tym razem będzie inaczej.
– Niby czemu?
– Bo tym razem ja dowodzę! – Wcisnęła Kornelowi broń w dłonie i poczekała, aż dobrze chwyci. Kiedy to zrobił, uśmiechnęła się. – Grzeczny Kornel. Teraz powiedz, jak odbezpieczyć to draństwo.
Mężczyzna przyjrzał się z uwagą broni i zasępił się.
– To model zaprogramowany na odczyt linii papilarnych. Z twoich… czystych już… – Kornel zauważył w dłoni Dirti ludzkie oko. – W każdym razie z twoich rąk – poprawił się – nie wystrzeli…
– Czyżby? Daj mi chwilę. I użyj swojej gładko-mowy. No wiesz… Ruszamy w bój i tak dalej. Natchnij ludzi.
Dirti powróciła z karabinem do martwego strażnika.
– No, mój ty cyklopie! – powiedziała nad jego ciałem. – Czas na pewną odmianę pedicure – mruknęła i zatopiła nowe zęby w palcu niedawnej ofiary. Poczuła znany sobie smak ludzkiej krwi. Szamotała się z palcem tak długo, aż odgryzła go w stawie. Ze swoją zdobyczą powróciła do hali. Dostrzegła tłumaczącego coś i żywo gestykulującego Kornela. Położyła odgryziony palec na spuście karabinu. Przykryła swoim, wskazującym i wypaliła zielonym laserem w górę.
– Wy nie znacie mnie! Ja nie znam was! I niech tak zostanie! – krzyknęła. – Lecz coś nas łączy… Chcemy przeżyć! Kto z was nie chce przeżyć?! – Cisza. – Właśnie… Ruszajcie więc za mną! Zawalczmy o życie! Raz już tyrałam w kopalniach Czyśćca! I powiem wam, że to nie życie! To coś od niego znacznie