Dlaczego, mamo?. Daria Skiba

Читать онлайн.
Название Dlaczego, mamo?
Автор произведения Daria Skiba
Жанр Любовно-фантастические романы
Серия
Издательство Любовно-фантастические романы
Год выпуска 0
isbn 978-83-7835-718-6



Скачать книгу

jedynie jej dobra…

      Kamila tego dnia nie opuszczała siostry na krok. Chodziła za nią jak cień. Usiadły razem przy laptopie, wyszukując informacji na temat zbyt krótkich kości dziecka w końcowym etapie ciąży. Przejrzały różne artykuły i fora. Przeczytały opinie zarówno lekarzy, jak i rodziców. Z tym problemem, jak się okazało, spotykało się bardzo wiele osób. Większość z nich urodziła normalne i zdrowe dzieci. Każdy jednak był zaniepokojony po takiej diagnozie i wielu kierowało się jeszcze na badania prenatalne, które jednak w tak zaawansowanej ciąży już za dużo nie dawały. Oczywiście oprócz doprecyzowania diagnozy. Niektórzy decydowali się również na echokardiografię płodu, czyli badanie serduszka nienarodzonego jeszcze dziecka. Z tego, co udało nam się dowiedzieć, to właśnie dzięki temu ostatniemu można jeszcze było wykluczyć ewentualne wady genetyczne, choć tak naprawdę chyba żadne badania nie dają stuprocentowej pewności. O tym, że dziecko było na pewno okazem zdrowia, miałyśmy się dowiedzieć dopiero po porodzie.

      Albo i nie?

      9. Marlena

      Informacje wyszperane w Internecie, z ogromną pomocą Kamili, odrobinę mnie uspokoiły. Dzięki nim miałam jeszcze nadzieję na to, że po prostu moja córeczka miała być drobną osobą.

      Nigdy nie byłam bardzo religijna. Wierzyłam w Boga, choć z praktykowaniem nie było mi po drodze. Jednak od momentu wyjścia z gabinetu ginekologicznego nie przestawałam się modlić. Błagałam o to, by moje dziecko było przede wszystkim zdrowe i miało normalny start w życiu. Pragnęłam dla tego maleństwa wszystkiego, co najlepsze, choć tak bardzo bałam się, że zawiodę je w najmniej oczekiwanym momencie. Czy miałam jednak prawo kierować jakiekolwiek prośby do Boga? Na świecie każdego dnia działo się tyle tragicznych wydarzeń. Zło rozprzestrzeniało się od dawna i pochłaniało świat, w którym przyszło nam żyć. Choć to nie kto inny jak ludzie sami zgotowali sobie taki los. Kim ja byłam w kontekście ogromu cierpienia, które każdego dnia nawiedzało ziemię? Pyłkiem na wietrze, marnym drobiazgiem… Moja babcia mówiła zawsze: „Jak trwoga, to do Boga”. Pierwszy raz tak naprawdę rozumiałam, co oznacza słowo „strach”.

      Jeszcze tego samego dnia umówiłam się na echokardiografię płodu, żeby ostatnie tygodnie ciąży przebiegły możliwie spokojnie, bez niepotrzebnych stresów. Wizyta miała się odbyć za dwa dni.

***

      – Marlena Kalicka? – Recepcjonistka w białej koszuli i starannie uczesanym francuskim koku wyczytała moje nazwisko z listy.

      – To ja – odpowiedziałam i podniosłam się z krzesła w poczekalni.

      Drżały mi ręce, a nogi trzęsły się, jakby były z galarety. Miałam wrażenie, że nie mogę ruszyć choćby palcem, a co dopiero dotrzeć o własnych siłach do pokoju zabiegowego.

      – Mam iść jednak z tobą? To żaden problem. – Kamila złapała mnie za ramię.

      Praktycznie nie odstępowała mnie w ostatnim czasie na krok. Dawała mi odrobinę swobody, jeśli można to tak nazwać, kiedy szłam do łazienki, w której i tak nie mogłam spędzić więcej czasu niż pięć minut. Później zaczynała się do mnie dobijać, jakbym mogła sobie coś zrobić przez te kilka chwil. Ona chyba naprawdę myślała, że jestem w aż tak kiepskim stanie, że zrobię sobie krzywdę. Do psychologa nie chciałam pójść, ale żeby od razu się zabijać? Na to z całą pewnością nie miałam wystarczająco odwagi.

      – Nie, dam radę. Dziękuję.

      Wypuściłam mocno powietrze i ruszyłam przed siebie. Gorzej już chyba być nie mogło. Podobno na tym właśnie polega dorosłość, że człowiek musi do końca życia ponosić odpowiedzialność za swoje czyny i nieprzemyślane decyzje.

      Kiedy weszłam do pokoju, do moich nozdrzy wdarł się zapach szpitalnej sali i momentalnie zrobiło mi się słabo. Czyżby prześladował mnie syndrom białego fartucha?

      – Dobrze się pani czuje?

      Dopiero po usłyszeniu tych słów zwróciłam uwagę na lekarza, który siedział w rogu, przed ekranem komputera. Właściwie to zwróciłam uwagę jedynie na… niego?

      – Proszę usiąść. Czy dobrze się pani czuje? – Dopiero kiedy doktor powtórzył swoje pytanie, dotarło do mnie, że powinnam coś odpowiedzieć. I że faktycznie o mały włos nie zemdlałam.

      Gabinet był malutki. Przede mną znajdowało się jedynie biurko z komputerem i stosem dokumentów. Siedział przy nim lekarz, który, jak się domyśliłam, kończył wypisywać kartę poprzedniej pacjentki. Całe szczęście, że wielkie okno, które było tuż za jego plecami, było uchylone, bo do pomieszczenia wdzierał się powiew świeżego powietrza. W przeciwnym wypadku prawdopodobnie leżałabym już na podłodze. Chyba nie udało mi się tego w pełni ukryć, bo doktor spoglądał na mnie przez chwilę przenikliwym wzrokiem. Miałam wrażenie, że próbował coś ze mnie wyczytać. Jednak kiedy chyba mu się to nie udało i upewnił się, że nie mdleję, wrócił do swoich papierów. Nie wiem dlaczego, ale odniosłam wrażenie, że odrobinę się speszył.

      – Proszę dać mi chwilkę i przede wszystkim usiąść – dodał, wpatrując się w jakieś dokumenty.

      Pierwsze, na co zwróciłam uwagę, to jego dłonie. Były duże, męskie, z całą pewnością silne, ale miały też w sobie coś delikatnego. W jakiś dziwny sposób jego obecność napawała mnie spokojem, chociaż właściwie emocje wręcz kotłowały się we mnie na jego widok. Matko jedyna, za miesiąc poród, a jedyne, co chodziło mi po głowie, to jak rozebrać tego doktorka. Pomimo otwartego okna robiło mi się coraz duszniej, a im bardziej się stresowałam, tym mocniej zaczynał docierać do mnie zapach jego perfum. Intensywny, choć subtelny. Zmysłowy i bardzo kuszący. Z całą pewnością wyczuwałam nutę cytrusową, ale co jeszcze? Bazylię? Przecież to chyba niemożliwe…

      Co się ze mną działo? Dlaczego na jego miejscu nie mógł siedzieć jakiś stary dziad albo po prostu kobieta? Drogie życie, ty to potrafisz namieszać ludziom w myślach…

      10. Arek

      „Skup się, człowieku” – powtarzałem sobie. Cały czas udawałem, że wypełniam jakieś dokumenty, chociaż tak naprawdę nie potrafiłem zebrać myśli. Gdy ta dziewczyna weszła do gabinetu, zamurowało mnie. Była bardzo blada i obawiałem się, że zaraz zemdleje, ale była chyba po prostu przestraszona. Zdziwiłem się, że tak młoda osoba przyszła tutaj sama, i to w tak zaawansowanej ciąży. Zazwyczaj trafiały do nas kobiety w pierwszym trymestrze, kiedy ich ciąże były zagrożone lub stwierdzano jakieś nieprawidłowości. Ale ona była inna…

      – Przepraszam, już się panią zajmuję. – Co ja bredziłem? – To znaczy… yyy… Jeszcze raz dzień dobry. Nazywam się Arkadiusz Górski, zastępuję dziś doktora Tokarskiego. Niestety rozchorował się, dlatego też jestem tutaj dzisiaj za niego. Ale to chyba nie jest aż takie ważne, bo przecież tu o panią chodzi. Tak że ten… – Powinienem wziąć się w garść, bo bredziłem trzy po trzy.

      – Dzień dobry – odpowiedziała ta naprawdę piękna dziewczyna, która prawdopodobnie miała mnie już za niezrównoważonego.

      Kiedy tylko weszła do gabinetu lekarskiego, od razu rzuciły mi się w oczy jej niesamowicie bujne kasztanowe włosy. Były niemalże wszędzie, jakby na moment przesłoniły mi cały świat. Długie, gęste i kręcone, a pośrodku nich drobna twarz, zmęczona krótkim życiem. Zaniemówiłem z wrażenia na jej widok. Tak długo wpatrywałem się w jej twarz, że przez ułamek sekundy zapomniałem, w jakim celu tutaj weszła. Dopiero po chwili mój wzrok zsunął się niżej, przez mały nosek, różowe, wydatne usta, dekolt, nad którym chciałem zatrzymać się na chwilę dłużej, aż dostrzegłem pękaty brzuch, dobitnie świadczący o zaawansowanej