Zerwa. Remigiusz Mróz

Читать онлайн.
Название Zerwa
Автор произведения Remigiusz Mróz
Жанр Крутой детектив
Серия Komisarz Forst
Издательство Крутой детектив
Год выпуска 0
isbn 978-83-8075-483-6



Скачать книгу

óry zdobył Nanga Parbat zimą

      Góry milczą. Wszystko, co milczy, nadaje się do przechowywania ludzkich tajemnic.

ks. Józef Tischner

      Koniec melodii nie jest jej celem. A jednak gdyby się nie skończyła, nigdy by go nie osiągnęła.

Friedrich Nietzsche

      CZĘŚĆ PIERWSZA

      TERAZ

      Szpital Powiatowy im. dr. Tytusa Chałubińskiego, Zakopane

      1

      Wiktor Forst nie odrywał wzroku od swojego odbicia. Nie wiedział, kto tak naprawdę patrzy na szpitalne lustro ani kto się w nim odbija. Z pewnością jednak nie była to ta sama osoba.

      Trwał w bezruchu i dopiero po chwili uświadomił sobie, że puścił wodę z kranu. Opłukał twarz, a potem wrócił do kilkuosobowej sali, w której obudził się parę godzin wcześniej. Dominika Wadryś-Hansen czekała na krześle przy jego łóżku.

      – Lepiej? – zapytała.

      Forst przysiadł na skraju łóżka, nieobecny i wciąż zdezorientowany. Pokręcił głową w odpowiedzi, zakładając, że w ten sposób przekaże więcej niż za pomocą długiego monologu. Dominika jednak najwyraźniej była innego zdania, patrzyła bowiem na niego wyczekująco.

      – Żeby było lepiej, musi być gorzej – zauważył. – U mnie jest constans.

      – Żaden pożar nie trwa wiecznie, Forst.

      – Ale każdy zostawia zgliszcza.

      Zerknęła na niego z powątpiewaniem.

      – Niektóre w dodatku pochłaniają ofiary, odbierają ludziom przyszłość i niszczą dorobek całego życia – dodał.

      Nachyliła się do niego i oparła łokcie na kolanach.

      – Przynajmniej humor ci dopisuje.

      – Jak zawsze.

      – Ale nadal nic nie pamiętasz?

      Znów zaprzeczył ruchem głowy i zawiesił wzrok za oknem. Znad gór nadciągały skłębione ciemne chmury, przywodzące mu na myśl powoli schodzącą masywną lawinę. Przeciętny obłok burzowy waży kilka miliardów ton, ale patrząc na niego z oddali, trudno było objąć to rozumem. Forst odnosił wrażenie, że podobnie jest w przypadku jego życia – i ludzi, którzy przyglądają mu się jedynie z zewnątrz.

      – Absolutnie nic? – dodała Wadryś-Hansen. – Nie wiesz nawet, dlaczego utykasz?

      – To akurat wiem.

      – A więc jednak coś pamiętasz.

      – Nie – odparł Wiktor, odrywając spojrzenie od spiętrzonych obłoków. – Rezonans magnetyczny wykazał naderwanie więzadła krzyżowego przedniego w prawym kolanie.

      Przez chwilę się nie odzywali, a Forst dostrzegł w oczach prokurator rzeczywistą troskę. Była to już jednak tylko namiastka tego, co Dominika okazywała jeszcze przed momentem, kiedy zjawiła się w sali. Ledwo spojrzała na wycieńczonego i utykającego Wiktora, na jej twarzy odmalowało się przerażenie. A gdy dowiedziała się, że sam nie wie, co działo się z nim w ostatnim czasie, wyglądała, jakby miała zamiar wysłać go na przymusowe leczenie.

      – Co jeszcze powiedzieli ci lekarze? – spytała.

      – Że oberwałem dość mocno w głowę. I że mam szczęście.

      – Przypuszczam, że polemizowałeś.

      – Powiedziałem tylko, że szczęście jest iluzją.

      – I na tym koniec?

      – Możliwe, że dodałem coś jeszcze o różnym pojmowaniu szczęścia. O tym, że dla jednych to nowa para butów, dla drugich brak konieczności nastawiania budzika na następny dzień, dla trzecich pieniądze, bo mogą dzięki nim kupić antydepresanty, a dla…

      – Długo się nad tym rozwodziłeś?

      – Dostatecznie, żeby dali mi spokój – odparł Forst i wzruszył ramionami. – Mam już pewne doświadczenie w radzeniu sobie z lekarzami.

      Wadryś-Hansen rozejrzała się, jakby liczyła na to, że któryś z nich jednak tu wróci i sama będzie miała okazję dowiedzieć się, jak oceniają stan Wiktora.

      – Co się z tobą działo, Forst?

      Nie odpowiadał.

      – I co ostatniego pamiętasz?

      – Maila od Dolly. Tej Polki, która zajmowała się dziewczynami Siergieja Bałajewa. W wiadomości…

      – Pytała o Olgę Szrebską, a potem wspomniała o skrytce pocztowej w Torrevieja – dopowiedziała Dominika. – Wiem, czytałam tego maila. A zaraz potem wybiegłam z twojego mieszkania, żeby powstrzymać cię przed zrobieniem czegoś głupiego.

      – Chyba nie zdążyłaś.

      – Chyba nie – potwierdziła. – Bo najwyraźniej wsiadłeś na pokład pierwszego samolotu do Alicante.

      Wiktor uniósł brwi.

      – Skąd ta pewność?

      – Stąd, że ostatnie tygodnie w Polsce były rekordowo pochmurne, a ty masz opaleniznę, jakbyś wylegiwał się na plaży w Egipcie.

      – Może się wylegiwałem.

      – I przy tej okazji nabawiłeś się naderwanego więzadła i wstrząśnienia mózgu?

      – Wstrząśnienia… czego?

      – Słuszna uwaga – odparła ciężko. – I wciąż zaskakuje mnie twój stopień autokrytycyzmu.

      Skinął głową z wdzięcznością.

      – Zresztą kto mówił o jakimkolwiek wstrząśnieniu? – zapytał. – Może po prostu…

      – Oczywiste nie wymaga dowodów.

      – A ta sytuacja nie wymaga prawniczych paremii.

      – Masz rację – przyznała.

      Siedziała prosto jak struna, co w połączeniu z elegancką garsonką sprawiało, że Dominika wyglądała jak arystokratka. Nie wyniosła, ale doskonale zdająca sobie sprawę z tego, że jest kobietą z klasą.

      – Sytuacja wymaga czegoś zupełnie innego. Skierowania cię na leczenie.

      – Nie pierwszy raz to słyszę.

      – I nie ostatni, zapewniam cię – powiedziała, znów rozglądając się za kimś z personelu medycznego. – Bo w tej chwili powinieneś być raczej przerażony, tymczasem robisz sobie żarty jakby nigdy nic.

      – Przerażony czym?

      – Forst…

      – Nie pamiętam kilku ostatnich tygodni, to nic wielkiego – przerwał jej. – Hemingway, Bukowski, Chandler, Thompson i inni nie pamiętali pewnie o wiele dłuższych okresów. A mimo to zobacz, co po sobie pozostawili.

      Przytrzymała jego wzrok, jakby spodziewała się, że sam zrozumie, w jak poważnej sytuacji się znalazł. Dziura w pamięci właściwie mogła oznaczać wszystko – szczególnie z punktu widzenia Wadryś-Hansen, która wiedziała doskonale, do czego zdolny jest Forst.

      Było dla niego oczywiste, że Dominika obawia się najgorszego. Tyle że stanowiło to niewystarczający powód, by ot tak zostawiła pracę i dzieci i natychmiast przyjechała z Krakowa.

      Potarł brodę, nie wyczuwając już prawie przesunięcia szczęki. Jeszcze niedawno przypominało mu to o wszystkim, co spotkało go, od kiedy Bestia z Giewontu zabiła pierwszą ofiarę. Teraz stanowiło już normalny stan rzeczy.

      – Co tu robisz? – odezwał się, poważniejąc.

      – Naprawdę musisz o to pytać?

      – Nie przyjechałaś tylko po to, żeby sprawdzić, co ze mną. Nie jesteś z tych.

      – A kim są owi „ci”?

      – Ludźmi, którzy biorą urlop na żądanie z powodów osobistych.

      Wadryś-Hansen