Nowożeńcy w Toskanii. Линн Грэхем

Читать онлайн.
Название Nowożeńcy w Toskanii
Автор произведения Линн Грэхем
Жанр Остросюжетные любовные романы
Серия
Издательство Остросюжетные любовные романы
Год выпуска 0
isbn 978-83-238-9793-4



Скачать книгу

:href="#fb3_img_img_39b5b1d6-22e6-55ca-a882-c0e18cfec713.jpg" alt="Okładka"/>

      Lynne Graham

      Nowożeńcy w Toskanii

      Tłumaczenie:

       Janusz Maćczak

      ROZDZIAŁ PIERWSZY

      Cesario di Silvestri nie mógł zasnąć.

      Wydarzenia ostatnich miesięcy doprowadziły go na rozdroże. Musiał dokonać wyboru i uczynił to z wrodzoną stanowczością: postanowił skoncentrować się na tym, co rzeczywiście ważne. Niestrudzenie poświęcił się pracy i został nadzwyczaj bogatym potentatem przemysłowym, jednakże uświadomił sobie, że całkowicie zaniedbał przy tym prywatne życie. Jedynym człowiekiem, któremu mógł w pełni ufać, był jego kuzyn Stefano. Cesario sypiał z wieloma kobietami, lecz odtrącił jedyną, którą darzył uczuciem, a ona zakochała się w innym. Teraz miał trzydzieści trzy lata i nic nie wskazywało, by kiedykolwiek miał się ożenić.

      Zastanawiał się dlaczego. Czy jest z natury samotnikiem, czy po prostu obawia się głębiej zaangażować? Nie przywykł do takich rozmyślań, gdyż jako człowiek czynu, świetny sportowiec i dynamiczny bezwzględny biznesmen wolał zawsze działać niż dumać.

      Uznał, że i tak nie zdoła usnąć, więc wstał z łóżka, wciągnął szorty i powędrował przez swoją wspaniałą marokańską rezydencję do kuchni. Napełnił szklankę lodowatą wodą i wypił łapczywie.

      Jak niedawno wyjawił Stefanowi, chciałby mieć dziecko – tyle że nie z kobietą zainteresowaną jedynie jego pieniędzmi. Taka z pewnością nie nadawałaby się na matkę. Kuzyn odrzekł, że nie jest jeszcze za późno, by poszukał odpowiedniej kandydatki.

      Gdy wrócił na górę do sypialni, na komórkę zadzwonił Rigo Castello, szef ochrony, z wiadomością, że z jego angielskiej wiejskiej posiadłości Halston Hall zrabowano obraz wart pół miliona funtów, który Cesario niedawno nabył. Okoliczności kradzieży wskazywały, że złodziejem był ktoś z wewnątrz. Cesaria ogarnęła zimna wściekłość. Sowicie płacił swoim pracownikom i dobrze ich traktował, a w zamian oczekiwał lojalności. Postanowił, że dopilnuje, by sprawca poniósł surową karę.

      Jednak po kilku minutach uspokoił się nieco, a nawet lekko uśmiechnął na myśl, że w tej sytuacji musi pojechać do swej imponującej elżbietańskiej rezydencji w Anglii i niewątpliwie ponownie natknie się tam na dziedzińcu stajni na swą piękną Madonnę, ponieważ jego konie wymagały jej stałej opieki. Była jedyną kobietą, która kiedykolwiek go odrzuciła – i to już na pierwszym spotkaniu przy kolacji, na którą ją zaprosił. Cesario do dziś nie wiedział, dlaczego tak postąpiła. A ponieważ był ambitny, więc ta sytuacja stanowiła dla niego wyzwanie.

      Jess, niska drobna brunetka z włosami związanymi w praktyczny koński ogon, wystrzygała nożycami zmatowiałą sierść owczarka. Gdy odsłoniła ranę, zacisnęła wargi. Cierpienia zwierząt zawsze sprawiały jej ból i została chirurgiem weterynaryjnym właśnie po to, by starać się im ulżyć.

      – I jak z nim? – spytała z troską Kylie, ładna jasnowłosa nastolatka, która ochotniczo pomagała jej w weekendy.

      – Nie najgorzej jak na jego wiek. Jest już stary, ale dojdzie do siebie, kiedy wyleczę rany i trochę go odkarmię.

      – Ale dla tych starszych psów bardzo trudno znaleźć nowy dom -zauważyła z westchnieniem Kylie.

      – Nigdy nie wiadomo – odrzekła optymistycznie Jess.

      W rzeczywistości wiedziała bardzo dobrze, jak wygląda sytuacja. W ciągu ostatnich kilku lat uratowała gromadkę psów starych, okaleczonych lub cierpiących na zaburzenia zachowań. Niewielu ludzi decydowało się zaopiekować takimi zwierzętami.

      Kiedy dostała swoją pierwszą pracę w przychodni weterynaryjnej w miasteczku Charlbury St Helens, zamieszkała na piętrze lecznicy. Lecz gdy właściciel postanowił rozszerzyć działalność i ulokować tam biuro, wynajęła mały zaniedbany domek z kilkoma starymi szopami. Gospodarz zgodził się, by urządziła w nich niewielkie schronisko dla zwierząt. Chociaż całkiem nieźle zarabiała, stale była bez grosza, gdyż wydawała wszystko na pokarm i lekarstwa dla podopiecznych. Czuła się jednak szczęśliwsza niż kiedykolwiek w życiu, robiąc to, co kocha. Była zresztą nieśmiała i niezbyt towarzyska, a po tragicznym epizodzie na studiach nabrała urazu do mężczyzn, toteż przyznawała, że zdecydowanie woli towarzystwo zwierząt niż ludzi.

      Usłyszawszy warkot samochodu, Kylie podeszła do drzwi i oznajmiła:

      – Jess, przyjechał twój tata.

      Robert Martin pomimo nawału pracy regularnie odwiedzał córkę i często pomagał jej naprawiać siedziby zwierząt i ogrodzenie. Był cichym pięćdziesięciokilkuletnim mężczyzną, dobrym mężem i ojcem. Jess ceniła sobie jego miłość i wsparcie, zwłaszcza odkąd odkryła, że nie jest jej rodzonym ojcem. O tym wiedziało jednak niewiele osób spoza kręgu rodziny.

      – Nakarmię zwierzęta – zaoferowała się Kylie, gdy krępy siwowłosy mężczyzna wszedł do szopy i przywitał ją skinieniem głowy.

      – Jedną chwilkę, tato – rzuciła Jess, pochylając się nad psem i smarując jego rany maścią antyseptyczną. – Nie spodziewałam się ciebie dzisiaj, w niedzielę rano.

      – Muszę z tobą porozmawiać – oświadczył i dziwny ton jego głosu sprawił, że Jess podniosła na niego spojrzenie szarych oczu.

      Był blady, spięty i postarzały. Nie widziała go w takim stanie, odkąd w ubiegłym roku u jej matki wykryto raka.

      – Co się stało? – spytała z niepokojem.

      – Najpierw dokończ opatrywać pacjenta.

      Jess przeszył dreszcz lęku. Czyżby rak matki powrócił? – pomyślała w panice. Starała się jednak opanować. Może to wcale nie jest żadna zła wiadomość?

      – Zaczekaj w domu, zaraz przyjdę – powiedziała.

      Drżącymi rękami zabandażowała ranę, a potem wprowadziła psa do boksu i przez chwilę przyglądała się, jak z zapałem wcina swój zapewne pierwszy od wielu tygodni porządny posiłek. Następnie pospieszyła do domu. Wstąpiła do łazienki, żeby wyszorować ręce, i weszła do kuchni. Ojciec siedział przy zniszczonym sosnowym stole.

      – Zatem o co chodzi? – spytała w napięciu.

      Spojrzał na nią brązowymi oczami pełnymi troski i poczucia winy.

      – Zrobiłem coś naprawdę bardzo głupiego – wyznał. – Wybacz, że przyszedłem z tym do ciebie, ale boję się powiedzieć matce. Tyle ostatnio przeszła…

      – Po prostu wyrzuć to z siebie – rzekła łagodnie Jess, siadając naprzeciwko, przekonana, że ojciec zapewne przesadza. Był uczciwym, powszechnie lubianym i szanowanym człowiekiem, i nie wyobrażała sobie, aby mógł popełnić coś naprawdę złego.

      Robert Martin potrząsnął głową.

      – Przede wszystkim, pożyczyłem kupę pieniędzy… i to od niewłaściwych ludzi.

      Zaskoczona Jess szeroko rozwarła oczy.

      – Wpadłeś w długi?

      Ojciec westchnął ciężko.

      – To jeszcze nie wszystko. Pamiętasz, po zakończeniu kuracji twojej matki zabrałem ją na wakacje w rejs wycieczkowy?

      Jess powoli skinęła głową.

      – Zdziwiło mnie, skąd wziąłeś na to pieniądze, ale powiedziałeś, że miałeś oszczędności.

      – Skłamałem – przyznał zawstydzony. – Nigdy nie zdołałem niczego odłożyć, mimo ciężkiej pracy. Pożyczyłem od brata twojej matki, Sama Welcha.

      – Ale przecież wiesz, że on jest lichwiarzem! – zawołała skonsternowana Jess. – Sama słyszałam, jak ostrzegałeś przed nim innych ludzi.

      – Zwróciłem się najpierw do banku, ale mi odmówili. Sam Welch współczuł twojej mamie z powodu choroby i zapewnił mnie, że nie będzie nalegał na szybki zwrot długu. Zachował się miło i przyjaźnie. Obecnie jednak jego interes przejęli