.

Читать онлайн.
Название
Автор произведения
Жанр
Серия
Издательство
Год выпуска
isbn



Скачать книгу

Obraz, który pragnę zobaczyć i zapamiętać na długi czas. A potem powrót do nicości, do pustki. Ale to dopiero potem. Może tam wpadnie mi do głowy jakiś genialny pomysł?

      Będę za osiem dni. Pa, pamiętniku.

      3 stycznia

      Jestem. Bez uszczerbku na ciele, umyśle i zdrowiu. To znaczy, dwóch jestem pewna. Z umysłem może być gorzej. Może mi się tylko wydawać. Ale było warto.

      Święta, związany z nimi czas i końcówka zeszłego roku minęła bezpowrotnie. Odeszła w niepamięć. Oczywiście, poza wrażeniami, jakie przyniósł mi wyjazd. Część wspomnień zachowam. Plażę, szmaragdową wodę, martini, wieżowce sięgające chmur i sylwestrowe niebo.

      Nie byłam na zakupach. Tylko raz wyszłam z hotelu. Tydzień przeleżałam na plaży. Mam depresję. Chyba. Cokolwiek do znaczy.

      Wszystko było niby super. Bez zarzutu. Dubaj jest jak z bajki. Ale czegoś wciąż brakowało. Pobyt tam nie przyniósł takiej dawki wewnętrznej euforii, jakiej oczekiwałam. Uciekłam od cholernych świąt i zobaczyłam na żywo to, co co roku dawkowały nam sylwestrowe relacje ze świata. Tylko tyle.

      Powinnam pójść do psychiatry? Może psychologa? Nie wiem. Jezu, nic nie wiem. Zgłupiałam, czy jak? Kim jestem? Co się ze mną dzieje? Ze mną i dotychczas funkcjonującą, świetnie poukładaną, moją osobistą egzystencją. Co?!

      Czuję się strasznie zagubiona. Tak strasznie, że znowu boli. Wszystko boli. Muszę się napić. Już nie pamiętam, kiedy nie musiałam. Może za chwilę już nic nie będę pamiętać.

      Chce mi się płakać. Ostatni raz płakałam całkiem niedawno, po SMS-ie od Marceli, po odejściu Bogdana. Fajny był z niego facet. Taki ciepły i ciapowaty. Pasowali do siebie z Marcelą. Tak, to były dwie pasujące do siebie połówki. Nierozłączne połówki. Ciekawe, co u niej? Może jutro zadzwonię. Bogdan. Szkoda człowieka.

      Trzeba się w końcu rozpakować. Walizka rzucona w korytarzu leży dwa dni. A lodówka ciągle pusta. W Dubaju nadrobiłam zaległości. Jakie tam serwowano śniadania! Można się było najeść na cały długi dzień. Potem jeszcze jakaś wyśmienita sałatka z tamtejszymi przysmakami, taka puszysta i soczysta. I ciasta. Tak dawno nie jadłam ciasta. W Emiratach mają boskie! W ogóle Emiraty są boskie! Świat jest boski! Świat tak, ale nie ja.

      Zaczął się nowy rok. Styczeń, którego nigdy się nie pamięta. W pracy kupa roboty. Więcej niż kiedykolwiek. Zamknięcie roku. Milion spraw i tony papierów. W jakiej pracy? Czyżby tej, której już dawno nie ma? Jezu, ile to dni? Niech policzę. Pięćdziesiąt! Równe pięćdziesiąt! To jakiś znak? Pójdę do wróżki. Do wróżki chyba będzie lepiej, niż do psychiatry, czy psychologa.

      5 stycznia

      Rozpakowałam się. Zrobiłam pranie. Cisza. Za przeszkloną ścianą mróz i zima. Nie szukam pracy. I nie wiem, dlaczego? Nikt nie dzwoni. Nikt nie pamięta. Pani Nikt.

      7 stycznia

      Obudziłam się na wielkim kacu, o ile wiem i rozpoznaję, co to kac. Chyba dawno go nie miałam. Lodówka pełna. Wczoraj zrobiłam zakupy. W Biedronce. Zaczęłam oszczędzać. Kredyt opiewa na całkiem niemałą sumę. Odkryłam super produkty! Kto by pomyślał? W Biedronce?

      17 stycznia

      Zaniedbuję Cię Pamiętniku. Pewnie z powodu stycznia. Taki specyficzny miesiąc. Miesiąc, którego nie ma. Napisałam Pamiętniku? Przez duże P? Jest źle. Gadam z zeszytem. Z kupą papierowych kartek oprawionych w drzewo. Jest gorzej niż źle.

      23 stycznia

      Niech się wreszcie skończy ten ohydny, pozbawiony czci i wiary, styczeń! Umieram.

      1 luty

      Dzięki Bogu. I byle do wiosny. Deszcz ze śniegiem i czasami słońce. Widzę przez przeszkloną ścianę. Oprócz tego chyba już nic nie widzę. Zapłaciłam kolejną ratę. Nie jest źle. Kilka kont w kilku bankach, na których wciąż są tzw. środki. Zakupy w Biedronce. Będzie dobrze.

      Polubiłam leżeć. Leżeć bądź spać. Jest fajnie i nic nie muszę. Czasem muszę siku, ale na szczęście czasem.

      Biedronka ma całkiem niezłe wina. Czy ja spadłam na psy? Nie, na pewno nie. Psy nie kupują w Biedronce.

      Dobrze, że już luty, choć w moim obecnym życiu ten fakt niewiele wnosi. Czas kupić gazetę, taką z ogłoszeniami. Kuźwa, ale jaką gazetę? Jest internet. Jestem stara, pragnę gazety! Czuję się staro, więc w zasadzie nie powinnam niczego pragnąć.

      Wróżka na razie odpada. Przestraszyłam się. Nie chcę wiedzieć, co mnie czeka. Nie chcę znać przyszłości. Za dużo jem. Wczoraj wieczorem pochłonęłam dwie lodówkowe, uginające się półki. Miałam jakiś napad. Napad na żarcie. Nie będę szukać w internecie. Mam ochotę na prawdziwą, pachnącą drukarnią gazetę. Jakoś może się zwlokę, chociaż mam wrażenie, że przywarłam na stałe do mojej drogiej, wygodnej kanapy.

      Wokół chaos. Na stole, w kuchni, na podłodze. Znowu nie wyniosłam śmieci. Nie sprzątam. Odkąd mnie zwolnili nie przychodzi pani Ula. Podziękowałam jej serdecznie i zapłaciłam podwójnie. Nie chcę, żeby ktoś kręcił się po mieszkaniu, w którym przebywam bezustannie od tygodni z częstotliwością dwadzieścia cztery na dobę. Pani Ula jest bardzo miła i potrafiła wspaniale ogarnąć mój bałagan. Tak z połyskiem, tak, jak lubię. Poleciła mi ją znajoma z pracy. U niej też sprzątała, a czasami zajmowała się dziećmi. Pani Ula dorabia na emeryturze i ma złote serce. Przychodziła do mnie raz w tygodniu. W poniedziałki. Wystarczało na kolejne sześć dni, zwłaszcza, że ja pojawiałam się tutaj raczej na krótko.

      Przedwczoraj zadzwoniłam do Marceli. Wciąż jest naćpana prochami. Dziwnie się gadało. Podobno jest u niej mama, podobno bardzo ją wspiera i w związku z tym podobno Marcela czuje się lepiej. Oby to była prawda. Nie wiem, co zrobiłabym w jej sytuacji. Nie wiem, czy byłabym w stanie stawić czoła takiej tragedii. Chyba nie. Jestem szczęściarą. Zatem nie powinnam cierpieć na depresję.

      Muszę napić się kawy, mocnej.

      13 luty

      Dawno mnie nie było. Całe trzynaście dni, a może dwanaście? Jak to się liczy? Naprawdę głupieję! Może mam starczą demencję, no cóż, to możliwe. W moim przypadku. Do tego zaczyna doskwierać mi samotność. Najbardziej chyba odczuwa to zacny tyłek, przygnieciony wielotygodniowym siedzeniem. A kanapa przecież wygodna, miękka. Aż dziw, że nie bolał wtedy, w pracy. Tyle lat. No tak, w końcu nawet najwygodniejszy mebel nie zastąpi fotela prezesa.

      Wczoraj dzwoniłam do Zuzi, a raczej do jednego z pyskatych bliźniaków, bo drugi był właśnie u babci. Złożyłam życzenia, jak przystało na porządną ciotkę. Nie wspomniałam o obecnej sytuacji. Zresztą, nie było okazji. Rozmowa trwała półtorej minuty, z czego z Zuzią zamieniłam niecałe pół. Jeszcze nie tęsknię. Jeszcze…

      14 luty

      Nadrabiam pamiętnikowe zaległości. Wstałam o świcie. Za szybą chlapa. Nic się nie chce. Wypiłam mocną czarną z tłustym mlekiem. Potem zabrałam się za porządki. Po kawie jakoś wzrok mi się wyostrzył, bo nagle dostrzegłam otaczający mnie syf. To cud, że nie zapadłam na poważną chorobę. Przecież w czymś takim musiało roić się od zarazków. Worek pełen śmieci czeka pod drzwiami. Śmieci i butelek. Same dowody zbrodni. Tu chyba ani psychiatra, ani wróżka nie pomoże. Tu trzeba pędem do klubu AA.

      Szkoda, że nie mam silnej woli. Zgubiłam ją gdzieś po drodze, pomiędzy biurowcem dawnej firmy a mieszkaniem, kiedy po raz ostatni pokonywałam tę trasę. Tak, zdecydowanie wtedy musiała mi wypaść z torebki. Mózgowej. Nie mam, bo chyba nie chcę mieć. Lubię wino i swoją kanapę.

      Nikt nie dzwoni. Już tyle czasu. Taka cisza, wokół, za oknem i w głowie. Spokój.

      Nie