Название | Ósmy cud świata |
---|---|
Автор произведения | Magdalena Witkiewicz |
Жанр | Любовно-фантастические романы |
Серия | |
Издательство | Любовно-фантастические романы |
Год выпуска | 0 |
isbn | 978-83-8075-354-9 |
Mama była przerażona moją samotnością. Chyba nawet bardziej niż ja sama.
– Dziecko, masz trzydzieści pięć lat. – Kręciła głową. – Ty nie masz na co czekać…
– Mamo, ja wcale nie czekam…
– Bo już nie masz czasu czekać! – Mama podniosła głos. Nieczęsto jej się to zdarzało. – Na przykład Renatka z moich studiów nie miała nikogo. I wiesz… – Mama na chwilę zamilkła. – I wiesz, i potem miała dziecko.
Spojrzałam na mamę pytająco. Nigdy nie rozmawiałyśmy o tych sprawach.
– Mamo, co ty sugerujesz?
– Nic, kochanie. – Mama była najwyraźniej zawstydzona.
– Mam sobie zrobić dziecko? Z byle kim? – zapytałam wprost.
Mama wzruszyła ramionami.
– Aniu, no nie zaraz z byle kim. Synek Reni został lekarzem… Więc jego ojciec też nie był byle kim. I Renia jest najszczęśliwsza na świecie. A tak byłaby sama.
Pamiętam, że wróciłam wtedy do domu zła na cały świat. A najbardziej na własną matkę, która chyba przestała wierzyć, że kiedyś przedstawię jej przystojnego zięcia i oświadczę, że będzie babcią. Teraz oczekiwała tylko, że znajdę jakiegokolwiek partnera. Chciała, bym go wykorzystała i egoistycznie zrobiła sobie dziecko. Nie pomyślała, że tym samym pozbawię własne dziecko ojca. A może było inaczej. Bo na mój wyraźny protest odpowiedziała:
– Ty też wychowywałaś się bez ojca! Ciągle pływał!
– Mamo! Ale był! Wiedziałam, kim jest! – odpowiadałam zdenerwowana. – I mniej więcej gdzie jest!
Nie odzywałam się do niej chyba dwa tygodnie. Dziecko? Z kimkolwiek? Wtedy ten pomysł wydawał mi się zupełnie abstrakcyjny. Potem, gdy mijały lata, coraz bardziej zaczynała doskwierać mi samotność. Mężczyźni? Owszem. Byli. Zawsze miałam z kim iść na kawę, do kina czy nawet do kogo się przytulić. Z wiekiem jednak stawałam się coraz bardziej wybredna. Nie chciałam na co dzień dzielić łóżka z kimś, kto nie do końca mi odpowiadał. Wiedziałam, że z każdym mijającym rokiem będzie coraz trudniej. Samotne wieczory, samotne poranki. Samotne święta, wakacje. Bałam się, co będzie, gdy zabraknie mamy i Jurka.
Nie byłam szczęśliwa. Chociaż nie mogłam narzekać, jeżeli chodzi o finanse. Dorobiłam się trzypokojowego mieszkania niedaleko morza, nawet już udało mi się spłacić kredyt. Lokal, w którym mieszkałam do tej pory, wynajęłam studentom. Moja mama po raz drugi wyszła za mąż i żartowała, że gdyby mogła, to by sobie sama te wnuki urodziła.
Mnie te żarty przestały śmieszyć. Przyjaciółki po kolei zachodziły w ciążę, nawet te, które zastrzegały, że nigdy nie chcą mieć dzieci.
– Wiesz? Jestem teraz taka szczęśliwa – mówiła jedna z nich. – Nie wyobrażam sobie, jak wyglądałoby moje życie, gdyby nie było ze mną Natalki.
Ja niestety mogłam to sobie wyobrazić. Aż za dobrze. Bardzo denerwowały mnie telefony od przyjaciółek, które chciały się wyżalić, że nie mają zupełnie czasu dla siebie, bo wiecznie siedzą uwięzione w domu z dzieckiem. Ja też chciałam być „uwięziona”. Jednak miałam prawie czterdzieści lat i coraz słabsze perspektywy na to, by zrealizować się jako matka.
Czasem brzęczały mi w uszach słowa mojej mamy: „zrób sobie dziecko”. Gdyby to było takie proste.
– Ale czy to jest takie trudne? – powiedziała Alicja, moja przyjaciółka, z którą spotkałam się w parku.
Pchała przed sobą wózek z bliźniakami.
– Chciałam dwoje dzieci od zawsze. Niekoniecznie naraz. – Uśmiechnęła się.
Alicję znałam od dziecka. Razem biegałyśmy po podwórku, razem spędzałyśmy wszystkie popołudnia, grając w dwa ognie, w gumę, a potem zwierzając się ze swoich sekretów. W liceum pojechałyśmy na biwak, potem było jeszcze wiele wspólnych wakacji. Każda z nas poszła na inne studia, Ala na medycynę, a ja na zarządzanie. Została ginekologiem, zdążyła wyjść za mąż, potem się rozwieść. Jej życie pędziło z prędkością światła. Teraz miała wiecznego narzeczonego i dwóch rozwrzeszczanych, niespełna półrocznych chłopaków.
– Nam całkiem łatwo to poszło. – Westchnęła. – Chyba za szybko. Ledwo się zakochałam, a już byłam w ciąży.
Uśmiechnęłam się. W poprzednim związku Alicja bardzo chciała zajść w ciążę, a im nie wychodziło. Chyba dlatego wszystko się u nich popsuło. Jeździli do najlepszych specjalistów, ona się leczyła, on też. Ala już straciła nadzieję, a los zrobił jej podwójną niespodziankę.
– Po prostu los uznał, że nie powinnam mieć dzieci z Markiem. – Roześmiała się. – I całe szczęście. Byłam już gotowa na wszystko, nawet oglądałam dawców w bankach spermy. Niemalże każdy wydawał mi się lepszy niż mój ówczesny mąż.
– Alicja, a gdyby do ciebie do gabinetu przyszła kobieta i powiedziała, że chce mieć dziecko?
– To bym jej kazała zabrać się do roboty. – Uśmiechnęła się. – Och, jakże przyjemnej roboty! – Spojrzała na dzieci, które właśnie się budziły. – Później nie zawsze jest tak miło.
Jeden z chłopców mocno się rozpłakał, Ala musiała szybko wracać do domu i tamtego dnia już nie porozmawiałyśmy.
Łatwo mówić: „do roboty”. Gorzej się do niej wziąć. Mimo iż jest przyjemna.
Z Alicją spotkałam się dopiero kilka tygodni później. Chciałam ją wyciągnąć na kolację. Niestety kategorycznie odmówiła.
– A nie możemy po prostu kupić sobie lodów i usiąść u ciebie na kanapie pod kocem? – zapytała.
Spojrzałam na nią zaskoczona.
– Ale…
– No co? – Wzruszyła ramionami. – Posiedzieć i cieszyć się chwilą, że nikt nic od ciebie nie chce.
– Gdzie się podziała królowa parkietów? – zażartowałam.
– Zniknęła, gdy zaszłam w ciążę. Podaj mi koc. I zrób herbatki – powiedziała. – Robert dał mi wychodne do północy, jak Kopciuszkowi. Ostatni raz, jak go zostawiałam samego z chłopcami, przez tydzień ściągałam mleko i potem zamrażałam. Macierzyństwo czasem jest wyzute z wszelkiego piękna. – Ala westchnęła. – Bo co pięknego jest w tym, gdy dzieci śpią, a ty siedzisz obok męża, ściągasz mleko laktatorem, próbujecie oglądać razem film, ale nie wychodzi. Bo „ziuuu” i „ziuuu”. Laktator hałasuje, facet robi głośniej telewizor, bo nic nie słyszy i spogląda na ciebie, bynajmniej nie pożądliwym wzrokiem. – Spojrzała na mnie. – Dla mnie słony karmel. – Wskazała na lody, które przyniosłam. – Będąc ginekologiem i prowadząc ciąże, zdawałam sobie oczywiście sprawę z wszystkich niedogodności wynikających z bycia mamą, ale tylko w teorii. – Zjadła wielką łyżkę lodów. – Dopiero praktyka czyni mistrza. Zupełnie czym innym jest znać to ze źródeł naukowych, a zupełnie co innego jest doświadczyć tego na własnej skórze.
Spojrzałam na nią uważnie.
– Ja się boję, że już tego nie doświadczę – powiedziałam.
– Spokojnie. Teraz można rodzić nawet po czterdziestce.
– Alicja. Pytam czysto teoretycznie. Czy gdybym chciała