Niewolnicy snów. Część 1. Dominika Budzińska

Читать онлайн.
Название Niewolnicy snów. Część 1
Автор произведения Dominika Budzińska
Жанр Любовно-фантастические романы
Серия
Издательство Любовно-фантастические романы
Год выпуска 0
isbn 978-83-7859-359-1



Скачать книгу

lepiej, zobaczysz. A kiedy już się przyzwyczaisz i zaczniesz żyć nowym rytmem, znowu wydarzy się coś, co wywróci twój świat. Tak to już jest.

      – Wiem – westchnęła głośno. – Zawsze to powtarzasz. Trzeba być twardzielem i już. Innej opcji nie ma. Inaczej masz przerąbane!

      – Powiedzmy, że można to tak ująć – Emily pokiwała głową, a potem uśmiechnęła się z pobłażaniem.

      – Jesteś taka mądra, mamo.

      – Mam nadzieję, że też będziesz. Człowieka uczą życiowe doświadczenia. A czas, wbrew pozorom, płynie na korzyść.

      – Święte słowa – dziewczyna się zamyśliła.

      – Jak tam szkoła? Znośnie? – kobieta zmieniła temat.

      – Miałam dziś dość bolesne zderzenie z panią DYREKTOR. Koszmarna baba!

      – Co zrobiła? Wniosła cię na rękach do klasy? – zażartowała, widząc jej minę.

      – Żebyś wiedziała! Szkoda gadać. Wstrętny, nawiedzony, gruby potwór w obrzydliwym kretyńskim stroju!

      – Widzę, że nie przypadła ci do gustu – Emily była rozbawiona. – Ale ten potwór ma dobrą opinię. To najlepsza szkoła w mieście i wszystko to zawdzięcza właśnie temu potworowi.

      – Podobno. Dobrzy ludzie o nad wyraz wielkich sercach też tak mówili – oznajmiła, z trudem próbując zachować powagę. Spojrzała na matkę i obie wybuchły śmiechem.

      – Ci ludzie, jak rozumiem, to twoja cudownie nawrócona klasa?

      – Nie wszystkich mam na myśli, ale są naprawdę wspaniali. Może to tylko pozory, ale dziś zrobili wrażenie. Jeśli ich zachowanie było szczere, to znaczy, że nie mogłam lepiej trafić.

      – Cieszę się. Martwiliśmy się z tatą o ciebie. Staraliśmy się wybrać dobrą szkołę, ale wiesz, jak to jest. Dobra szkoła to nie wszystko. Naprawdę się cieszę, kochanie. Taka zmiana, na dodatek w trakcie roku szkolnego to duży stres.

      – Nie dla mnie! – zrobiła dumną minę wypinając pierś do przodu.

      – Bohaterka! – rozbawiona Emily ucałowała córkę w czoło. – A teraz chodź zjeść. Założę się, że ogromna porcja lodów waniliowych obficie polana musem karmelowym natychmiast poprawi ci humor. Ale to oczywiście na deser. Najpierw konkrety! – wykrzyknęła, po czym żwawym krokiem wyszła z pokoju.

      Mama zawsze umiała ją rozweselić. Kiedy była mała zabierała na długie spacery i opowiadała zabawne historyjki. Czasami musiała naprawdę się nieźle namęczyć, ale skutek zawsze był ten sam. Martika zanosiła się śmiechem tak bardzo, że potem bolał ją brzuch. Na to też mama znajdowała sposób: po wielkiej porcji lodów ból brzucha znikał bezpowrotnie. Z czasem zabawne historyjki zamieniły się w poważne rozmowy, które potrafiły ciągnąć się godzinami. Martika wiedziała, że może w każdej sytuacji liczyć na Emily, która rozumiała ją jak nikt inny. Ojciec bardzo ją kochał i też się starał, ale wciąż zajęty pracą rzadko bywał w domu. Mama była więc jedynym powiernikiem i przyjacielem. Była zawsze tam, gdzie jej potrzebowano. Jak dobra wróżka, która za sprawą czarodziejskiej różdżki, potrafiła zaczarować świat na różowo. Uwielbiała ją za to. Teraz też poczuła się lepiej i już w dużo lepszym humorze zbiegła na dół. Pani Royensen kończyła nakrywać do stołu.

      – Taty jeszcze nie ma? – zapytała zdziwiona.

      – Niestety. Ten projekt pochłania go całkowicie. Znasz ojca, nic nie da sobie wytłumaczyć. Jak zwykle za bardzo się w to angażuje. Martwię się.

      Wyjęła z piekarnika zapiekanego pstrąga ze szpinakiem. Pokroiła chrupiącą bagietkę i wystawiła z lodówki butelkę białego wytrawnego wina. Martika doprawiła sałatkę. Z zachwytem spojrzała na nowy, ogromny, dębowy stół, który dziś późnym popołudniem zagościł w jadalni. Był prawdziwą ozdobą pomieszczenia. W domu, co prawda, panował jeszcze chaos związany z remontem i urządzaniem życia na nowo, ale jadalnia, najważniejsze miejsce domowego zacisza już wyróżniała się spośród pozostałych części domu.

      – Hm, co tak pachnie? – w drzwiach stanął uśmiechnięty Adam Royensen. – Umieram z głodu!

      Mężczyzna zdjął marynarkę, powiesił ją przy wejściu, odłożył pękatą czarną teczkę na stojące w przedpokoju krzesło, a następnie skierował kroki w stronę krzątającej się po kuchni żony.

      Emily, jak zwykle uszczęśliwiona widokiem kochanego męża, rzuciła mu się na szyję, obsypując pocałunkami.

      – Za dużo pracujesz! – powiedziała z wyrzutem. – Czy wiesz, która jest godzina? Powoli zaczyna mnie to irytować. Może powinnam porozmawiać z George’em? Powiem temu twojemu szefowi parę dosadnych słówek, co ty na to? – uśmiechnęła się zalotnie.

      – Przesadzasz, kochanie. Wiesz, że na początku zawsze tak jest. Parę tygodni i się uspokoi. Później gdzieś wyjedziemy.

      – Parę tygodni. Za parę tygodni będą święta, więc i tak gdzieś wyjedziemy.

      – Odłóżmy to i spędźmy miły wieczór, dobrze? – posłał jej czarujący uśmiech, a potem chwycił otwieracz do wina.

      – Jak minął dzień? – zapytał, kierując się w stronę siedzącej przy stole córki, pochylił nad nią i cmoknął w policzek.

      – Dość wyjątkowo jak na początek – powiedziała, przegryzając kawałek bagietki. – W sumie będzie dobrze. To znaczy, że na razie nie zamierzam nic zmieniać, nawet szkoły! – dodała z pełnymi ustami.

      Pan Royensen otworzył wino i napełnił kieliszki. Podał Martice sałatkę, a sam zaczął nakładać pstrąga. Emily przyniosła szklany dzbanek z wodą i widząc, jak dziewczyna podnosi kieliszek do ust, zrobiła groźną minę.

      – Łyczek nie zaszkodzi – powiedział mężczyzna, mrugając w stronę córki.

      – Uważam, że nie powinna.

      – Przecież nie będę jej tym poił codziennie. Smacznego – chwycił sztućce i zabrał się ochoczo za rybę. – Prawdziwa pychota, kochanie! – wykrzyknął, biorąc kolejny kęs.

      Emily uśmiechnęła się z wdzięcznością. Lubiła gotować i robiła to naprawdę doskonale. Wiedziała, że mąż ją docenia, ale każda kolejna pochwała była dla niej ważna. Już miała zaproponować dokładkę, kiedy nagle ktoś zadzwonił do drzwi. Martika spojrzała zdziwiona na rodziców.

      – Spodziewamy się kogoś? – zapytała, patrząc na zegarek.

      – Spodziewamy się kogoś? – powtórzył pan Royensen, nakładając na talerz sałatkę.

      – Boże, mam nadzieję, że to nie Robbyn! – Emily wstała od stołu, była wyraźnie zdenerwowana. – Dzwoniła dziś rano. Myślałam, że udało mi się ją przekonać, żeby na razie dała spokój – mówiła, idąc w stronę drzwi.

      – Dobry wieczór, przepraszam, że tak późno – powiedział wysoki młodzieniec z bukietem kolorowych liści w ręku.

      – Scott? – dziewczyna rzuciła się do wyjścia. Zupełnie nie zwracając uwagi na zdziwioną matkę, chwyciła go za rękę i pociągnęła do ogrodu.

      Oszołomiona nieoczekiwanym zajściem kobieta wybiegła za nimi, ale zdążyli już zniknąć w ciemnościach.

      – Widziałeś to? – zwróciła się do męża, który, siedząc tyłem, wciąż smacznie zajadał kolację. – Co ona wyprawia?! – oburzona wróciła do stołu.

      Martika puściła rękę Scotta. Zaskoczona swoim zachowaniem zaczęła uciekać. Wybiegła na ulicę i nieświadomie skierowała w stronę parku. Chłopiec ruszył za