Название | Trudna miłość |
---|---|
Автор произведения | PENNY JORDAN |
Жанр | Остросюжетные любовные романы |
Серия | |
Издательство | Остросюжетные любовные романы |
Год выпуска | 0 |
isbn | 978-83-238-9487-2 |
– Pozwól, że na razie wstrzymam się z oceną – powiedział Bram. – Najpierw muszę uzyskać pełny wgląd w dane, a potem przemyśleć rzecz pod kątem technicznym. Ale sama idea wydaje mi się porywająca.
– Taylor utwierdzi cię w tym przekonaniu, a poza tym naprawdę może okazać się pomocna. Jutro z samego rana porozmawiam z nią na ten temat Nie wydaje mi się, żeby czyniła jakieś trudności. W zeszłym tygodniu skarżyła mi się nawet, że odkąd mamy ten nowy system komputerowej ewidencji, cierpi na nadmiar wolnego czasu.
Nadmiar wolnego czasu. On, Bram, z miłą chęcią zadysponowałby tym jej czasem.
Kiedy opuszczał gmach ministerstwa, była już pierwsza po północy. Ale wróciwszy do domu, nie poszedł do sypialni, tylko do gabinetu, który znajdował się od strony ogrodu. Nie docierał tu hałas wielkiego miasta i miało się wrażenie, jakby dom położony był nie w środku wielkiej metropolii, lecz na wsi.
Prawie... Gdyż o ile w Londynie Bram otoczony był niemal luksusem, o tyle jego wiejski domek w Cambridge zdumiewał wręcz prostotą i skromnością. Dwa miejsca, dwa style życia, dwa odrębne światy, a przecież tu i tam czuł się tą samą osobą.
Chociaż nie, ostatnio bardzo się zmienił. Zmiana ta dokonała się podczas spotkania z Taylor. Kobieta ta zaintrygowała go, wzbudziła jego erotyczną ciekawość, podrażniła zmysły. Czy pożądanie to było czymś złym? Złym nie, ale na pewno wariackim i lekkomyślnym.
Usiadł przy biurku i zaczął przeglądać dokumenty. Przy odrobinie samozaparcia mógłby samodzielnie przebrnąć przez ten gąszcz danych, ale Taylor mogła mu ująć tego trudu. Jeśli jednak odmówi współpracy, wiedziona intuicją, że tu nie o współpracę chodzi?
Gwałtownie wyprostował się w fotelu. Nagle bowiem dostrzegł, co narysowała pospiesznie jego dłoń, w której trzymał ołówek – po górnym marginesie dokumentu biegła mała szara mysz.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Z okien apartamentu Jaya widać było zapchaną samochodami Piątą Aleję, dalej zaś, po prawej, nęcący zielonością cienistych zakątków Central Park. Dni były coraz cieplejsze i wraz ze zbliżaniem się lata kobiety pozbywały się wierzchnich okryć. Nowojorskie ulice poczęły nabierać owego szczególnego klimatu, na który składa się głównie zwiewność letnich sukienek oraz powab rysujących się pod nimi bioder i piersi. Tutaj śmignęły długie opalone nogi, tam wiatr rozpłaszczył na krągłych pośladkach kwiecisty kreton czy jedwab. Mężczyznom mogło zdawać się, że świat znowu stoi przed nimi otworem.
Jay patrzył z okna na to święto odrodzenia, lecz nie odczuwał potrzeby uczestniczenia w nim. Gnębił go sprzeciw ojca, który okazał się głuchy na jego argumenty.
Jedyną pociechę czerpał z faktu, że spotkanie z Japończykami nie okazało się jego klęską i kompromitacją, jak się obawiał. Partnerzy ze zrozumieniem przyjęli stwierdzenie, że dla podjęcia ostatecznej decyzji, bądź co bądź brzemiennej w doniosłe i nieodwracalne skutki, on i jego ojciec potrzebują trochę więcej czasu. Przyjacielskiej atmosfery nie zepsuła nawet uwaga, że ów czas musi być jednak czasem ograniczonym i że o oczekiwaniu w nieskończoność nie może być mowy. Zaraz też padły nazwy kilku małych firm komputerowych, którymi strona japońska była również zainteresowana. Zabrzmiało to jak ostrzeżenie, którego nie sposób było lekceważyć.
Umówili się na ponowne spotkanie za sześć tygodni. Czy czterdzieści dwa dni wystarczą, by zmusić ojca do przyjęcia jego punktu widzenia? Łączyło się to przede wszystkim z koniecznością uświadomienia mu, jak bardzo potrzebują tej współpracy z Japończykami.
Na razie jednak Jay był w Nowym Jorku i nie miał na ojca żadnego wpływu. Ta utrata kontroli nad osobą, którą starał się mieć na oku zawsze i nieprzerwanie, wprawiła go w stan rozdrażnienia i gniewu. Cholera! Bram mógł w tej chwili podejmować właśnie jakąś decyzję, on zaś dowie się o niej, o ile w ogóle się dowie, najwcześniej za dwa tygodnie.
Nie miał jednak wyjścia i musiał uzbroić się w cierpliwość. Plum warta była „prezentu”, który zamierzał jej ofiarować.
Był na ten wieczór umówiony z Nadią. Tym razem odwołanie spotkania nie wchodziło w rachubę. Nadia powiedziała, że koniecznie chce się z nim widzieć.
Skończyli ze sobą sześć lat temu i chociaż dzięki wspólnym znajomym mógł śledzić z daleka oszałamiające postępy, jakie czyniła w budowaniu swojej kariery, nie doszło w tym okresie do żadnego spotkania.
Stanowili pod każdym względem dwa przeciwstawne bieguny. Nadia była prawnuczką rosyjskich emigrantów, którzy uciekli przed bestialstwami leninowskiej rewolucji. Miała namiętny i porywczy charakter. Kiedy w coś uwierzyła, wierzyła w to bezgranicznie i z uporem neofitki. Zależało też jej na tym, by najbliżsi podzielali jej wiarę. Za każdym więc razem gdy Jay ośmielił się mieć odmienne zdanie, nazywała go zimnym racjonalistą, który pragnąłby wtłoczyć namiętności i uczucia w gorset schematów i reguł.
Ale Nadii nie była bynajmniej obca zdolność logicznego myślenia. I właśnie kierując się logiką, doprowadziła do ich ostatecznego zerwania. Powiedziała mu, że jakkolwiek pod względem seksualnym nie można mu jako kochankowi niczego zarzucić, to koszty łączące się z utrzymywaniem z nim znajomości są inwestycją, na którą jej nie stać.
– Tylko ja wkładam w nasz związek uczucie, ty natomiast angażujesz wyłącznie swój czas i energię – mówiła tym tonem pewnej swych racji intelektualistki. – Mam zbyt wiele szacunku dla samej siebie, zbyt dużo pragnę w życiu osiągnąć, abym miała się teraz uginać pod ciężarem tej dysproporcji. Jesteś ubogi duchem, Jay, i nikt w tej sferze nie nasyci cię i nie nakarmi.
Boże drogi, i to z tą właśnie kobietą miał się niebawem spotkać, rozmawiać...? O czym? O tamtych dniach, kiedy spali ze sobą i sprzeczali się? Nie, Nadia nie była osobą, która trwoniłaby czas na roztrząsanie zdarzeń minionych. Ona żyła wyłącznie teraźniejszością i pracowała dla przyszłości.
– Jestem obywatelką świata – lubiła mawiać. – Los, który wykorzenił mnie z mojej ojczyzny i z mojej kultury, ofiarował mi zarazem wolność od różnych determinizmów łączących się z tradycją i wychowaniem. Nie zamierzam wyzbywać się tej wolności i wiązać z jakąś konkretną kulturą i jakimś konkretnym narodem. Żyję wyłącznie dla siebie i nikomu nie jestem nic dłużna.
Tak właśnie Nadia mówiła zawsze – dobitnie, z przekonaniem, jakby jej umysł ogarniał całą złożoność świata i był w stanie wyjaśnić wszelkie komplikacje. Poza tym jednak można było odnaleźć w niej mnóstwo sprzeczności. I tak na przykład, mimo że buntowała się przeciwko sprowadzaniu miłości do seksu, była prawdziwą artystką w łóżku. Jay nawet podejrzewał, że na tym polu musiała niegdyś zafundować sobie dobry trening pod kierunkiem jakiegoś starszego i doświadczonego mężczyzny. Za każdym razem domagała się pełnego zaspokojenia, a jeśli zdarzyło się, że Jay z jakichś przyczyn nie stanął na wysokości zadania, słyszał z jej ust słowa bezwzględnej krytyki.
On również miał swoje poglądy na seks. Jego zdaniem seks był nie tyle źródłem przyjemności, co wzajemną usługą. Ostatnie dziesięciolecia dwudziestego wieku zaowocowały w tym zakresie swobodą na niespotykaną dotąd skalę, a hałas wokół AIDS był jakby biciem w dzwony alarmowe. Skok z kobietą do łóżka stracił tym samym coś z poprzedniej spontaniczności. Coraz częściej towarzyszyły temu namysł i kalkulacja. Zmiany dawały się zauważyć wręcz gołym okiem, nie ominęły też jego życia intymnego. Z pewną dozą autoironii mógł stwierdzić, że w ostatnich latach jego aktywność seksualna wyraźnie osłabła.
Poza tym w stosunkach z partnerkami, bo przecież wciąż je miał, zaczął wyczuwać pewną pustkę, pewien dolegliwy