Na szczycie. Właściwy rytm. K.N. Haner

Читать онлайн.
Название Na szczycie. Właściwy rytm
Автор произведения K.N. Haner
Жанр Остросюжетные любовные романы
Серия
Издательство Остросюжетные любовные романы
Год выпуска 0
isbn 978-83-8083-755-3



Скачать книгу

er"/>

      Sylwio, Ty wiesz, że ta historia jest dla Ciebie. W dużej mierze pomogłaś mi ją stworzyć, doradzałaś, wspierałaś i za to dziękuję Ci z całego serca. Sed jest Twój - pamiętaj, że to zobowiązuje!

      Spis treści

       NA SZCZYCIE. WŁAŚCIWY RYTM

      – Obudź się, maleńka, proszę cię… – wyszeptałem, dociskając lekko jej dłoń do swoich ust. Złożyłem na niej delikatny pocałunek i wpatrywałem się w spokojną twarz mojej słodkiej Reb. Mimo wszystko wyglądała prześlicznie. – Czekamy tu wszyscy na ciebie. Ja i maluchy… – Spojrzałem w stronę przeszklonej ściany oddzielającej salę Rebeki od salki, w której leżały Chloe i Charlie. Zbliżała się pora karmienia i pielęgniarka powinna przynieść je tutaj. Stan śpiączki nie wykluczał możliwości karmienia piersią przez Rebekę. Dzieci były podstawiane przez nas kilka razy dziennie, oprócz tego jadły z butelek. Takie działania sprawiały, że pokarm nie zanikał, a maleństwa mogły czuć związek z matką. Ten widok był czymś najpiękniejszym na świecie. Moja ukochana kobieta i dwoje maleńkich dzieci w jej ramionach. Pomagałem pielęgniarkom, jak tylko potrafiłem. Przystawiałem dzieci do piersi, kładłem na nich dłonie Rebeki, imitując tulenie. Byłem jednak przekonany, że Reb będzie cudowną matką i gdy tylko się obudzi, od razu wszystko będzie dobrze. Przez całą ciążę przecież dbała o siebie, a dowiedziałem się o tym od Jamesa. Ojciec Rebeki miał mi wiele za złe, ale zachowywał się w porządku. Nie zabronił mi z nią przebywać, bo wiedział, jak bardzo mi zależało. Zdawałem sobie sprawę, że czekało nas jeszcze wiele rozmów, ale to było nic w porównaniu z tym, jak bardzo pragnąłem, by Rebeka w końcu się obudziła.

      – Pomożesz mi, Sedricku? – Z myśli wyrwał mnie głos pielęgniarki. Odwróciłem się i zobaczyłem, że przywiozła właśnie moją córeczkę i synka. Uśmiechnąłem się bezwiednie na ich widok. Chloe i Charlie byli tacy… idealni. Stworzeni z naszych ciał, z naszej miłości, która co prawda trochę kulała, ale… Ja naprawdę wierzyłem, że to wszystko uda się jeszcze naprawić. Dla nich, dla naszych maleństw i dla miłości, która przecież nie mogła być tak ulotna. To, co łączyło mnie i Rebekę, nie było przypadkiem, a takie uczucie nie zdarzało się często. My nie byliśmy idealni, ale pasowaliśmy do siebie. Skąd o tym wiedziałem? A stąd, że każdego dnia myślałem o niej, pragnąłem wszystko wyjaśnić, naprawić i udowodnić, że możemy być razem. Nie istniała dla mnie żadna inna kobieta. Tylko Rebeka.

      – Oczywiście. – Wstałem i ochoczo wziąłem Chloe na ręce. Dziewczynka kwiliła cichutko, bo zapewne już była głodna. Miała taki cudowny i zadarty nosek. Taki sam jak jej mamusia.

      Pielęgniarka o imieniu Lisa podwyższyła stelaż łóżka, tym samym podsuwając Rebekę do pozycji półsiedzącej, a następnie odsłoniła jej piżamę. Piersi Rebeki były krągłe i pełne, w takich chwilach jednak nie kojarzyły mi się z czymkolwiek erotycznym. Wtedy stanowiły atrybut jej kobiecości, dowód na to, że została matką. Niesamowite było to, jak bardzo uspokajały się maluchy podczas karmienia. Czuły ciepło ciała, skóra przy skórze z kobietą, która przez kilka miesięcy nosiła je pod sercem. Dbała o nie, kochała od pierwszego dnia, w którym się o nich dowiedziała. Wiedziałem o tym. Rebeka zrobiła wszystko, by dzieci były zdrowe. Nie potrafiłem darować sobie, że nie zorientowałem się, że coś było nie tak. Przecież widziałem ją kilka miesięcy przed porodem. Zauważyłem wtedy, że przybyło jej trochę ciała, że Reb nieco się zaokrągliła, ale… Kurwa! Dlaczego nie domyśliłem się, że była w ciąży? Nasza krótka rozmowa na chrzcinach Charlotte powinna dać mi do myślenia. Potem Reb zniknęła i już nie miałem okazji nawet z nią porozmawiać. Tyle się zmieniło, tyle wydarzyło, ale ja naprawdę wierzyłem, że można to wszystko naprawić.

      ***

      – Simon, a gdzie jest Trey? – zapytałem zdenerwowany, czekając, aż ta banda idiotów zjawi się na czas. Za godzinę miała odbyć się ceremonia, a byliśmy tam tylko ja i Simon. Tak naprawdę powód mojego wkurwienia był zupełnie inny. Nie miałem pewności, czy Rebeka pojawi się na chrzcinach. Nie widziałem jej od rozwodu i tak cholernie za nią tęskniłem. Mimo wszystko… tak bardzo tęskniłem za jej uśmiechem.

      – Powinien zaraz przyjechać. Ma mój garnitur i strój da małej. – Simon rozejrzał się po pomieszczeniu, jakby czegoś szukał.

      – A Kara będzie? – zapytałem, a Simon spojrzał na mnie i prychnął.

      – Prędzej zjawi się tutaj Elvis niż ta wywłoka… – odpowiedział, jak zawsze szczerze.

      – A Rebeka? – Niepewność w moim głosie zwróciła uwagę Simona.

      – Jest matką chrzestną, więc nie widzę innej opcji. Wczoraj z nią rozmawiałem i mówiła, że będzie na pewno – odpowiedział, patrząc na mnie podejrzliwie.

      – Mówiła coś?

      – Sed, kurwa, nie wypytuj mnie o nią. Przyjedzie, to z nią po prostu porozmawiaj! – odpowiedział zirytowany i wyjął telefon, który zaczął dzwonić w kieszeni jego spodni, a następnie odebrał. Westchnąłem głośno i wyszedłem, by mógł porozmawiać na spokojnie.

      Charlotte miała już prawie osiem miesięcy i była małą, rezolutną kobietką. Na szczęście w genach przypadło jej podobieństwo do ojca, a nie do Kary. Mała miała już swój charakterek, ale tak naprawdę była aniołem. Rodzice Simona bardzo dobrze się nią opiekowali od momentu, gdy Rebeka nagle oznajmiła, że nie może się nią dłużej zajmować. Swoją drogą, wtedy jeszcze kompletnie nie rozumiałem, dlaczego tak postąpiła.

      – Sed, zejdź na dół i pomóż Erickowi. – Zobaczyłem moją siostrę, która była wtedy już w bardzo zaawansowanej ciąży. Jess wyglądała ślicznie w długiej sukience opinającej się na ciążowym brzuszku. Ich córeczka Hope miała pojawić się na świecie już niedługo i byłem przekonany, że wywróci ich życie jeszcze bardziej. Już wiele się zmieniało. Erick się zmienił. Stał się spokojny, wręcz nudny, i taki zasadniczy. Oczywiście lepiej, że się uspokoił, niż gdyby miał dalej szaleć. Razem z Jess tworzyli nietypową parę, ale wiedziałem, że się kochają. Martwiłem się o siostrę, bo ten debil zawsze mógł coś wywinąć, ale musiałem mu zaufać. Bądź co bądź, Erick nadal był moim przyjacielem. Nie rozmawiałem z nim o Rebece i nie miałem pojęcia, co sądził o tej całej sytuacji. Jako jedyny wiedział jednak, że sprawa z Laną to grubsza afera. Nie miałem zamiaru tłumaczyć się przed kimkolwiek, ale z nim musiałem porozmawiać. Sam zresztą dowiedział się o tej nocy w Londynie wcześniej, niż cała sprawa ujrzała światło dzienne. Byłem mu winny wyjaśnienia, zwłaszcza ze względu na Rebekę.

      – Przyjechaliście wszyscy razem? – zapytałem Jess, odbierając od niej bukiet kwiatów i torbę z prezentem. – Nie powinnaś dźwigać! – dodałem karcąco.

      – Daj spokój i nie zachowuj się jak Erick. Jestem tylko w ciąży. – Jess zaśmiała się i usiadła w fotelu, głaszcząc swój brzuch. Przez całą ciążę czuła się rewelacyjnie i o dziwo nie narzekała zbyt często.

      – Są wszyscy? – powtórzyłem, bo jak zwykle nie odpowiedziała na moje pytanie.

      – Tak, dlatego zejdź i im pomóż. Clark nie może złożyć wózka, a Erick ma jakiś prezent czy coś… – Machnęła lekceważąco ręką i ziewnęła przeciągle.

      –